- Bez wątpienia pilot musiał mieć bardzo dużo szczęścia, że przeżył - stwierdził wiceminister obrony narodowej Bartosz Kownacki i przyznał, że pilot nie katapultował się. Co zatem się wydarzyło? - Czy była próba użycia, a fotel nie zadziałał, czy pilot tej próby nie podjął? - pytał w rozmowie z reporterem magazynu "Polska i Świat" Maciej Lasek, były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Pytań jest więcej, bo zmienia się wersja wydarzeń dotycząca wypadku samolotu MiG-29.
Podchodzący do lądowania w 23. Bazie Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim myśliwiec MiG-29 rozbił się w poniedziałek wieczorem w okolicach Kałuszyna na Mazowszu. Samolot pilotował jeden, 28-letni pilot. Startował z tego samego lotniska, na którym miał wylądować.
Na miejsce ściągnięte zostały wojskowe posiłki, żeby przygotować drogę do wywiezienia wraku.
Więcej pytań niż odpowiedzi
Miejsce wypadku badają prokuratura, żandarmeria i komisja do wypadków lotniczych. Niespełna dwie doby po katastrofie pojawiają się nowe fakty. - Z tych wstępnych informacji, które już są po oględzinach miejsca zdarzenia, wynika, że pilot się nie katapultował - oświadczył Bartosz Kownacki, wiceminister obrony narodowej.
Ta informacja mnoży kolejne pytania. - Też jestem ciekawy, czy była próba użycia, a fotel nie zadziałał czy pilot tej próby nie podjął - powiedział Maciej Lasek, były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
Były szef komisji badania wypadków lotniczych przekonuje, że pilot może się katapultować nawet w ostatniej chwili. - Historia zna takie przypadki, kiedy pilot wykorzystując tej samej konstrukcji fotel, który był zabudowany w MiGu-29, katapultował się nawet z samolotu stojącego na lotnisku. Przez przypadek uruchamiając fotel - stwierdził Lasek.
Wystarczy pociągnąć za dźwignię. - Cały proces katapultowania od momentu podjęcia decyzji, pociągnięcia dźwigni, do wyjścia poza kabinę samolotu, trwa poniżej sekundy - podkreślił kapitan rezerwy Witold Sokół, były pilot samolotów MiG-27.
Pojawia się więc kolejne pytanie. Skoro pilot się nie katapultował, to jak to możliwe, że został znaleziony poza wrakiem?
- Najbardziej logicznym przebiegiem zdarzenia jest to, że sam z tego samolotu wyszedł, ale też można sobie wyobrazić sytuację, w której to wydarzenie wyglądało nieco inaczej - ocenił wiceminister Kownacki.
"Można nazwać to cudem"
MiG-29 podchodził do lądowania. Trzynaście kilometrów przed pasem startowym runął do lasu. - Można przyjąć, że w tej fazie lotu samolot miał 360 kilometrów na godzinę - ocenił kapitan Sokół.
Pilot wyszedł z wypadku niemalże bez szwanku. - W mojej ocenie, praktyka, na szczęście nie katapultowałem się, ale latałem na takim fotelu. Trenowałem różne sytuacje. Uważam, ze wylądować i mieć tylko taką kontuzję, to o wiele łatwiej trafić szóstkę w lotka - stwierdził były pilot.
- Być może, można nazwać to cudem. Uważam, że to było wielkie szczęście i gratuluję pilotowi takiego szczęścia - podkreślił Maciej Lasek.
Samolot "usiadł"
Już nie raz się zdarzało, że piloci przeżyli katastrofę. W tym przypadku, 28-latkowi mogło pomóc to, że samolot nie wbił się pionowo w ziemię. Nie ma też informacji o pożarze.
- Zapewne, ale to jest moja pewnego rodzaju hipoteza, zderzał się stycznie z przeszkodami - stwierdził Lasek, wyjaśniając, że samolot - jak to się mówi - "usiadł". - Jeżeli siadał najpierw na drzewach, to te drzewa w pierwszej kolejności, amortyzowały i niszczyły konstrukcję, odbierając trochę energii - zauważył Lasek.
Zdaniem byłego szefa komisji wypadków lotniczych nowe światło w tej sprawie rzuci informacja o wznowieniu lotów uziemionych MiG-ów. Jeśli dojdzie do tego szybko, może to oznaczać, że przyczyną katastrofy nie była usterka techniczna możliwa także w innych maszynach.
Autor: tmw//now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN