Macie naprawdę świetne laski, tylko jeden z nimi problem: trzeba się z nimi przynajmniej trzy razy umówić, zanim pójdą z tobą do łóżka – Hiszpanie nie ukrywają, co im się w Warszawie najbardziej podoba: dziewczyny i żubrówka. Amerykanie za to czują się jak w domu: – KFC jest razem z Pizzą Hut, trzeba tylko pamiętać, żeby wii podłączyć do prądu przez przejściówkę. Sprawdziliśmy, jak wygląda Warszawa w oczach studentów z zagranicy.
Polać? polac
- Polać? - pyta Rob. Dima chętnie, Cassie robi przeczący gest i pociąga piwo z butelki. Ja też odmawiam. - Dzięki, jestem w pracy. Teoretycznie – odpowiadam. Chłopaki piją zawartość swoich kieliszków. - Dobre, mogłoby być chłodniejsze – ocenia Dima.
Zabawa za 12 tys. euro rocznie
Miałam się spotkać z moimi rozmówcami – Amerykanami Cassandrą (z Wirginii Zachodniej) i Robertem (Connecticut) oraz Ukraińcem Dimą (Kijów), trójką 23-letnich studentów nauk politycznych i stosunków międzynarodowych z Collegium Civitas w Warszawie, na kawie i podpytać, jak im się mieszka w Warszawie. Zamiast tego Dima zaproponował mi obserwację bardziej uczestniczącą, czyli tzw. biforek u Roba i wyjście do Kamieniołomów, gdzie co środę bawią się zagraniczni studenci.
Cassie jest w Polsce w ramach programu Atlantis, który oferował jej amerykański uniwersytet. - Mam stypendium 12 tysięcy euro rocznie, czuję się wręcz rozpieszczona – mówi. Rob sam znalazł Collegium Civitas. - Jakaś pomoc ze strony mojej uczelni? Zapomnij. Rok temu dostałem maila: "Gratulacje, zostałeś przyjęty". Potem przez sześć miesięcy cisza, a potem przyszła aplikacja. Dokumenty sam załatwiałem, podobnie mieszkanie – przez internetową agencję pośrednictwa. Wrzucili mnie między wilki – śmieje się Rob. - Ale przeżycie w Warszawie to nic w porównaniu z Rosją czy Japonią. Tu jest wręcz absurdalnie łatwo - zaznacza szybko.
Przypadkiem do Warszawy
Z językiem rzeczywiście bywają problemy, ale nic, czego nie można rozwiązać za pomocą gestów. W ostateczności zawsze znajdzie się ktoś, kto przetłumaczy. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby nikt nie pomógł. cass
Czyżby znajomość angielskiego w warszawskich spożywczakach i na dworcach poprawiła się tak bardzo? Niezupełnie. - Z językiem rzeczywiście bywają problemy, ale nic, czego nie można rozwiązać za pomocą gestów. W ostateczności zawsze znajdzie się ktoś, kto przetłumaczy. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby nikt nie pomógł – zapewnia Cassie. - Mój kolega ma metodę: na wszystko odpowiada "tak". Działa. W większości przypadków. No, czasem dostanie coś, czego się nie spodziewał – dodaje Rob.
Pytam, dlaczego wybrali właśnie Warszawę i co wcześniej wiedzieli o Polsce. Cała trójka przyznaje, że nie chodziło o naszą bogatą kulturę i fascynującą historię. - Warszawa była w programie – Cassie jest szczera do bólu. - Polska zawsze była moim ulubionym sąsiadem – zaczyna Dima. - A przyglądałeś się ostatnio reszcie swoich sąsiadów? - przerywa Rob. - No dobra – śmieje się Dima – z Warszawy łatwiej będzie mi się dostać na West Virginia University (uczelnia w Morgantown, bierze udział w programie Atlantis, red.) – przyznaje.
Według Roba Warszawa jest "na pewno lepsza niż Moskwa". - A serio, to byłem tu półtora roku temu i spodobało mi się. Czułem się szczęśliwy w Polsce i chyba to właśnie to zdecydowało – mówi.
- Wiecie – wtrąca Cassie - szłam niedawno ulicą i stwierdziłam: nie znam języka, nie znam kultury, ale czuję, że to jest moje miejsce, że tu przynależę. To nie Nowy Jork, który przytłacza. Po prostu czuję się tu dobrze. To dziwne, ale tak jest – mówi.
Ten włącznik światła
Polska zawsze była moim ulubionym sąsiadem Dima
Rzeczywiście, dziwne. Sonduję, czy tak pochlebne opinie to nie efekt uprzejmości gości wobec gospodarzy. - Jak coś wam się nie podoba, walcie śmiało. Mnie nie obrazicie, jestem z Gdańska – zachęcam. - Ale na co ty tak narzekasz? Mnie się tu podoba. Warszawa to największe małe miasto, jakie znam. No i nie zgubisz się w metrze – podsumowuje Rob. - A jak pierwszy raz zobaczyłam, że macie Pizzę Hut i KFC w jednym miejscu, pomyślałam: jestem w niebie – śmieje się Cassie.
Amerykanie przyznali jednak, że mają problemy z komunikacją miejską („my nie mamy autobusów, a jak już, to darmowe”), z telefonami („dopiero tu dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak karta SIM”) i prądem („wasze cholerne wysokie napięcie prawie zepsuło moje Wii”). Ukraińca dziwi z kolei, że w klubach często nie płaci się za wejście. - W Kijowie tylko najgorsze dziury są darmowe – mówi.
- Ale najdziwniejsza rzecz w Polsce i w ogóle Europie Wschodniej... – zaczyna Rob i podchodzi do łazienki. Oho, będzie ciekawie. - … to ten włącznik światła. Jest na zewnątrz. Co za idiota uznał to za dobry pomysł? Musicie tu mieć naprawdę miłych przyjaciół, jeśli tego nie wykorzystują, bo wiem, że moi zrobiliby to natychmiast – dodaje.
Ale najdziwniejsza rzecz w Polsce i w ogóle Europie Wschodniej to ten włącznik światła. Jest na zewnątrz łazienki. Co za idiota uznał to za dobry pomysł? Musicie tu mieć naprawdę miłych przyjaciół, jeśli tego nie wykorzystują, bo wiem, że moi zrobiliby to natychmiast rob
Zielona dla wolnych
Zmieniamy lokal. Przed Kamieniołomami tłum może niezbyt wielki, za to wielojęzyczny. Na wejściu organizatorzy rozdają świecące bransoletki: czerwona dla zajętych, zielona dla wolnych, żółta dla "niepewnych". Najwięcej na parkiecie miga chyba zielonych. Mimo środy miejsce jest pełne.
- Jesteś z Polski? - w kolejce do toalety zaczepia mnie ładna dziewczyna w wydekoltowanej sukience. Spojrzenie ma już nieco szkliste. – Ja z Włoch. Bardzo mi się tu podoba, jest naprawdę super – zapewnia.
O "super" wizerunek Polski wśród zagranicznych studentów, zwłaszcza tych korzystających z programu Erasmus, dba ESN, czyli Erasmus Student Network. Działa przy uczelniach w całej Polsce, w samej Warszawie ma dziesięć oddziałów. Jeden z nich mieści się w kampusie UW na Krakowskim przedmieściu. W kanciapie na drugim piętrze urzędują Marysia i Ania.
- W ESN jest cały sztab mentorów, którzy zajmują się przydzieloną im osobą. Odbierają z lotniska, pokazują miasto, szukają mieszkania, jeśli nie ma akademika, a także dają tzw. welcomepack: mapę, kartę SIM, ulotki. Prezerwatywy? Nie, prezerwatyw jeszcze nie ma, choć wiem, że w innych krajach są – mówi Marysia.
Opieka nad obcokrajowcem nie jest specjalnie obciążająca. – Co ich dziwi? Jedna linia metra – na to zawsze wielkie oczy robią. Na różne święta dziwnie patrzą, mikołajki na przykład. Narzekają, że na dworcu biletu po angielsku nie kupią, podobają im się za to ceny - wylicza.
Co ich dziwi? Jedna linia metra. maia
O Polsce wiedzą, że jest
Poprosiłam dziewczyny z ESN, żeby zaprosiły kilku swoich podopiecznych. Przyszło sześć osób: czterej Hiszpanie, Włoch i Filipińczyk. Wrażenia z dotychczasowego pobytu mają raczej standardowe: bardzo miło, bardzo sympatycznie, tylko ta okropna pogoda i język. Dlaczego przyjechali tutaj, a nie do Berlina czy Paryża? Bo tam już byli, a Polska jest inna i egzotyczna.
Włoch Andrea (23 lata, nauki polityczne) przyznaje: - Warszawa nie była moim pierwszym wyborem. Właściwie to trzecim. Ale podoba mi się tu i nawet zamierzam pisać pracę, o tym, jak się odbudowała po wojnie i wizjach rozwoju w przyszłości – mówi.
Co wiedzieli o Polsce, zanim tu trafili? Carlos (23 lata, ASP) z Rafaelem (24, zarządzanie) naradzają się cicho po hiszpańsku, bez większego efektu. Cisza się przedłuża. - Dobra, następne pytanie. Jak oceniacie poziom uczelni, uczą was czegoś pożytecznego? - Noo – Carlos się zastanawia, – chyba musiałbym częściej chodzić, żeby na to odpowiedzieć – przyznaje.
Poziom dziewczyn jest tutaj taki wysoki, a facetów – wręcz przeciwnie. Widzisz spektakularną kobietę z gościem, który wygląda trzy razy gorzej, i zastanawiasz się co jest grane. rafa
Jedyne, co wywołuje żywsze komentarze, to temat relacji damsko-męskich. - Poziom dziewczyn jest tutaj taki wysoki, a facetów – wręcz przeciwnie. Widzisz spektakularną kobietę z gościem, który wygląda trzy razy gorzej, i zastanawiasz się co jest grane – zauważa Rafael. Dziewczyny z ESN wybuchają śmiechem. - Prawda, prawda. Dlatego podróżujemy za granicę – mówi Ania.
Ta trzecia randka
Wchodzą Jose (23 lata) i Iago (22), Hiszpanie z zarządzania. Iago głos ma niczym Tom Waits po kilku głębszych i w ogóle mu nie przeszkadza, że jego angielski składa się głownie z obfitej gestykulacji. - Bardzo mi się tu podoba. Ludzie są tacy przyjaźni i otwarci. Jakiś czas temu poznałem dziewczynę z instytutu Cervantesa. Spotkałem się z nią raz, a tydzień później zaprosiła mnie do swojego domu we Wrocławiu, gdzie miałem poznać jej rodzinę, dwa psy i żółwia – śmieje się. Na drugiej randce? - No właśnie, problem w tym, że dziewczyny są bardzo miłe, ale potrzebujesz dwóch lub trzech randek. U nas tak nie ma – mówi. - Prawda, prawda – wtóruje ze śmiechem reszta Hiszpanów.
Problem w tym, że dziewczyny są bardzo miłe, ale potrzebujesz dwóch lub trzech randek. U nas tak nie ma. iago
Coś ich zdziwiło w Polsce? Że wieczór zaczynamy tak wcześnie ("w Hiszpanii przed 23 się nie wychodzi z domu") i że dziewczyny są zawsze umalowane. – Nawet w poniedziałki rano – mówi z wyraźnym podziwem Carlos. Ulubiony polski napój? Tu wątpliwości nie ma: Żubrówka – mówi chórem cała szóstka. Na koniec pytam, czy może czymś jeszcze chcieliby się ze mną podzielić. - Tak. Numerem telefonu – odpowiada Iago z szelmowskim uśmiechem.
Według danych Fundacji Edukacyjnej Perspektywy w roku akademickim 2007/8 studiowało w Polsce 13425 obcokrajowców, z czego 3730 w ramach programu Erasmus. Najwięcej, bo 8,8 tysiąca, pochodziło z Europy. Najpopularniejsza wśród nich uczelnią był krakowski UJ (1244), potem poznański UAM (975) i warszawski UW (782 studentów).
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24