Wściekłość, smutek, żal. To musi czuć dziś Kamala Harris. Miała wszystko i była blisko. Ale to Donald Trump - w spektakularnym stylu - wraca właśnie do Białego Domu. Dlaczego? Pięć kluczowych elementów doprowadziło do jej porażki. Tak się składa, że to elementy wspólne dla amerykańskiej i polskiej kampanii. A może być jeszcze jeden: klęska Rafała Trzaskowskiego, tak jak u Harris - będzie końcem jego politycznej kariery. Rozpoczyna się więc gra o wszystko.
Jak przegrać, mając tyle asów w rękawie? Po swojej stronie globalne gwiazdy - Taylor Swift, Beyonce i Eminema. Rekordowe 1,5 miliarda dolarów na kampanię. Do tego energię, świeżość, młodość i armię kobiet za sobą. Kamala Harris nie była starym Joe Bidenem ani skompromitowanym Donaldem Trumpem. Miała być przyszłością - a przegrała widowiskowo i upokarzająco.
Rafał Trzaskowski też jest faworytem do prezydentury. W poprzednich wyborach otarł się o wiktorię, bo zagłosowało na niego ponad 10 milionów Polaków. To doświadczony polityk młodszego pokolenia, bez negatywnego elektoratu Donalda Tuska i obciążeń Jarosława Kaczyńskiego. Budżet na kampanię też będzie mieć rekordowy.
Czy może przegrać? Oczywiście, że tak - jeśli stanie się "polską Kamalą". Sztabowcy PiS byli w USA i spotykali się z twórcami kampanii Donalda Trumpa. Wiedzą, jak pokonał Kamalę Harris. I będą tym grać.
Byłam w USA w ostatnich tygodniach kampanii, odwiedziłam pięć kluczowych stanów, przejechałam ponad dwa i pół tysiąca kilometrów. Widziałam, jak Kamala Harris przegrywa wybory - i ta klęska jest całkowicie logiczna. Jest pięć elementów, które miały decydujący wpływ na jej porażkę. Tak się przy tym składa, że to elementy wspólne dla polskiej i amerykańskiej kampanii - a zatem to może być pięć elementów, które pogrążą Trzaskowskiego.
Ten tekst to podsumowanie ponad setki rozmów, które przeprowadziłam z doradcami i zwolennikami obu kandydatów, w czasie gdy relacjonowałam historyczne amerykańskie wybory.
Pierwsza przyczyna klęski: liberalna rewolucja
"Jak ona mogła to przegrać!!!" - wyświetla mi się wiadomość od polityka Koalicji Obywatelskiej. W Atlancie jest już 6 listopada, właśnie minęła północ. Stoimy z moim operatorem Przemkiem Gosławskim na praktycznie pustym już parkingu przy barze Manuel's Tavern. Właśnie czekamy na wejście na żywo do TVN24. Lata temu bywali tu demokratyczni prezydenci Jimmy Carter, Bill Clinton i Barack Obama. Wpadali na piwo, rundę rzutek i pogawędkę ze zwykłymi obywatelami. To tu od prawie pół wieku spotykają się w wieczór wyborczy demokraci.
Jeszcze godzinę temu wokoło kłębił się dziki tłum - tysiące zwolenników Kamali Harris przy grillu i piwie czekało na ogłoszenie wyniku wyborów. Ich pewność siebie zadziwiała - przyszli tu świętować zwycięstwo swojej kandydatki. W barze i na zewnątrz stanęło 50 ekranów, na których CNN informowało o spływających z kolejnych stanów wynikach. Ludzie siedzieli na rozkładanych krzesełkach, odziani w koszulki i czapeczki z napisem "Harris for President". - Ameryka nie postawi znowu na tego wariata. Nie ma takiej opcji - mówił mi Jerremy. Jego żona dodawała: "To wybory kobiet. Czas na kobietę".
Po północy okazało się, że Ameryka nie tylko pokazała, że nie chce kobiety w Białym Domu. Stało się jasne, że to białe Amerykanki pomogły wygrać Donaldowi Trumpowi - aż 53 proc. z nich głosowało na niego.
Kamala Harris ustawiła całą kampanię pod kobiety i kwestię aborcji. Jej sztab wydał setki milionów dolarów na spoty wyborcze, które miały przekonać, że nie ma dla nich nic ważniejszego niż zmiana prawa aborcyjnego, zaostrzonego za rządów Trumpa. Dziś demokraci wiedzą już, że to był błąd, że się mylili. Coś, co zadziałało dwa lata wcześniej i dało im wygraną w wyborach do Kongresu, teraz straciło moc. Wtedy głosowanie odbywało się tuż po wyroku Sądu Najwyższego (słynna sprawa Roe przeciwko Wade), gdy aborcja została prawie lub całkowicie zakazana albo wyrok stwarzał takie zagrożenie w co najmniej 40 z 50 stanów. Wtedy aborcja była tematem - jako kwestia wolności, równości i bezpieczeństwa kobiet.
W tej kampanii takie emocje wygasły, czego sztab Harris nie zauważył. Dowód? W dziesięciu stanach w dniu wyborów odbywały się jednocześnie referenda dotyczące aborcji. W siedmiu z nich Amerykanie zagłosowali za rozszerzeniem albo utrzymaniem prawa do aborcji. Mimo takich nastrojów w aż czterech z nich - Missouri, Arizonie, Montanie. Nevadzie - wygrał Donald Trump. Co oznacza, że w czterech stanach ludzie byli za aborcją i za Trumpem. A więcej głosów Trump zdobył w 7 na 10 stanów, w których odbywały się referenda aborcyjne.
W Polsce sytuacja jest bardzo podobna. Od wyroku Trybunału Konstytucyjnego wprowadzającego zakaz aborcji ze względu na poważne wady płodu minęły ponad cztery lata. To wtedy Julia Przyłębska pod rękę z Jarosławem Kaczyńskim doprowadzili do wrzenia sporą część społeczeństwa i wyprowadzili na ulicę bezprecedensowe tłumy.
Kaczyński zapłacił za to 15 października 2023 roku, tracąc władzę - co zresztą publicznie przyznał. Pytanie, czy tamte emocje są dziś wciąż w ludziach żywe? Ruchy sztabu Trzaskowskiego wskazują, że nie. Szczególnie że dziś hasło "zmiana prawa aborcyjnego" kojarzy się bardziej z nieudolnością koalicji, która od ponad roku nie jest w stanie się dogadać w tej sprawie.
Trzaskowski deklaruje wprawdzie, że każdą ustawę liberalizującą aborcję podpisze, ale nie jest to główny - jak w kampanii Donalda Tuska przed wyborami do Sejmu w 2023 r. - temat jego wystąpień.
Trzaskowski, tak jak Harris, bez kobiet może nie wygrać wyborów. Musi mieć plan, by je zmobilizować tematem innym niż aborcja. Harris popełniła błąd, wierząc w błędne wytyczne własnego sztabu, że republikanki w zaciszu lokali wyborczych zagłosują za nią, a nie za Trumpem - wbrew swoim mężom, ale zgodnie z własnym interesem. Tyle że było zupełnie inaczej. Białe Amerykanki poszły głosować, ale - jak mi mówiło wiele z nich - w obronie wartości, tradycji, swoich rodzin, dzieci, a szczególnie synów. Przed czym? Wierzyły, że przed liberalną rewolucją, którą mieli im zgotować demokraci, szczególnie w kwestii transpłciowości. Jeden ze spotów wyborczych Donalda Trumpa zaczyna się od więziennego zdjęcia twarzy kobiety. W tle słyszymy, że to mężczyzna skazany na dożywocie za morderstwo ojca trójki dzieci. Po chwili na podzielonym na pół ekranie pojawia się Kamala Harris i najpierw zdjęcie mężczyzny, a potem to samo, co wcześniej więzienne zdjęcie kobiety. Narratorka w tle dodaje: Kamala Harris wydaje wasze podatki na zmianę jego płci. I tu pojawia się nagranie z wywiadu Harris z 2019 roku gdy mówi: "Każdy transseksualny więzień w systemie więziennym miałby dostęp".
W tle słyszymy, jak szokujące są to poglądy. Wszystko ma wywołać w odbiorcach obawy. Spot kończy zdaniem: "to oni są priorytetem dla Kamali Harris, nie wy". Ten spot sztabu Trumpa eksperci uznali za najbardziej śmiercionośny cios wymierzony w kampanię Harris. Fakty są jednak takie, że wypowiedź Harris była pocięta i zmanipulowana. Harris wyjaśniała później w wywiadzie dla Fox News, że twierdziła jedynie: będę przestrzegać prawa, tak jak za swojej prezydentury w tej kwestii robił to Donald Trump. Bo prawo federalne w USA wymaga, żeby więźniowe mieli dostęp do niezbędnej opieki medycznej, a sądy uznały, że obejmuje ona również korektę płci.
Sztab Trumpa wydał rekordowe kwoty na kampanię przeciwko osobom transpłciowym, tę reklamę widzieli kibice w czasie transmisji ogólnokrajowej meczów futbolu amerykańskiego oraz w stanach wahających się - futbolu akademickiego. W innych spotach Trump straszył, że każde dziecko bez ograniczeń i bez zgody rodziców będzie mogło zmieniać płeć.
Donald Trump kłamał i manipulował, ale trafiał na podatny grunt. Rewolucja liberalna to była ważna kwestia, o której mówili mi wyborcy wahający się. - Mam trzy córki, nie chcę, żeby rywalizowały na treningach z osobami po tranzycji - mówił mi Mario, czarnoskóry właściciel salonu barberskiego w małej miejscowości Clayton w stanie Georgia. W Karolinie Północnej, w małej miejscowości Marshall, przez którą przeszedł huragan Helena, to samo mówili mi robotnicy odbudowujący miasteczko. - Nie powiem ci, na kogo zagłosuję, bo jeszcze nie wiem, ale to nas tu niepokoi - usłyszałam od Mike'a, który od miesiąca odbudowywał niemal całkowicie zniszczone domy i biznesy sąsiadów.
Demokraci uważali, że po zwycięstwach Baracka Obamy, a potem Joe Bidena kierunek postępowych zmian na rzecz praw osób LGBTQ+ jest tylko jeden. Ostatnie wybory były testem, w którym większość Amerykanów pokazała, że demokraci przeprowadzają zmiany obyczajowe albo za szybko, albo za daleko. Wielokrotnie słyszałam, że ludzie czują się moralnie szantażowani: albo myślisz jak oni, albo jesteś homofobem. Nie ma miejsca na pytania i wątpliwości.
W Polsce PiS wytacza przeciwko Rafałowi Trzaskowskiemu dokładnie te same działa - i to od wyborów w 2018 r., gdy po raz pierwszy kandydował na prezydenta stolicy. Politycy PiS chcą go pokazać jako proroka lewackiej rewolucji, który do menu wprowadzi robaki zamiast mięsa, zaś dzieci podda seksualnej indoktrynacji. "Ręce precz od naszych dzieci" - krzyczą uczestnicy demonstracji przeciwko "edukacji zdrowotnej". To przedmiot z elementami edukacji seksualnej, który od września rząd Donalda Tuska chciał wprowadzić jako obowiązkowy do polskich szkół. Ale nie wprowadzi, bo wystraszył się, że to amunicja dla PiS, które będzie straszyć wyborców deprawacją dzieci.
To, że PiS się do tego przymierza, widać było gołym okiem. Na jednym z protestów przeciwko wprowadzeniu edukacji zdrowotnej pojawił się Karol Nawrocki.
Zresztą Nawrocki mocno straszy rewolucją światopoglądową Trzaskowskiego - tak jak Trump straszył rewolucją światopoglądową w razie wygranej Harris.
Nawrocki niemal na każdym spotkaniu powtarza, że Trzaskowski kazał ściągać krzyże w warszawskich urzędach. I choć to nie jest do końca prawda - bo Trzaskowski żadnego krzyża nie ściągnął - to jego decyzja dotycząca zakazu eksponowania symboli religijnych w urzędach w Warszawie stwarza ten sam podatny grunt, co w Ameryce.
Sztab Koalicji Obywatelskiej to wie, dlatego Trzaskowski w kampanii zmienia swój wizerunek i unika twardych światopoglądowych tematów. Jednocześnie rozmawia z rolnikami, wychwala zalewajkę i polskie wino, tańczy z kołami gospodyń wiejskich oraz odwiedza górali. A potem składa kwiaty na grobach ks. Józefa Tischnera i ks. Jerzego Popiełuszki. Trzaskowski - całkowicie w sprzeczności ze swą dotychczasową polityką - już ogłosił, że zajęcia z edukacji zdrowotnej nie powinny być obowiązkowe. - Trzaskowski robi się na konserwatystę, Baśka musi to zrozumieć - mówi mi polityk KO.
Ministra edukacji Barbara Nowacka, członkini sztabu Trzaskowskiego, nie tylko to rozumie, ale nie będzie też umierać za "edukację zdrowotną". To pokazuje, jak ważna dla sztabu KO jest walka o wyborców centrum. Trzeba jednak pamiętać, że błędem Kamali Harris były nawet nie tyle jej zbyt liberalne poglądy, ale to, że jej sztab nie potrafił reagować na manipulacje Trumpa w tej sprawie. Błędem było też to, że demokraci swoją progresywną polityką sprawili, iż część ich własnych wyborców poczuła się porzucona i zagubiona. Nagle polityka demokratów wydała im się oderwana od ich rzeczywistości w małych miastach i miasteczkach, w bardziej konserwatywnych stanach. Wydawała im się oderwana od ich konserwatywnych wartości i stylu życia.
Druga przyczyna klęski: elitarność
- Nie zobaczy go pani w żadnym dużym mieście - mówi mi sztabowiec Trzaskowskiego. Wschodnia Polska, a potem tylko małe miasta i miasteczka. Inny dodaje: - Nie będzie zdjęć z Agnieszką Holland i Mają Ostaszewską. Musimy pokazać Rafała jako normalsa - słyszę. Widać wyraźnie, że sztab Trzaskowskiego wyciągnął wnioski z błędów Kamali. Większość jej wieców wyborczych poprzedzały występy gwiazd, których na koncertach i w mediach społecznościowych śledzą miliony Amerykanów. To 10 topowych nazwisk: Lady Gaga, Bruce Springsteen, Beyonce, Katy Perry, Ariana Grande, Billie Eilish, Eminem, Jon Bon Jovi, Madonna, Neil Young. To jednak nie tylko nie pomogło, ale wzmocniło wizerunek Kamali Harris jako przedstawicielki elit.
Trzaskowski, człowiek elit, syn muzyka jazzowego, przyjaciel aktorów i muzyków, chce uniknąć tej pułapki.
Trwający 40 minut wiec Harris, na którym byłam, poprzedziły trzy godziny występów gwiazd, takich jak reżyser Spike Lee oraz muzycznych artystów, którzy wychowali się w tej okolicy, są czarnoskórzy i odnieśli sukces: raper 2 Chainz, wokalistka Monica oraz Victoria Monet. To oni mieli pomóc Kamali walczyć o czarnych wyborców w Georgii i być rozgrzewką dla kilkutysięcznego tłumu.
Tyle że, ku mojemu zaskoczeniu, wiele osób opuszczało to festiwalowe miasteczko, jeszcze zanim ich kandydatka skończyła wystąpienie. Kamala Harris mówiła tam o planie wsparcia dla czarnoskórych przedsiębiorców i młodych mieszkańców Georgii, którzy muszą opiekować się zarówno rodzicami, jak i swoimi dziećmi. Georgia to stan z najwyższym, ponad 33-procentowym odsetkiem czarnoskórych Amerykanów. Ale wiec odbywał się w Atlancie, gdzie demokraci i tak wygrywają, a nie na przykład w oddalonym o niespełna godzinę drogi miasteczku Fayetteville, gdzie minimalną większość mają republikanie. W efekcie takich błędów Harris przegrała Georgię, a Trump otrzymał rekordowe w historii republikanów poparcie wśród czarnoskórych mężczyzn: 21 proc. przy 19 proc. sprzed czterech lat, gdy przegrał z Joe Bidenem.
Dla większości Amerykanów nie miało to znaczenia, że Kamala Harris wychowała się w imigranckiej rodzinie, z dala od przywilejów, że wszystko, co osiągnęła, musiała sobie wyszarpać. Dla nich to liderka Partii Demokratycznej, która reprezentuje elity. Czyli bańkę dużych miast, dobrych zarobków, łatwiejszego życia.
Demokraci okazali się niewiarygodni w swojej ofercie dla klasy pracującej. Zresztą od 20 lat konsekwentnie tracą poparcie wśród tej, kiedyś kluczowej dla nich, grupy wyborców. Otwierając się na współpracę gospodarczą z Chinami, Meksykiem, czy Kubą, koncentrowali się na obniżeniu cen dla konsumentów w sklepach. Tyle że jednocześnie zamykali amerykańskie fabryki, zostawiając ludzi bez pracy. A to praca w USA buduje tożsamość, godność i szacunek.
Kamala Harris zapłaciła za to wysoką cenę, bo nie była w stanie tego trendu odwrócić. Ze zrobionych już po wyborach sondaży wynika, że amerykańscy robotnicy zdecydowanie bardziej ufają partii republikańskiej zarówno w kwestii gospodarki (55 do 34 proc.), jak i imigracji (57 do 29 proc.).
Sztab PiS chce wrzucić Trzaskowskiego do tego samego worka z napisem "elita". Z badań bowiem ma wynikać, że dla części wyborców - PSL-u i Konfederacji - to problem. Mówi po francusku? Źle. Jeździ po świecie? Jeszcze gorzej. Czyta książki? Fatalnie. Pije drogie wino? Platformo, wymień kandydata! Sztab Trzaskowskiego to wie, dlatego od początku kampanii próbuje pokazać go jako "Rafała z sąsiedztwa", który jako samorządowiec poznał problemy różnych mieszkańców Warszawy.
- Kto wygra wybory? Na 100 procent Donald Trump - odpowiada Hector Ramirez. Skąd ta pewność? Ramirez sięga po tabliczki, które stoją pod ścianą, a które przed domami ustawią później zwolennicy Trumpa. I odczytuje: "Trump - niskie podatki, Kamala - wysokie podatki. Trump - bezpieczne granice, Kamala - otwarte granice. Bezpieczeństwo - Trump, Kamala - przestępczość".
Rozmawiamy w lokalnym sztabie republikanów w małej miejscowości Scotrun w hrabstwie Monroe w Pensylwanii. Za chwilę sala wypełni się setką wolontariuszy, działaczy i zwolenników Trumpa. Gdy pytam, czy naprawdę uważają, że Trump rozwiąże te wszystkie problemy, słyszę: - Nie, ale pomoże poprawić naszą sytuację.
Carl to właściciel farmy bażantów, też z Pensylwanii. Mieszka tu z rodziną. Obwożąc mnie po okolicy, zdradza, że kiedyś głosował na Baracka Obamę, bo wierzył w jego obietnicę zmiany.
- Co się zatem stało? - pytam.
- Jak to co? Okazał się demokratą i jak każdy demokrata w Białym Domu zapomniał o zwykłych ludziach.
- Dlaczego milioner Donald Trump miałby być inny?
- Trump do wszystkiego doszedł swoją pracą. Jest dobrym biznesmenem i ostatnią nadzieją, że zadłużona Ameryka przetrwa.
A na koniec wykrzykuje, że jeśli Trump nie zostanie prezydentem, to jest ich koniec.
I jeszcze jeden przykład: już po wyborach odwiedzam historyczny klub bokserski na dolnym Manhattanie. Na ścianie duża amerykańska flaga, wokół stare plakaty, skórzane rękawice i buty jako eksponaty. W powietrzu czuć, że klub istnieje od 100 lat. Na jednym z ringów trwa trening. Przedstawiam się i mówię, że jestem dziennikarką z Polski, że przyjechałam relacjonować wybory.
- I jak oceniasz wynik? - pyta mnie jeden z trenerów.
- Raczej bez zaskoczeń, czuło się, że wygra Trump - odpowiadam.
Trener, ocierając pot z czoła: - Wszyscy to czuli. Wszyscy poza demokratami. Oni do dziś nie wierzą i nie rozumieją, jak to się mogło stać. Jeśli się nie obudzą, to zostaniemy z Trumpem na dekady.
Trzecia przyczyna klęski: kandydat płaci za rządy swej partii
Senator Bernie Sanders w powyborczych analizach za porażkę wini przede wszystkim oderwanie demokratów od rzeczywistości. Sanders, znany z lewicowych poglądów, był kandydatem w prawyborach w 2020 roku. Przegrał tylko z Joe Bidenem.
Ameryka jest dziś krajem nie do życia dla blisko 60 procent jej obywateli. Drogo w sklepach i na stacjach benzynowych. Za niskie zarobki i za wysokie podatki. Amerykanów boli codzienne życie i boją się o to, co będzie jutro. Trump wyczuł to doskonale, nie tylko wykazał się zrozumieniem, ale i potrafił zbudować wokół tych emocji opowieść. Winą za wszystkie problemy gospodarcze obciążył nielegalnych imigrantów, których ściągał do miast i miasteczek duet Biden-Harris. Czy to fałszywa opowieść? Tak. Ale demokraci nie przedstawili żadnej innej. Próbowali przekonywać, że inflacja jest najniższa od lat, wzrost wynagrodzeń jest rekordowy, a amerykańska gospodarka jest numerem jeden na świecie. Zgadzało się tylko na papierze, bo większość Amerykanów nie odczuwała tego w swoich kieszeniach. To dodatkowo wkurzało ludzi - upewniało ich w przekonaniu, że jeśli ktoś na tym korzysta, to elity, nie oni. Jednym z poważniejszych błędów Kamali Harris w kampanii była odpowiedź na pytanie w wywiadzie, co zrobiłaby inaczej niż Joe Biden. "Nic nie przychodzi mi do głowy" - odpowiedziała. Tylko ułatwiła Trumpowi robotę. Mógł bez przeszkód obciążać ją wszystkimi błędami administracji Bidena.
W Polsce sztab PiS będzie robił dokładnie to samo - obciążał Trzaskowskiego za rządy Tuska.
Jednocześnie Kaczyński sprytnie prezentuje Nawrockiego jako kandydata "obywatelskiego", po to, żeby nie płacił za rządy PiS, z którymi wyborcy go nie kojarzą, bo go po prostu wówczas nie znali.
- Rafał Trzaskowski nie kojarzy się ludziom z władzą Donalda Tuska - mówi mi na podstawie wewnętrznych badań PiS członek sztabu Karola Nawrockiego. Ale po chwili dodaje: - Jeszcze. W tym PiS widzi potencjał. Będą sklejać Trzaskowskiego ze wszelkimi słabościami i błędami rządu Donalda Tuska. "Tusk nie dowozi? Wina Trzaskowskiego, bo to jego szef w partii" - to plan PiS. Nawrocki jak katarynka opowiada, że Trzaskowski to wiceprzewodniczący Platformy, a jego szefem jest Tusk.
Gdy pytałam Rafała Trzaskowskiego tuż po tym, jak wygrał prawybory, czy nie obawia się, że rząd będzie dla niego obciążeniem w tej kampanii, odpowiedział, że nie. Przekonywał, że rząd Donalda Tuska spełnia obietnice. Kilka tygodni później ustawiał się już bardziej w roli recenzenta rządu. Kogoś, kto wskazuje, gdzie przyspieszyć, a gdzie się zatrzymać. Nie ma jednak wątpliwości, że to ocena rządu i to, jak Polakom żyje się za tej władzy, zdecyduje, czy wyborcy w ogóle pójdą do wyborów. Na liście Rafała Trzaskowskiego, obok kobiet, wysoko powinni być przedsiębiorcy, bo to ich głosy były decydujące 15 października.
Czwarta przyczyna klęski: dotarcie do wyborców
Kolejnym ważnym elementem na mojej liście są kanały komunikacji.
Donald Trump mówił do swoich potencjalnych wyborców przede wszystkim w internecie. Docierał do prawicowych gwiazd i twórców podcastów z ogromnymi zasięgami. Listę osób, z którymi rozmawiał, wyznaczał mu najmłodszy syn, nieformalny doradca, 18-letni Barron. Jego zadaniem było pomóc ojcu w dotarciu do młodych wyborców, którzy dotąd nie interesowali się polityką albo którym dotychczas bliżej było do demokratów. No i była oczywiście platforma X, gdzie czerwony dywan rozwinął mu Elon Musk. To tam bez ograniczeń Trump promował swój przekaz, szerzył kłamstwa i manipulacje.
Kamala Harris nie miała na to dobrej odpowiedzi. Już po wyborach eksperci krytykowali ją za to, że nie doceniła siły podcastów, z których w USA miliony wyborców czerpią informacje. Za szczyt ryzyka i odwagi uznała udzielenie wywiadu nieprzychylnej jej telewizji Fox News. Ale do Joe Rogana, autora najpopularniejszego z podcastów w USA, już nie poszła. Rogan to komentator sportowy, komik i zwolennik Donalda Trumpa. Jego programy budzą kontrowersje, ale politycy, w tym demokraci, odwiedzają jego studio, bo wiedzą, że tylko tak mogą dotrzeć do pewnych grup wyborców.
Kampania w Polsce rozpoczyna się w trakcie kolejnej rewolucji w sieci. Tą samą, co Elon Musk, drogą idzie teraz Mark Zuckerberg, znosząc na swoich platformach Facebook i Instagram regulacje, weryfikacje i blokady dotyczące szerzenia mowy nienawiści, dezinformacji oraz treści politycznych. Polska prawica już zaciera ręce i upatruje w tym zyski dla siebie i swojego kandydata. Polskie media społecznościowe są zdominowane przez prawicowych polityków i ich twardych zwolenników. Sposób znalazł na nich Donald Tusk, którego każdy post, wideo czy komentarz zyskują natychmiast siłę rażenia.
Rafał Trzaskowski na razie próbuje i walczy. Ostatni, wspólny filmik z gwiazdą disco polo Zenkiem Martyniukiem szybko osiągnął ponad milion wyświetleń. To wyraźna zmiana wobec kampanii prezydenckiej sprzed pięciu lat i do tego, jak w swojej kampanii działała Kamala Harris. Wtedy Rafał Trzaskowski nie wziął na przykład udziału w przygotowanej przez Jacka Kurskiego prezydenckiej debacie w Końskich w TVP z Andrzejem Dudą. Wtedy Trzaskowski tego ryzyka nie podjął, co potem część polityków KO uznała za jedną z przyczyn porażki.
Piąta przyczyna klęski: nie ma końca Trumpa ani Kaczyńskiego
Demokraci po przegranej Donalda Trumpa w 2020 roku byli przekonani, że to jego koniec. A atak zwolenników Trumpa na Kapitol 6 stycznia 2021 roku - w proteście przeciwko zmianie prezydenta - miał to ostatecznie potwierdzić. Trump miał skończyć jako skazaniec za przestępstwa i polityczne nadużycia, w tym to najcięższe: z Gabinetu Owalnego próbował naciskać i zmienić wynik wyborów prezydenckich.
To teraz trzy liczby.
62,9 miliona w 2016 roku - wygrana. 74,2 miliona w 2020 roku - porażka. 77,3 miliona w 2024 roku - wygrana.
Tyle głosów przy różnych frekwencjach uzyskiwał w ostatnich trzech wyborach Donald Trump.
To nie jest tak, że wyborcy nie wiedzą, kim jest Trump, że nie znają jego seksistowskich, rasistowskich i homofobicznych wypowiedzi. Że nie widzą, jak nieprzewidywalnym i groźnym dla demokracji może być politykiem. Oni to wszystko wiedzą, ale głosowali na niego mimo to. Dlaczego? Bo priorytetem była dla nich zmiana i naprawa najtrudniejszej od lat sytuacji osobistej. A Trump pokazał im się jako silny przywódca, gwarantujący zmianę gospodarczą, który dostrzegł ich problemy. To nie jest moja ocena, to jest ocena amerykańskich wyborców. W Polsce od 2015 roku Jarosław Kaczyński wygrywa wybory do Sejmu, osiągając kolejno 5,7 miliona głosów (2015 r.), 8 milionów głosów (2019 r.) i 7,6 miliona głosów (2023 r.) - to stabilne, wysokie poparcie. Po wygranych wyborach Donald Tusk i cała koalicja rządowa próbowali przekonywać, że era Kaczyńskiego się skończyła. I że prezes PiS - niczym Trump w USA - już nigdy nie wróci do władzy. Jednym z kluczowych powodów miało być rozliczenie jego rządów i ukaranie polityków PiS za nadużycia, okradanie i wykorzystywanie państwa. Dodam tylko, że tempo rozliczeń w USA szło jeszcze wolniej niż w Polsce. Wnioski? To, że Donald Trump przegrał wybory pięć lat temu, nie oznacza, że nagle jego wyborcy zniknęli, a jego poglądy przestały mieć pokrycie w amerykańskim społeczeństwie.
To, że Jarosław Kaczyński stracił władzę półtora roku temu, nie oznacza, że nagle jego wyborcy zniknęli, a jego poglądy przestały mieć pokrycie w polskim społeczeństwie.
Trump przegrał, bo Joe Biden potrafił zmobilizować rekordową liczbę wyborców. To przede wszystkim frekwencja pokonała w 2020 roku Trumpa. Brzmi znajomo? Rekordowa mobilizacja ponad 74 procent dała zwycięstwo Donaldowi Tuskowi i koalicji rządowej. Jeśli ich 11 milionów 600 tysięcy wyborców z 15 października 2023 roku zagłosowałoby na Rafała Trzaskowskiego, wygraną w drugiej turze 1 czerwca miałby w kieszeni. Tu jednak wracamy do oceny rządu i pytania, czy 17 miesięcy wystarczy, by większość wyborców zmęczyła się rządami ekipy "anty-PiS" i czy hasło "anty-PiS" przestanie działać.
Aż 6,2 miliona wyborców Joe Bidena z 2020 roku w ostatnich wyborach albo zostało w domu, albo oddało głos na Trumpa. O tyle mniej głosów oddano na Kamalę Harris. A zatem ponad 6 milionów wyborców nie uznało, tak jak cztery lata wcześniej, że Donald Trump w Białym Domu jest wciąż dla nich zagrożeniem.
Rafał Trzaskowski ma cztery miesiące, by przekonać wyborców z 15 października 2023 roku, którzy dziś chcą zostać w domu albo zagłosować na Karola Nawrockiego.
Autorka/Autor: Arleta Zalewska / m
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: EPA/JIM LO SCALZO