Ręczne radary nieprecyzyjne? "Jak nie ma pewności, policjant odstępuje"

Policjanci, którzy używają tych urządzeń są specjalnie przeszkoleni
Policjanci, którzy używają tych urządzeń są specjalnie przeszkoleni
Źródło: tvn24
- Policjanci, którzy używają tych urządzeń są specjalnie przeszkoleni. Oni potrafią to robić - ocenił we "Wstajesz i wiesz" w TVN24 Wojciech Pasieczny, były szef sekcji wypadkowej Komendy Stołecznej Policji.

Jak poinformowały w czwartek "Fakty" TVN, sąd w Gnieźnie orzekł, że wykorzystywane przez policję ręczne mierniki prędkości powinny konkretnie wskazywać samochód namierzany przez policjanta. Ten wyrok może rozpocząć rewolucję na polskich drogach, bo większość urządzeń zdjęć nie robi. Tomasz Motyliński, ukarany kierowca, tłumaczy, że prędkość wskazana przez policjantów na mandacie nie zgadzała się ze wskazaniem jego prędkościomierza.

Wiedzą, jak "strzelać"

O tym, jak działają popularne "suszarki" mówił w TVN24 Wojciech Pasieczny. Tłumaczył, że "w laserowych miernikach prędkości jest taka plamka jak w pistoletach laserowych". - Tą plamką policjant mierzy na karoserię samochodu, więc nie ma wątpliwości, który to pojazd. Na pewno nie sumują się tu dwie prędkości, to jest bardzo dokładne urządzenie - przekonywał.

Przyznał jednak, że w kraju są policjanci, którzy mają jeszcze mierniki starego typu. - Tam jest zwykły celownik - muszka i szczerbinka - powiedział były policjant.

Zapewnił, że policjanci, którzy używają "suszarek" są specjalnie przeszkoleni. - Oni potrafią to robić. Policjant jeśli ma wątpliwości, to odstępuje, jeżeli nie jest pewny, który pojazd został namierzony. Miernik laserowy pokazuje też odległość z jakiej została zmierzona prędkość oraz czas od pomiaru do momentu jego wskazania - zauważył Pasieczny.

Dodał, że "każde urządzenie posiada świadectwo legalizacji i o to się bardzo dba w policji".

Pasy nie przeszkadzają

Pasieczny odniósł się też do wypadku autokaru w Chinach. Pasażerowie po tym jak w autobus uderzyła ciężarówka latali dosłownie jak manekiny. Wszystko przez to, że nie mięli zapiętych pasów bezpieczeństwa.

Pasieczny zauważył, że autobusy są wyposażane w pasy bezpieczeństwa od wielu lat. - To nie jest wymysł producentów, którzy mieliby zarobić na tych pasach. One mają zapewnić bezpieczeństwo. W autobusie liczba pasażerów jest tak duża, że w czasie wypadku jedni przygniatają drugich - podkreślił Pasieczny.

I dodał: - To jest błąd w szkoleniu, bo na kursach na prawo jazdy nie pokazuje się tego, że ciało (podczas zderzenia) nabiera energii kinetycznej. Przy prędkości 90 km/h osoba, która waży 80 kg ma potężną energię. Dlatego przy zderzeniach pasażer, który nie ma zapiętych pasów z tyłu łamie fotel kierowcy i przygniata kierowcę bądź pasażera siedzącego przed nim do deski rozdzielczej. Podobnie jest w autobusie - ocenił były policjant.

Autor: mn / Źródło: tvn24.pl, TVN24

Czytaj także: