Jedną z pierwszych akcji poszukiwawczych w tym roku niemal na bieżąco relacjonowaliśmy na naszej antenie w ubiegłym tygodniu. Chodziło o dziesięcioletnią Maję, porwaną sprzed swojego domu. Reporterce magazynu "Czarno na białym" udało się ustalić nowe fakty w tej sprawie, między innymi co porywacz robił w ostatnich miesiącach i dniach przed uprowadzeniem dziewczynki. Okoliczności porwania, przebieg poszukiwań i ich szczęśliwe zakończenie w jej relacji.
Blisko pół tysiąca policjantów i strażaków, psy, śmigłowce i jeden cel: znaleźć porywacza dziesięcioletniej Mai. W ubiegły wtorek rozpoczął się wyścig z czasem. 24 godziny - w tym w czasie policjanci budują układankę, od której zależy życie dziecka.
- Natychmiast zapadła decyzja o tym, że informujemy - mówi Alicja Rucińska, szczecińska reporterka TVN24, która na żywo relacjonowała całą sprawę.
10-letnia Maja po lekcjach wsiadła do autobusu, następnie o godzinie 16.30 wysiadła z niego w Wołczkowie, gdzie mieszka. Do domu jednak nie dotarła.
- Wierzyliśmy, że jest u koleżanki, kiedy to zostało wykluczone, myśleliśmy, że pojawiła się u niej reakcja poszczepienna, bo dziecko tego dnia było szczepione. Zaczęliśmy tracić nadzieję, że to wszystko zakończy się pomyślnie - opowiada Izabela Bigus-Biryło, matka chrzestna Mai.
Nagranie z monitoringu
- Najważniejszy moment to był ten, kiedy było już wiadomo, że jest nagranie z monitoringu, które pokazuje ten tajemniczy samochód, o tym mówił menadżer restauracji - tłumaczy Rucińska.
Przed porwaniem dziewczynka jadła w restauracji obiad. - Zarejestrowaliśmy jak Maja przechodzi nad naszym lokalem i wchodzi w uliczkę prowadzącą do jej domu. A potem moment, kiedy samochód wjeżdża w tę uliczkę i wyjeżdża w taki dziwny sposób, wyjechał bardzo agresywnie - mówi menadżer restauracji. Od tej chwili policjanci wiedzieli: to nie zaginięcie, lecz porwanie. - To brzmiało nieprawdopodobnie do momentu, kiedy monitoring potwierdził, że samochód wjechał za dzieckiem. Wtedy stało się jasne, że taka tragedia jest prawdziwa - podkreśla Izabela Bigus-Biryło.
- Czas nagli, bo wciąż nie wiemy, jaki jest motyw, wciąż ta presja czasu: co się wydarzyło, co się mogło stać. Ile może być w Polsce takich samochodów? Setki, tysiące? - relacjonuje rzecznik szczecińskiej policji, kom. Przemysław Kimon. Policjanci przeczesywali okolicę i pytali sąsiadów. Jeden z nich pamiętał numery rejestracyjne auta.
Zły stan zdrowia
Okazało się, że porywacz to trzydziestojednoletni Adrian M. Przez pewien czas mieszkał w Wielkiej Brytanii. Tam, w lutym 2013 rodzina zgłosiła jego zaginięcie, wspominając o złym stanie zdrowia. Adrian M. nagle odnalazł się po kilku dniach. Półtora roku później, w czerwcu 2014 roku, porwał znajomą, dziewięcioletnią dziewczynkę. Po trzech godzinach został zatrzymany. Tłumaczył, że chciał wziąć dziecko na przejażdżkę. Brytyjski sąd skazał go na 18 miesięcy więzienia. - Z uwagi na przeciwwskazania natury psychiatrycznej został zwolniony z odbywania dalszej części kary - tłumaczy podkomisarz Konrad Gajda z Centrum Poszukiwań Osób Zaginionych. Dziennikarka "Czarno na białym" spróbowała odtworzyć, co działo się z Adrianem M. po wyroku sądu, czyli od końca 2014 roku. Najprawdopodobniej wyjechał wtedy do Berlina, zatrzymał się u wujka. To temu wujkowi ukradł auto, którym porwał Maję. Kolejny ślad Adriana M. pojawia się 22 marca w Lublinie - tam mieszka jego ciotka. To ona zgłosiła jego kolejne zaginięcie.
Mandat za kradzież
23 marca policjanci z Lipna zatrzymali samochód do rutynowej kontroli. Za kierownicą był Adrian M. Mówił policji, że wszystko z nim w porządku, poszukiwania zostały więc odwołane. 4 kwietnia pojawił się w Toruniu. Tam jest zameldowany. Okradł sklep, został złapany i ukarany mandatem. Ten mandat okazuje się kluczowy dla sprawy Mai, bo policjanci znaleźli go w okolicy porwania.
- Był widziany przed porwaniem, około godziny 14, w pobliskiej miejscowości, gdy stał na parkingu. Tam porzucił mandat na swoje nazwisko - mówi Gajda. Szybko okazuje się, że okoliczni mieszkańcy widzieli Adriana M. już kilka dni wcześniej. - Kręcił się w tej okolicy już dużo wcześniej, czyli prawdopodobnie robił rozpoznanie - dodaje Gajda.
Próbowała uciec
Policjanci nie wiedzieli, co zrobi porywacz, gdy dowie się, że ściga go policja w Polsce i Niemczech. - Miałam tę świadomość, że nie przekazują nam wszystkiego. I dobrze, bo to wszystko, co my wiedzieliśmy, co my mówiliśmy, to wiedział też porywacz. I o tym trzeba było pamiętać. Jeżeli on słyszy, że policja już wie, że dziewczynka wsiadła do tego samochodu, może coś jej zrobić, może jej zrobić krzywdę - mówi Rucińska. - Kluczową informacją była informacja o znalezieniu bucika po stronie niemieckiej - wspomina Gajda. - Chrzestny Mai znalazł bucika. Rozpoznał buta, którego zakładał dziecku, znał tego buta. Jak się okazało, Maja uciekała przed swoim oprawcą - mówi Izabela Bigus-Biryło. Poszukiwania natychmiast zostały przeniesione do Niemiec. Niedługo potem tamtejsza policja odebrała zgłoszenie od przejeżdżającego kierowcy, który poinformował, że widzi poszukiwany samochód. - W środku była uprowadzona dziewczynka oraz porywacz - dodaje Gajda. - Szokująca wiadomość. Szczęście tak, ale po tak wielu godzinach niepewności i spodziewania się najgorszego, dla rodziny dziecko narodziło się na nowo - mówi matka chrzestna Mai. Po blisko 24 godzinach Maja była cała i zdrowa, a porywacz trafił do niemieckiego aresztu. W ciągu najbliższych dni zostanie przewieziony do Polski i przesłuchany.
Autor: eos/ja / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24