W Białymstoku rozpoczął się w czwartek proces dwojga lekarzy, których oskarża się o nieumyślne narażenie 13-miesięcznego dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Chłopcu nie zrobiono podstawowych badań krwi, przez co nie zdiagnozowano białaczki i nie podjęto leczenia. Rodziców z chorym dzieckiem dwukrotnie odsyłano do domu. Za trzecim razem było za późno.
Chodzi o sprawę pobytu w Uniwersyteckim Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Białymstoku i śmierci na białaczkę 13-miesięcznego chłopca. Stało się to w grudniu 2012 r.
Sprawę nagłośnili rodzice dziecka, zarzucając lekarzom brak właściwej diagnozy i to oni zawiadomili prokuraturę, gdy ich syn był już w stanie krytycznym.
Mówili wtedy dziennikarzom, że zanim został hospitalizowany, dwa razy trafiał do szpitala, ale był odsyłany do domu. Chłopiec został w szpitalu dopiero wtedy, gdy rodzice przywieźli go tam po raz trzeci i mieli już wyniki badań krwi. Zdiagnozowano u niego białaczkę szpikową. Dziecko było w szpitalu w stanie ciężkim, w śpiączce. Zmarło na początku grudnia 2012 r.
Zarzuty dopiero po zebraniu opinii biegłych
Śledztwo prowadziła przez wiele miesięcy Prokuratura Okręgowa w Białymstoku. Zarzuty dwójce lekarzy ze szpitalnego oddziału ratunkowego postawiła dopiero pod koniec czerwca tego roku, po zebraniu opinii wielu biegłych, m.in. z zakresu medycyny ratunkowej, chirurgii ogólnej i zdrowia publicznego, a także pediatrii oraz onkologii dziecięcej.
Zarzuty dotyczą nieumyślnego narażenia 13-miesięcznego pacjenta na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia "wskutek zaniechania podjęcia działań zmierzających do starannej analizy stanu zdrowia chłopca i właściwego rozpoznania choroby, a następnie jej leczenia".
Chodziło m.in. o to, że lekarze nie zlecili podstawowych badań laboratoryjnych, w tym morfologii, i nie zdecydowali o szpitalnej obserwacji. W ocenie śledczych, wskutek tego doszło do wzrostu zagrożenia dla życia dziecka, choć śledczy zaznaczali informując o tych zarzutach, że nie obciążają lekarzy "skutkiem śmiertelnym".
Oskarżeni nie przyznają się
W czwartek proces rozpoczął się, oskarżeni nie przyznają się. Zanim doszło do odczytania aktu oskarżenia, sąd rejonowy oddalił wniosek obrońców o wyłączenie jawności uznając, że obecności publiczności i mediów nie narusza "ważnego interesu prywatnego" dwójki oskarżonych lekarzy.
Zdecydował jednak o wyłączaniu jawności na czas odczytywania wyjaśnień oskarżonych, bo są tam wątki dotyczące tajemnicy lekarskiej.
"Chodzi o podejście lekarzy do zawodu"
Ojciec zmarłego chłopca mówił dziennikarzom, że moment rozpoczęcia procesu zbiega się w czasie z kolejnymi problemami w służbie zdrowia. Powiedział, że "chodzi o podejście lekarzy do zawodu".
Mówił, że w przypadku jego syna jedni lekarze kierowali go do szpitala, inni podejmowali jednak decyzję, że nie ma potrzeby hospitalizacji dziecka. Pytał, kto ponosi za to odpowiedzialność, bo - w jego ocenie - według zarzutów postawionych oskarżonym, nie ponoszą oni odpowiedzialności za to, że jego syn nie został od razu hospitalizowany.
- Dlaczego tak się stało? Dlaczego w jednym systemie, jedni lekarze, jeden ośrodek zdrowia kieruje (do szpitala) nieustannie, kilkukrotnie, a drugi odsyła i w następstwie tych powikłań dziecko umiera, gdyż jest przyjmowane już w stanie agonalnym? - mówił dziennikarzom.
Autor: kło//rzw / Źródło: PAP, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24