Centrum Operacyjne LOT zaleciło załodze Boeinga 767 lot przez ocean do Warszawy, gdy piloci stwierdzili awarię centralnego układu hydraulicznego – wynika z ustaleń portalu tvn24.pl. Załoga uprzedziła wcześniej polskie służby na lotnisku Newark, z którego wystartowali, że ma kłopoty i rozważa powrót.
LOT o awarii polskiej maszyny dowiedział się od razu po jej stwierdzeniu przez załogę. Jak ustaliliśmy, piloci skontaktowali się z Centrum Operacyjnym LOT-u w Warszawie przed podjęciem ostatecznej decyzji, co dalej robić po tym, jak komputer pokładowy wskazał spadek ciśnienia w centralnym układzie hydraulicznym.
Z niewyjaśnionych jeszcze powodów pękł przewód doprowadzający płyn do całego systemu. Według zapisów rejestratora parametrów lotu do awarii doszło chwilę po starcie maszyny. Piloci twierdzą, że o awarii dowiedzieli się około 30 minut po stracie.
Korespondencja załogi z Centrum Operacyjnym odbywała się za pomocą specjalistycznego systemu ACARS. – W tym przypadku pozwalał on na wymianę krótkich wiadomości tekstowych między załogą a naziemnymi stacjami. Możliwość kontaktu była więc bardzo ograniczona – mówi tvn24.pl kapitan Marcin Urbański, pilot Boeingów 767 i 737 z kilkunastoletnim doświadczeniem i szef Instytut Rynku Lotniczego.
Zalecenie Centrum brzmiało tak, by nie zawracać na lotnisko w Newark, ponieważ wiązałoby się to z takimi utrudnieniami, jak na przykład konieczność kilkugodzinnego wypalania paliwa i lądowanie w nocy na obcym lotnisku Leszek Chorzewski
Według naszych informacji po korespondencji tekstowej z pilotami, kierownik zmiany Centrum od razu przekazał sprawę inżynierom technicznym. To oni – po przeanalizowaniu dokumentacji, którą dysponowali – zalecili kapitanowi kontynuowanie lotu nad Atlantykiem.
Potwierdza to rzecznik PLL LOT Leszek Chorzewski. - Zalecenie Centrum brzmiało tak, by nie zawracać na lotnisko w Newark, ponieważ wiązałoby się to z takimi utrudnieniami, jak na przykład konieczność kilkugodzinnego wypalania paliwa i lądowanie w nocy na obcym lotnisku – mówi tvn24.pl.
Jak dodaje, załoga boeinga przed podjęciem decyzji "wyposażona była jednak w aż trzy rodzaje wiedzy" – komunikaty komputera pokładowego, QRH (Quick Reference Handbook) – czyli instrukcję producenta, jak technicznie radzić sobie po wystąpieniu konkretnej awarii oraz właśnie możliwość konsultacji z Centrum Operacyjnym LOT. – Ale to kapitan był, jak zawsze w takich przypadkach, ostateczną instancją i to on podjął decyzję o kontynuowaniu rejsu – mówi rzecznik LOT.
Zastanawiali się nad powrotem
Kierownictwo spółki przyznaje jednak, że przed tym, jak załoga zdecydowała o przelocie nad Atlantykiem, rozważała powrót na lotnisko, z którego wystartowała. O swojej sytuacji piloci powiadomili przedstawicieli LOT-u na Newark.
Ponieważ na tym pierwszym etapie powrót na lotnisko Newark wchodził jeszcze w grę, załoga poinformowała nasze służby na lotnisku, by byli gotowi na podjęcie ewentualnych działań w celu obsługi samolotu po wylądowaniu. Ostatecznie, po konsultacjach ze służbami operacyjno-technicznymi w Warszawie i uwzględnieniu zapisów instrukcji QRH piloci podjęli decyzję o kontynuowaniu lotu do Warszawy, gdyż wykonanie lotu nie zagrażało bezpieczeństwu operacji lotniczej Dariusz Kaczmarczyk
Korespondencja w komisji. "Ważny materiał"
Zapis korespondencji załogi LOT-owskiego boeinga z Centrum Operacyjnym LOT – od pierwszej depeszy ACARS aż do momentu zetknięcia maszyny z ziemią – jest w posiadaniu ekspertów Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. – Nawiązanie kontaktu z Centrum Operacyjnym było jedną z procedur, która jest wymagana w takiej sytuacji. Cała korespondencja, z punktu widzenia badania tego zdarzenia, stanowi dla nas istotny materiał. Jesteśmy w trakcie jego analizowania – ujawnia Maciej Lasek, zastępca przewodniczącego PKBWL.
W podobnym tonie wypowiadają się przedstawiciele LOT. – Dokumentacja, o której mowa, podlega dzisiaj wszechstronnej kontroli i jest jednym z najważniejszych czynników oceny całego zdarzenia – podkreśla Chorzewski.
Chwile grozy z happy endem
Boeing 767 PLL LOT lecący z Newark w stanie New Jersey lądował awaryjnie na lotnisku im. Fryderyka Chopina w ubiegły wtorek. W maszynie nie zadziałał żaden z dwóch systemów wypuszczania podwozia – hydrauliczny i elektryczny. Piloci musieli lądować bez kół, na brzuchu. Do końca poszczególne kroki konsultowali drogą radiową z Centrum Operacyjnym LOT. Bardzo trudny manewr udało się wykonać perfekcyjnie, dzięki czemu żadnemu z 220 pasażerów i 11 członków załogi nic się nie stało.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Reporter24 Marcin