Prokuratura podała wstępne wyniki sekcji zwłok ofiar wybuchu metanu w kopalni "Krupiński" w Suszcu (Śląskie). 27-letni górnik zmarł w wyniku ciężkich poparzeń, a 36-letni ratownik z powodu zatrucia tlenkiem węgla lub metanem. We wtorek trwały też poszukiwania ratownika, który zaginął pod ziemią podczas akcji ratowniczej po czwartkowym wybuchu. Bez rezultatu.
Jak poinformował dyspozytor Wyższego Urzędu Górniczego, do wtorkowego wieczoru akcja w kopalni - prowadzona również m.in. z wyszkolonym do szukania ludzi psem - nie przyniosła rezultatu.
Poparzenia i czad
Według Marty Zawady-Dybek z katowickiej prokuratury okręgowej, wstępne wyniki przeprowadzonej sekcji zwłok obu odnalezionych dotąd ofiar wypadku wykazały, że 27-letni górnik zmarł w wyniku ciężkich poparzeń, a 36-letni ratownik - z powodu zatrucia tlenkiem węgla lub metanem.
Kobieta przekazała też, że śledztwo w sprawie wypadku wszczęte w poniedziałek przez pszczyńską prokuraturę, zostało już przejęte przez Prokuraturę Okręgową w Katowicach. Pomocne może okazać się doświadczenie tamtejszych prokuratorów z innych postępowań prowadzonych po wypadkach i katastrofach górniczych.
Wykluczyli część wyrobisk
Wcześniej rzeczniczka Jastrzębskiej Spółki Węglowej, Katarzyna Jabłońska-Bajer, mówiła, że w prowadzonej ciągle w kopalni akcji poszukiwania zaginionego ratownika wykluczono już, by mógł znajdować się w wyrobiskach sąsiadujących z chodnikiem, gdzie doszło do pożaru. Ratownicy przeszukali je wszystkie, część wraz z psem. Zwierzę nie mogło jednak wejść do feralnego chodnika ze względu na panujące tam warunki.
Według informacji wicedyrektora departamentu górnictwa Wyższego Urzędu Górniczego, Marka Jarczyka, służby ratownicze rozważały ponowne wykorzystanie w akcji psa, kiedy będzie pewność, że w chodniku można swobodnie oddychać.
Jak mówił Jarczyk, objęty pożarem chodnik ma długość (od wlotu do ściany wydobywczej) ok. 850 metrów. Tzw. lutniociąg, doprowadzający powietrze, ma 143 m; ratownicy doszli nieco dalej, skąd mieli widoczność na kolejne ok. 20 m chodnika. Na tym odcinku nie znaleziono poszkodowanego ratownika. Niespenetrowane pozostało więc ok. 700 m wyrobiska. Nie można tam wejść z powodu pożaru.
Ratownik, który stracił życie w czasie akcji, znajdował się na 86. metrze, a więc tam, gdzie ratownicy byli już wielokrotnie. Podejrzewano, że w pobliżu jest także drugi ratownik. Jak dotąd nie udało się jednak go odnaleźć.
Akcja przeciwpożarowa trwa
Równolegle w wyrobiskach trwa akcja przeciwpożarowa, która - jak ocenił dyr. Jarczyk - przynosi efekty. O tym, że pożar stopniowo będzie wygasał, świadczy m.in. malejąca ilość tlenu w wyrobisku - to efekt tłoczenia tam od poniedziałku azotu. Według porannych danych, ilość tlenu wynosiła tam ok. 6-7,1 proc. Przyjmuje się, że poniżej 8 proc. następuje wygaszanie pożaru.
Stężenie metanu przekracza 8 proc. - teoretycznie to stężenie wybuchowe - ale z powodu małej ilości tlenu nie ma zagrożenia wybuchem. Dlatego ratownicy mogą wchodzić do wyrobiska, choć wyłącznie w aparatach oddechowych - stężenie tlenku węgla to ok. 3 proc., podczas gdy znacznie poniżej 1 proc. wystarczy jeden oddech, by człowiek umarł.
Temperatura nadal wysoka
Nadal zagrożeniem jest wysoka temperatura. Przy wylocie chodnika wynosi ona ok. 25 stopni Celsjusza; im dalej w głąb wyrobiska, tym jest wyższa. Gdy przekracza ponad 40 stopni, ratownicy muszą wycofać się.
W ramach akcji zakładano specjalną linię z czujnikami do stałego pomiaru temperatury. Kolejne docierające coraz dalej zastępy ratowników miały ją przedłużać.
Dziewięć osób nadal w szpitalu
W wyniku czwartkowego zapalenia metanu i późniejszej akcji zginęły dwie osoby: 27-letni górnik oraz 36-letni ratownik, który był w zastępie idącym na pomoc uwięzionym w chodniku pracownikom. Kolejny ratownik zaginął. 11 osób trafiło do szpitali. 9 najciężej rannych jest w siemianowickiej oparzeniówce. Lekarze zapewniają, że ich leczenie przebiega poprawnie.
Przyczyny wypadku - prócz prokuratury - wyjaśnia specjalna komisja nadzoru górniczego.
Źródło: PAP