Gdzie jest prezydent? Nie było go na niedzielnej konferencji z okazji 30. rocznicy Wolnych Związków Zawodowych, nie pojawił się też - i to pierwszy raz - na jasnogórskich dożynkach. W pierwszym przypadku przedstawiciel Lecha Kaczyńskiego tłumaczył go "nawałem obowiązków". Jednak według "Rzeczpospolitej" - po prostu pojechał na urlop.
W niedzielę, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, Lech Kaczyński nie pokazywał się publicznie. A miał być obecny na dwóch imprezach, którym zresztą patronował.
"Opuszczeni" związkowcy
Pierwsza z nich to konferencja z okazji 30. rocznicy powstania Wolnych Związków Zawodowych (WZZ). Zamiast głowy państwa pojawił się były premier Jan Olszewski. - Z powodu licznych obowiązków Lech Kaczyński nie mógł przyjechać do Sejmu. Prezydent z wielkim żalem przyjął ten fakt - wyjaśnił. CZYTAJ WIĘCEJ
I zawiedzeni rolnicy
To nie jedyna nieoczekiwana nieobecność Lecha Kaczyńskiego na niedzielnych uroczystościach. Po raz pierwszy od trzech lat prezydent nie pojawił się na jasnogórskich dożynkach rolników. Ci byli bardzo rozczarowani. - Czujemy się odsunięci na boczny tor. To dla nas afront - stwierdził w rozmowie z "Rzeczpospolitą" sadownik Roman Zapora.
Pojechał na urlop?
Tym razem Kancelaria Prezydenta jego nieobecność tłumaczy zupełnie inaczej. - Doradcy zmusili Lecha Kaczyńskiego, by w końcu pojechał na tygodniowy urlop. W sierpniu przerwał wypoczynek, żeby udać się do Gruzji - powiedziała "Rzeczpospolitej" osoba z otoczenia głowy państwa.
Według gazety do ostatniej chwili wszystko wskazywało na to, że prezydent w Częstochowie jednak się pojawi. Funkcjonariusze BOR byli na Jasnej Górze do godz. 11., dopiero potem pojechali.
W Kancelarii Prezydenta nie udało nam się uzyskać informacji, gdzie jest głowa państwa. Jeden z urzędników powiedział jedynie, że nie na urlopie. Jednak z kalendarza zajęć prezydenta widniejącego w internecie wynika, że najbliższą imprezą z jego udziałem będzie spotkanie prezydentów państw Grupy Wyszehradzkiej 12 i 13 września.
Źródło: "Rzeczpospolita", PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Bartłomiej Zborowski