Cały czas liczba kandydatów przewyższa liczbę miejsc, którą przygotowaliśmy. To nie jest tak, że szkoły są z gumy, że my jesteśmy w stanie w ciągu dwóch lat przygotować je na podwojony napływ uczniów - mówiła we "Wstajesz i wiesz" w TVN24 Dorota Łoboda z ruchu "Rodzice przeciwko reformie edukacji", stołeczna radna Koalicji Obywatelskiej odnosząc się do problemów z rekrutacją do szkół. - W 2010 roku było 530 tysięcy kandydatów do szkół średnich, w tym roku jest 730 tysięcy. To oznacza, że do tych najlepszych liceów jest się dużo trudniej dostać niż w latach ubiegłych - dodała.
W tym roku do szkół ponadpodstawowych pójdą uczniowie z dwóch roczników - tego, który skończył ostatnią klasę gimnazjum, oraz o rok młodszego, który skończył ósmą klasę szkoły podstawowej. W związku z tym pojawiają się problemy z rekrutacją i miejscem w wybranych przez uczniów szkołach.
"Nagle okazało się, że mamy w Warszawie zamiast 19 tysięcy młodych ludzi, 43 tysiące"
Do tych słów odniosła się w piątek w rozmowie z porankiem "Wstajesz i wiesz" w TVN24 Dorota Łoboda z ruchu "Rodzice przeciwko reformie edukacji" i radna Warszawy z klubu Koalicji Obywatelskiej.
- Tak konsekwentnie mówi ministerstwo. Tak mówiła pani minister Anna Zalewska i tę linię kontynuuje pan minister Dariusz Piontkowski. Samorządy stanęły przed zadaniem nie do wykonania. Nie dostały też na to wystarczających środków. Nagle okazało się, że mamy przyjąć chociażby w Warszawie zamiast 19 tysięcy młodych ludzi, 43 tysiące - tłumaczyła.
- Tyle przygotowaliśmy miejsc, ale okazało się, że ściągają do Warszawy również uczniowie i uczennice z innych miejscowości w skali większej niż to było w ubiegłych latach. W tej chwili mamy 47 tysięcy kandydatów na te 43 tysiące miejsc, które przygotowaliśmy olbrzymim kosztem - dodała.
Podkreśliła jednak, że "ten koszt to nie jest koszt finansowy, choć on jest bardzo ważny". - To jest koszt, który poniosą uczniowie i uczennice, którzy będą się uczyli w przepełnionych klasach. My w tej chwili martwimy się gdzie dostawić krzesła, ławki, gdzie znaleźć miejsce dla tych młodych ludzi, którzy mają 14, 15, 16 lat i chcą uczyć się przede wszystkim w liceach ogólnokształcących. Mają dobre wyniki, dobrze napisali egzamin, mają do tego prawo i powinni mieć równe szanse, jak ich rówieśnicy mieli w latach ubiegłych - wyjaśniała.
- Niestety ministerstwo, wprowadzając nieprzemyślaną reformę, pozbawiło części z tych młodych ludzi szans na dobrą edukację - oceniła.
"To nie jest tak, że szkoły są z gumy"
Minister edukacji w "Faktach po Faktach" ocenił w czwartek, że prezydenci dużych miast zamiast płakać, powinni uspokajać.
Dorota Łoboda pytana, dlaczego zatem samorząd w Warszawie nie uspokaja, odparła: - Dlatego, że cały czas liczba kandydatów przewyższa liczbę miejsc, którą przygotowaliśmy. To nie jest tak, że szkoły są z gumy, że my jesteśmy w stanie w ciągu dwóch lat przygotować je na podwojony napływ uczniów.
- Jeżeli szkoła do tej pory przyjmowała sześć klas pierwszych to teraz, żeby równe szanse zapewnić i ósmoklasistom i gimnazjalistom taka szkoła musiałaby otworzyć 12 klas pierwszych. W tej przykładowej szkole nie ma tylu pomieszczeń. My już adaptujemy stołówki, korytarze, gabinety dyrektorów po to, żeby pomieścić dzieci - tłumaczyła.
- Dobra sytuacja jest tylko w takich szkołach, które do tej pory funkcjonowały w zespołach z gimnazjami i nie bez przyczyny pan minister Piontkowski podaje jako przykład warszawskie liceum imienia Staszica, ponieważ tam funkcjonowało wcześniej gimnazjum. Po jego likwidacji dysponujemy i bazą lokalową i nauczycielami, żeby otworzyć podwojoną liczbę klas - powiedziała.
- Nie podaje pan minister na przykład warszawskiego liceum imienia Mikołaja Reja, które nie pomieści dwukrotnej liczby uczniów. Tam część młodych ludzi z dobrymi wynikami nie znajdzie miejsca, będzie musiało szukać miejsca w szkole pierwszego, drugiego, czy trzeciego naboru. Być może jest to pomysł na zapełnienie szkół branżowych, ale tego się nie robi w ten sposób. Nie może być tak, że dzieci zostają zmuszone do zmiany swoich preferencji i do wybrania szkoły, która nie odpowiada ich zainteresowaniom, nie odpowiada ich aspiracjom i możliwościom - mówiła Łoboda.
"W 2010 roku było 530 tysięcy kandydatów do szkół średnich, w tym roku jest 730 tysięcy"
Na uwagę, że minister Dariusz Piontkowski powiedział, że "w poprzednim latach też bywało tak, że nie każdy uczeń dostawał się do szkoły, którą sobie wybierał", radna przyznała, że "nigdy nie było takiej sytuacji, że każdy młody człowiek trafiał do szkoły pierwszego wyboru, ale w tym roku sytuacja jest zdecydowanie gorsza".
- Nie było takich roczników. Ja wiem, że pan minister mówi, że chociażby w 2010 też było dużo kandydatów. W 2010 roku było 530 tysięcy kandydatów do szkół średnich, w tym roku jest 730 tysięcy. To jest naprawdę duża różnica. To oznacza, że do tych najlepszych liceów jest się dużo trudniej dostać niż w latach ubiegłych - zaznaczyła.
- Te szanse nie są równe wobec dzieci, które kandydowały do szkół w ubiegłych latach. Uczeń czy uczennica, którzy uczą się dobrze, którzy mają świadectwo z wyróżnieniem, którzy w ubiegłym roku dostaliby się z powodzeniem ze swoimi wynikami do szkoły, do której aspirują w tym roku, nie dostaną się do niej, dlatego że mamy kulminację roczników. W tym jest problem, a nie w tym, że każdy ma się dostać do wymarzonej szkoły. Nigdy tak nie było, ale w tym roku skala jest porażająca - podkreśliła.
Przyznała jednak, że "wszyscy uczniowie znajdą w szkołach średnich, dlatego że w Polsce mamy obowiązek nauki do 18 roku życia". - Ale dobrze by było, żeby ci młodzi ludzie swojej drogi życiowej nie rozpoczynali od niepowodzenia i wielkiego rozczarowania, które nie jest ich winą, bo oni ciężko pracowali przez ostatnie lata na to, żeby mieć dobre wyniki. A teraz okazuje się, że te dobre wyniki nie wystarczają, żeby dostać się do liceum ogólnokształcącego - mówiła.
Wciąż brakuje kilku tysięcy miejsc
Pytana, ile na dziś brakuje miejsc, odpowiedziała, że około trzech tysięcy. - Ale wszystko będzie wiadomo po 16 lipca, kiedy zakończy się wstępny etap rekrutacji. Potem jest czas dla młodych ludzi na doniesienie dokumentów i potwierdzenie woli kontynuowania edukacji w danej szkole - zaznaczyła.
- Wtedy będziemy wiedzieć, gdzie nam tych miejsc brakuje, gdzie będziemy musieli je dodatkowo tworzyć. Niestety wiąże się to z pogorszeniem warunków, w jakich te dzieci się będą uczyły. Tłok w klasach, tłok na korytarzach, tłok w szatniach to nie są warunki dobre i sprzyjające - skomentowała.
Podkreśliła, że samorząd w Warszawie zrobi wszystko, żeby "każdy warszawski uczeń i uczennica znaleźli miejsce w szkole". - To obiecuję - podsumowała.
Autor: KB/adso / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24