Czy Wojciech Franiewski, herszt porywaczy Krzysztofa Olewnika, był agentem służb specjalnych i pod ich ochroną? - To więcej niż prawdopodobne - mówi prokurator Zbigniew Niemczyk nadzorujący śledztwo w sprawie porwania. Ten wątek będzie sprawdzać komisja śledcza - pisze "Dziennik".
- Zwrócimy się do wszystkich służb specjalnych żeby sprawdziły, czy mają informacje o Franiewskim. Poprosimy także IPN, żeby jeszcze raz dokładnie sprawdził archiwa - mówi Marek Biernacki z PO, przewodniczący sejmowej komisji śledczej.
Franiewski był wyjątkowo zatwardziałym przestępcą. To on zorganizował porwanie, to on wydał polecenie: zabić Olewnika.
Posłów i prokuratorów fascynuje jego biografia - człowieka, który wielokrotnie uciekał z więzień i konwojów, nawet Komendy Głównej MO, a mimo to dostawał przepustki, latami się ukrywał. Kiedy w końcu trafiał za kratki, zawsze wychodził na przedterminowe zwolnienia. Żadnego wyroku nie odsiedział do końca.
Dlaczego z taką łatwością wodził policję za nos? Czy ktoś mu pomagał? Roztaczał nad nim parasol ochronny? Swoje tajemnice Franiewski zabrał do grobu: w czerwcu 2007 r., jeszcze przed rozpoczęciem procesu porywaczy, powiesił się w areszcie.
Wodził funkcjonariuszy za nos
Franiewski był złodziejskim wirażką, bandytą z fantazją. Za kraty trafił w 1979 r. Potem przez kolejne 10 lat skutecznie unikał więziennej celi.
W listopadzie 1983 r. uciekł z zakładu w Czarnem przy pomocy własnoręcznie zrobionej składanej drabiny. W grudniu 1984 r. został złapany i doprowadzony do komendy MO na Woli w Warszawie. Poradził sobie - wydłubał dziurę w ścianie celi i uciekł.
Znowu został złapany latem 1985 r. W sierpniu, prawie dwa miesiące po zatrzymaniu, oficjalnie z powodu nieuwagi funkcjonariuszy, zniknął z komendy MO w pałacu Mostowskich w Warszawie. W jaki sposób? Opowiada osoba znająca akta spraw porwania Olewnika: - To brzmi jak science fiction, ale odbyło się prosto. Przy okazji korzystania z toalety. Jeden z milicjantów wprowadził Franiewskiego do kibla. Został przy drzwiach. Wtedy do toalety wszedł inny milicjant, bez munduru. I to on wyprowadził bandytę z komendy bocznym wyjściem.
Nie ma akt Franiewskiego
Franiewski po dziwnej ucieczce z komendy głównej MO zajął się kradzieżami aut dyplomatów i wysokich urzędników. Wśród nich było aut wyjątkowe: samochód Franciszka Szlachcica, generała brygady MO, działacza PZPR, byłego wiceministra spraw wewnętrznych. Szarej eminencji bezpieki.
Czy bez ochrony mógł w ten sposób igrać z milicją i bezpieką? - To mogło się odbywać za przyzwoleniem służb. Wielu gangsterów działało dla SB, po prostu zarabiali pieniądze dla bezpieki. Ale nie w PRL, raczej na Zachodzie. Kradli złoto, auta, futra, kosztowności i przerzucali je za żelazną kurtynę. Fantami dzielili się z mocodawcami - mówi Ryszard Terlecki, historyk IPN.
O Franiewskim milczą archiwa IPN. - Prawdopodobnie z IPN zniknęły też jego akta paszportowe, choć były - mówi "Dz" jeden z prokuratorów badających sprawę porwania Olewnika. I dodaje: - Wiemy, że wyjeżdżał na Zachód.
Ale Andrzej Arseniuk, rzecznik IPN, nie potwierdza wersji o zaginięciu akt.
Chwalił się "kumplami z miasta"
W 1989 r. Franiewski dostał pierwszy poważny wyrok - siedem lat więzienia. Za murem miał wysoką rangę. Nikogo się nie bał. Chwalił się kumplom: na jego skinienie pod więzienie w Płocku podjedzie kilkadziesiąt samochodów z bandytami. Do najazdu rzeczywiście doszło. Pod koniec lat 90. pod areszt śledczy w Płocku, w którym siedział Franiewski, podjechali bandyci w kilkadziesiąt samochodów. Policja nie przeszkadzała im w pokazie siły.
Czy mógł działać swobodnie, bo nie bał się policji? W aktach sprawy, w zeznaniach świadków, pojawia się informacja, że Franiewski blisko współpracował z "policjantem Andrzejem". Według jednych informacji miał być to funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego (CBŚ w pewnym momencie przejęło prowadzenie sprawy). Według innych "policjant Andrzej" miał pracować w komendzie w Płocku.
Prokuratura przyznaje, że od kilku miesięcy bada notatki Franiewskiego.
Źródło: Dziennik
Źródło zdjęcia głównego: TVN24