Prokuratura w Kędzierzynie-Koźlu sprawdza, czy komendant policji w Nysie groził policjantom zwolnieniem z pracy. Jak ustalili reporterzy "Superwizjera", ma to związek ze sprawą polityka PiS, który został przyłapany na wieloletnim prowadzeniu samochodu bez prawa jazdy. Teraz kolejni funkcjonariusze ujawniają, jak byli zmuszani do celowego obciążania oficera dyżurnego, dzięki któremu doszło do skazania polityka. Na skutek decyzji nyskiego komendanta policjant stracił pracę.
Informację o śledztwie potwierdził nam Stanisław Bar, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu. Na początku listopada Prokuratura Rejonowa w Kędzierzynie-Koźlu rozpoczęła swoje działania.
"Jeżeli nie wyleci z policji, to ty wylecisz z policji"
W dwóch reportażach Superwizjera "Policjantki, mobbing i molestowanie" oraz "Polityk PiS i policjant, którego zniszczono" opowiedzieliśmy historię kilku policjantów z komendy powiatowej w Nysie, którzy - jak potwierdziliśmy w Sejmie, prokuraturze i w sądzie - byli poddani mobbingowi, szantażowani, wyzywani i dyskryminowani przez młodszego inspektora Edwarda F., komendanta powiatowego policji w Nysie. W reportażach przedstawiliśmy m.in. nagranie, w którym F. polecał szukanie haków na jedną z policjantek, a w razie odmowy groził jej przełożonemu zwolnieniem z pracy.
To nie był jedyny taki przypadek. Coraz więcej funkcjonariuszy z komendy w Nysie zarzucało jej szefowi znęcanie się i grożenie im zwolnieniem z pracy. Takie zarzuty sformułował także policjant, który pracował najbliżej komendanta w Nysie – były już jego pierwszy zastępca. W trakcie posiedzenia sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych, poświęconego mobbingowi w policji, potwierdził publicznie zarzuty innych policjantów oraz opowiedział, jak sam był zmuszany do szukania na nich haków.
- "Masz tę osobę..."... "Masz zrobić tak, że ona ma wylecieć z policji. Jeżeli nie wyleci z policji, to ty wylecisz z policji. Pożegnam się z tobą". To znaczy on nie mówił: "pożegnam się z tobą", używał wulgaryzmów. Trwało to dwa lata. Miałem za zadanie uwalanie policjantów. To było moje zadanie z polecenia komendanta, mojego komendanta powiatowego. To są działania pana komendanta. Odszedłem po dwóch latach - mówił posłom policjant, który był pierwszym zastępcą komendanta Edwarda F. Tę oraz relacje pozostałych policjantów można odnaleźć w stenogramach na stronach Sejmu.
Prokuratura: policjanci są pokrzywdzeni
Na rozkaz Edwarda F. wszczynano policjantom postępowania dyscyplinarne i administracyjne. Powodami były jakiekolwiek, drobne wręcz błędy w policyjnej biurokracji, choć część wysuwanych przez F. zarzutów nigdy się nie potwierdziła.
Niektórzy policjanci zostali zdegradowani i musieli odejść na przyspieszoną emeryturę. Wcześniej jednak złożyli zawiadomienie do lokalnej prokuratury. Dostali status pokrzywdzonych w prokuratorskim śledztwie. Prokuratura umorzyła jednak sprawę, bo według jej wykładni przepisów o ściganiu mobbingu nie stosuje się do służby mundurowej, jaką jest policja, gdyż funkcjonariusze nie są związani stosunkiem pracy z policją.
Pokrzywdzeni odwołali się do sądu od decyzji prokuratury. Sąd Rejonowy w Kłodzku rozstrzygnął sprawę w październiku. I nakazał prokuraturze prowadzić śledztwo.
- Podnosiliśmy, że prokuratura, zamiast sprawę umorzyć, powinna prowadzić postępowanie w kierunku przestępstwa przekroczenia uprawnień przez komendanta powiatowego w Nysie. Sąd na rozprawie stwierdził, że zażalenie naszej czwórki jest zasadne i je uwzględnił. Oznacza to, że prokuratura musi teraz podjąć śledztwo i zbadać przekroczenie uprawnień przez Edwarda F. - tłumaczy jeden z bohaterów naszych reportaży, nadkomisarz Łukasz Bakalarczyk, zdymisjonowany przez Edwarda F. naczelnik Wydziału Prewencji w KPP w Nysie.
Zaś rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu dodaje: - Akta sprawy z początkiem listopada wpłynęły do kędzierzyńskiej prokuratury, a prokurator przystąpił do realizacji czynności wskazanych w orzeczeniu Sądu Rejonowego w Kłodzku.
Doradca wojewody 12 lat bez prawa jazdy
Kolejnym policjantem w tej sprawie - uznanym przez prokuraturę za pokrzywdzonego - jest aspirant sztabowy Remigiusz Baron. 26 stycznia 2019 roku - niecały miesiąc przed tym, jak Edward F. został komendantem powiatowym - ten oficer dyżurny w komendzie powiatowej w Nysie był na służbie. Na monitorach widział obraz z kamer zamontowanych na komendzie.
- Patrzę na monitory, no takiego, tak bezczelnego zachowania dawno nie widziałem, aby zaparkować pojazd przed jednostką policji, bezpośrednio przed przejściem dla pieszych. No ktoś bardzo pewnie się czuł, że dokonuje wykroczenia tuż przed policją, wiedząc, że cały obiekt jest monitorowany. A akurat zdarzenie obserwowałem na dwóch wielkich monitorach - opowiedział Baron przed kamerą "Superwizjera" w reportażu "Polityk PiS i policjant, którego zniszczono".
Policjant dopełnił swoich obowiązków - wysłał patrol drogowy do kierowcy nieprawidłowo zaparkowanego samochodu.
- Wezwany na miejsce patrol po chwili dokonał kontroli tego mężczyzny. Okazało się, że nie posiada prawa jazdy od ponad 10 lat - relacjonował w rozmowie z dziennikarzami Baron. - Mężczyzną, który zaparkował tuż przed przejściem dla pieszych, bezpośrednio przed komendą, był Arkadiusz Sz., ówczesny doradca wojewody opolskiego, który - jak później wyszło - nic sobie z tego nie robił. Jeździł codziennie samochodem przez tyle lat.
- Arkadiusz Sz. jest jednym z najbardziej wpływowych polityków PiS-u w regionie. Z tego, co pamiętam, w partii jest od początku. Zawsze pełnił eksponowane stanowiska partyjne - komentował w naszym reportażu Piotr Wojtasik, redaktor naczelny "Nowin Nyskich".
Znajomy z wyższych kręgów policji
Z późniejszych akt sądowych, z którymi się zapoznaliśmy, wynika, że polityk PiS stracił prawo jazdy w 2007 r. za przekroczenie dopuszczalnej liczby punktów karnych. Kontrolujący Arkadiusza Sz. policjant z drogówki poinformował go, że "popełnił przestępstwo z art. 180a Kodeksu karnego (przepis mówi o karze do dwóch lat więzienia za prowadzenie pojazdu bez uprawnień - przyp. red.) i w tej sprawie będzie dalej prowadzone postępowanie przez KPP w Nysie".
Z akt wynika, że Sz. sprzed komendy w Nysie dzwonił do swojego wieloletniego znajomego (co zostało potwierdzone przed sądem) - młodszego inspektora Adama Tychowicza, zastępcy komendanta wojewódzkiego policji w Opolu, jednostki nadrzędnej nad nyską komendą. Z akt i relacji świadków wiemy, że Sz. i Tychowicz to znajomi.
Wicekomendant wojewódzki opolskiej policji zeznał, że polityk dzwonił z pytaniem: "co robić?". "Powiedziałem, że ma się podporządkować wydawanym poleceniom będących na miejscu funkcjonariuszy policji i nic więcej” - zeznał.
Czy rzeczywiście "nic więcej"? Jeszcze tego samego dnia Tychowicz pojawił się w komendzie w Nysie. Specjalnie przyjechał z oddalonego o ponad 50 km Opola wraz ze swoim szefem, czyli ówczesnym komendantem wojewódzkim. Taka nagła wizyta komendanta wojewódzkiego i jego pierwszego zastępcy w podległej komendzie była czymś wyjątkowym i zaskakującym.
- Zaczęły się telefony. Zszedł do mnie także zastępca komendanta na rozmowę na temat tego, kto, co i jak został zatrzymany. Kilka godzin później do KPP Nysy przyjeżdża bezpośrednio ówczesny Komendant Wojewódzki Policji ze swoim zastępcą. Pokazują palcem na mój imiennik i mówią, że "to ten dyżurny, który akurat był od rana, który wprowadził to zdarzenie". Dziwne zachowanie przełożonych, nie spotkałem się wcześniej, aby bezpośrednio komendant wojewódzki i jego zastępca przyjeżdżali na kontrolę do dyżurnego i pokazywali palcem na imiennik – relacjonuje Remigiusz Baron.
Dotarliśmy także do świadka tamtych wydarzeń. - Zadzwonił jeden z tych opolskich komendantów wojewódzkich i krzyczał: "Wiecie, kogo zatrzymaliście?! Sprawa ma być załatwiona!". A potem sami przyjechali - relacjonuje były wysoki rangą funkcjonariusz, który zobowiązał się potwierdzić tę relację przed sądem.
"Dopytywał się o mnie"
Minął niecały miesiąc. 18 lutego 2019 roku w Komendzie Powiatowej Policji w Nysie nastał nowy szef - młodszy inspektor Edward F., który wcześniej pracował w Biurze Spraw Wewnętrznych Policji.
- Niewykluczone, że został tutaj do Nysy przysłany właśnie po to, żeby wyczyścić tę sprawę tych krnąbrnych policjantów, którzy nie chcieli wyciszyć sprawy pana Sz. - komentował w reportażu "Superwizjera" redaktor naczelny "Nowin Nyskich", które jako pierwsze informowały o sprawie Sz. - Widać wyraźnie, że szykanowani są policjanci, którzy mieli coś wspólnego ze sprawą Arkadiusza Sz., ewentualnie ci, którzy mogą też być podejrzewani, że to właśnie oni przekazali nam te informacje. Okazuje się, że był jakimś człowiekiem nietykalnym na terenie województwa opolskiego - ocenił Piotr Wojtasik.
"W uroczystości powitania (Edwarda F. w KPP w Nysie - przyp. red.) pod przewodnictwem I Zastępcy Komendanta Wojewódzkiego w Opolu insp. Adama Tychowicza uczestniczyła kadra kierownicza (...) oraz pracownicy cywilni" - czytamy na stronie internetowej komendy w Nysie. Przypomnijmy: Tychowicz to ten sam wysoki rangą policjant, do którego Arkadiusz Sz. wydzwaniał kilka tygodni wcześniej sprzed komendy w Nysie.
- Od poprzedniego zastępcy komendanta dowiedziałem się, że komendant Edward F. przyszedł do KPP Nysa między innymi po to, żeby pozbyć się mnie ze służby właśnie za czynności wobec Arkadiusza Sz. Pod byle pretekstem kazał moim ówczesnym przełożonym robić mi "przyjęcia" (drobiazgowe rozliczanie każdej sprawy - red.), zwracać mi uwagę. Dopytywał się o mnie praktycznie na każdej odprawie. Wiem to od swoich byłych przełożonych. Moi koledzy do pewnych zdarzeń pisali jedno, dwa wyjaśnienia, ja pisałem po sześć, po osiem wyjaśnień. Poprzedni naczelnicy dzwonili do mnie i pytają się, co jest grane, że komendant potrafi w nocy zadzwonić, czy ja już zostałem ukarany, czy ze mną przeprowadzili rozmowę - opowiadał Remigiusz Baron o tym, co się zaczęło dziać po przyjściu nowego szefa.
Szukanie haków
Na polecenie komendanta Edwarda F. jego podwładni zaczęli szukać haków na Barona. Potwierdzili to swoimi zeznaniami i relacjami inni policjanci. W końcu znaleziono pretekst, by wszcząć wobec policjanta sprawę dyscyplinarną.
Opowiada Baron: - Zarzucano mi, że zmusiłem funkcjonariuszy do sporządzenia notatki, w której mieli poświadczyć nieprawdę. Patrol młodych funkcjonariuszy udał się na interwencję. Mężczyzna rozwalał szafki głową, rękami uderzał po różnych meblach, ścianach. Został zatrzymany, doprowadzony do wytrzeźwienia do KPP Nysa. W trakcie gdy go przywozili, to moja koleżanka stwierdziła, że ma (on – red.) uraz na głowie. Mężczyzna był badany, był po badaniu lekarskim. Został osadzony w naszych pomieszczeniach dla osób zatrzymanych.
Taką informację oficer dyżurny wprowadził do policyjnego systemu. Powodem ukarania go były zeznania dwóch policjantów. Według nich zatrzymany uderzył się w głowę na komendzie, a Remigiusz Baron miał kazać im odnotować, że stało się to wcześniej, w domu. Chodzi o guza na czole zatrzymanego. W reportażu "Polityk PiS i policjant, którego zniszczono" pokazaliśmy fragment monitoringu, na którym widać, jak Robert D. jest wprowadzany do komendy i ma już tego guza na czole.
Na kolejnym etapie sprawy dyscyplinarnej Barona policjanci zeznali jednak, że obciążyli kolegę z komendy, bo kazał im tak zrobić obecny zastępca komendanta. Mieli szukać haków na Remigiusza Barona.
Jak wynika z ich relacji, zastępca komendanta Edwarda F. i jeden z naczelników mieli ich straszyć odpowiedzialnością przed Biurem Spraw Wewnętrznych Policji. Tak o tym opowiedzieli w sprawie dyscyplinarnej Barona: "to były czyste kartki, które kazano nam zatytułować jako oświadczenie, z tej treści - zgodnie z tym, jak na nas wywarli wpływ - miało wynikać, że on (zatrzymany mężczyzna, czyli Robert D. - przyp. red.) to sobie zrobił w komendzie, a nie w domu i miało z tego wynikać, że te obrażenia w domu nie powstały, a co za tym idzie miało z tego wynikać, że dyżurni mieli nas nakłonić do czegoś, co jest niezgodne z prawem, i to, co napisaliśmy w notatce z interwencji pod wpływem polecenia dyżurnego, zmieniliśmy to".
"Nie przez policję"
Do akcji wkroczyła - kolejna już - pobliska prokuratura z Olesna. Trafiły tam dwa zawiadomienia: Remigiusza Barona w sprawie zmuszania dwóch policjantów do nieprawdziwego obciążenia go w postępowaniu dyscyplinarnym. I drugie zawiadomienie, komendanta Edwarda F., przeciwko obu funkcjonariuszom o podanie nieprawdy w dokumentacji na temat tego, gdzie Robert D. nabawił się obrażeń na głowie.
W tej drugiej sprawie obaj policjanci niedawno zostali uznani za podejrzanych o nieprawdziwe odnotowanie w dokumentach, że zatrzymany ranił się w domu, a nie już na komendzie, w trakcie służby Remigiusza Barona. Dowodem przeciwko nim miało być nagranie monitoringu z tzw. pomieszczenia przejściowego, na którym widać, jak Robert D. próbuje uderzać głową w siatkę chroniącą okno. Jednak doznaje tylko otarcia naskórka, a guza już miał wcześniej.
Policjanci nie przyznali się do zarzucanych im czynów. Przed prokuratorem powtórzyli, że byli zmuszani do celowego obciążenia Remigiusza Barona.
- Czy jest pan pewien, że Robert D. przyjechał z obrażeniami? - zapytaliśmy Barona.
- W chwili obecnej tak, jestem pewien, posiadam zapis monitoringu, zdjęcia, na których ewidentnie widać, że obrażenia posiadał już wcześniej - odpowiedział.
By zweryfikować wiarygodność relacji Remigiusza Barona na temat tych wydarzeń, odnaleźliśmy matkę zatrzymanego, którego sprawa miała zostać wykorzystana, żeby ukarać oficera dyżurnego. Chcieliśmy u niej ostatecznie potwierdzić okoliczności policyjnej interwencji.
- Czy on się uszkodził w domu, czy dopiero tam, na miejscu? - zapytaliśmy.
- Na pewno nie przez policję - odpowiedziała matka zatrzymanego mężczyzny. I dodała: - Po to była ta interwencja policji, że on po prostu zachowywał się agresywnie. To nie była jakaś, że się krew lała czy coś. Po prostu gdzieś tam się strzelił takim obrazem i były obrażenia.
Co ważne, Robert D. nie wniósł skargi, że miałby sobie zrobić krzywdę w trakcie pobytu na komendzie.
"Skończycie z zarzutami i nigdzie roboty nie znajdziecie!"
Już po emisji reportażu "Polityk PiS i policjant, którego zniszczono" zgodził się z nami porozmawiać jeden z dwóch policjantów, który w trakcie sprawy dyscyplinarnej Barona zeznał, że był zmuszany przez szefów do nieprawdziwego obciążenia kolegi.
- Mija ponad miesiąc od interwencji, od doprowadzenia Roberta D. Nic się przez ten czas nie działo. Aż pewnego dnia przełożeni ściągają mnie ze służby do pierwszego zastępcy komendanta powiatowego policji w Nysie nadkomisarza Rafała O. (to bezpośredni zastępca komendanta Edwarda F. - przyp. red.). Zameldowałem się. Kazał mi usiąść. Zapytał: "ile masz lat służby w tej mundurówce?". Odpowiadam, że w sumie sześć lat, a on przerywa i mówi: "to fajnie byłoby dosłużyć do emerytury?". Zrobiłem wielkie oczy i mówię: "jak najbardziej, panie komendancie". Komendant Rafał O. do mnie mówi: "słuchaj, chcę znać szczegóły tej interwencji sprzed miesiąca" - opowiada nam starszy posterunkowy Artur Weisensteiner, dziś pracujący w innej komendzie.
Weisensteiner tłumaczy, że zastępcy Edwarda F. chodziło o sprawę doprowadzenia Roberta D. do nyskiej komendy. Dopytywał się o jego obrażenia. - Odpowiedziałem, że stało się to w domu, że bił głową po ścianach, obrazach, meblach, potwierdziła to także matka Roberta D. - twierdzi policjant. I dodaje: - Był bardzo agresywny, stanowił zagrożenie dla siebie i mieszkańców i dlatego go zatrzymaliśmy. Słysząc to, pierwszy zastępca komendanta Edwarda F. wyraźnie się zdenerwował. Powiedział do mnie: "w takim razie jesteś kłamcą, to, co mówisz, to kłamstwo".
Weisensteiner miał odpowiedzieć: "panie komendancie, ale tak było". - Zastępca komendanta powiedział do mnie: "wypad!". Wstałem i wyszedłem - relacjonuje policjant. Starszy posterunkowy opowiada, że po półtorej godziny znowu został ściągnięty do wicekomendanta wraz z drugim policjantem, z którym zatrzymywał Roberta D. - Za drugim razem już było ich tam trzech: zastępca komendanta, naczelnik wydziału prewencji oraz policjant zajmujący się w KPP Nysa postępowaniami wobec policjantów. Padły te same pytania o szczegóły interwencji i gdzie zatrzymany doznał obrażeń. Zgodnie z prawdą potwierdziliśmy, że w domu i w takim stanie go doprowadziliśmy na komendę. Robert D. był badany przez lekarza, który zapisał, jakie ma obrażenia. Wtedy zastępca komendanta Edwarda F. i naczelnik oświadczyli, że "w tej chwili wszyscy wychodzą". "Dobrze się namyślcie, co za chwilę nam odpowiecie. Od tego będzie bardzo wiele zależało". Wyszli za drzwi i mniej więcej po dwóch, trzech minutach wrócili – opowiada Weisensteiner.
- Nie mieliśmy z kolegą z patrolu zielonego pojęcia, po co takie zachowania. Byłem bardzo zdenerwowany i przestraszony. To nie były pogaduszki. Taka rozmowa z przełożonym, komendantem, to po prostu straszna rzecz - relacjonuje policjant. I opowiada dalej: - Wrócili i pytają, czy się zastanowiliśmy. Odpowiedziałem znów to samo, że obrażenia zatrzymanego powstały w domu. "No to skoro tak twierdzicie, to wracajcie do swoich patroli, a my jesteśmy zmuszeni poinformować Biuro Spraw Wewnętrznych Policji i prokuraturę, te organy podejmą w stosunku do was odpowiednie działania".
Minęły dwie godziny.
- Znów zostaliśmy wezwani do zastępcy komendanta. Po raz trzeci - opowiada Weisensteiner. - Wchodzimy do środka. A tu scena jak z filmu grozy: na stole czekają na nas dwie białe kartki i długopisy. Przełożeni są w tym samym składzie. Zastępca komendanta oświadczył: "w tej chwili piszecie to, co za chwilę podyktuje naczelnik. A jak nie, to wylatujecie ze służby. Skończycie z zarzutami i nigdzie roboty nie znajdziecie!". Z tego wszystkiego to ja już nie wiedziałem, jak ja się nazywam. Usiedliśmy i niestety naczelnik zaczął mi dyktować notatkę, którą napisałem na tej kartce. Mój kolega pisał to samo. Z tej notatki miało wynikać, że obrażenia Roberta D. powstały nie w domu, a w komendzie. Przełożeni kazali jeszcze dopisać mojemu koledze kilka zdań, żeby obie notatki nie brzmiały tak samo – opowiada.
Jak wynika z jego słów, gdy policjanci skończyli pisać, przełożeni mieli skomentować: "Dobrze, to teraz wszystko będzie grało".
- Okazało się, że na podstawie tych sfałszowanych notatek, do których napisania zostaliśmy zmuszeni, wysłali do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przez nas przestępstwa. Polegało ono na tym, że w pierwszej notatce - która opisywała prawdę o obrażeniach Roberta D. - mieliśmy rzekomo poświadczyć nieprawdę - twierdzi Weisensteiner. I dodaje: - Teraz już wiem, że było to ukierunkowane na to, aby zniszczyć policjantów, którzy są niewygodni dla komendanta Edwarda F. Plan mógł polegać na tym, że gdy ja i kolega zostalibyśmy skazani, to wtedy chcieli zaatakować Remigiusza Barona za to, że wykonał swoje obowiązki.
Dlaczego dopiero teraz policjant zdecydował się o tym opowiedzieć?
- W trakcie sprawy dyscyplinarnej Barona zmieniłem jednostkę, nie służyłem już w KPP w Nysie. Miałem wrażenie, że moi byli przełożeni, komendanci już nie mają na mnie wpływu, że nie mają takich znajomości. I dlatego odważyłem się opowiedzieć, jak było naprawdę i jak zostałem zmuszony. Obecnie prokuratura wie, co tak naprawdę zaszło, ale nic nie robi w tej sprawie. Minęło osiem miesięcy od złożenia tego zawiadomienia. Prokurator czekał nie wiadomo na co. I po ośmiu miesiącach zostałem ja i mój kolega wezwany jako podejrzany. Pani prokurator twierdzi, że dowodem jest dla niej monitoring z Robertem D. A na monitoringu widać przecież, jak ten zatrzymany wchodzi do komendy z guzem, obrażeniami na głowie. Mój adwokat zapytał panią prokurator, na jakiej podstawie stawia takie zarzuty. Odpowiedziała, że musi się z tym wszystkim zapoznać i jak wróci po dwóch tygodniach z urlopu, to się dopiero będzie zastanawiać nad tym wszystkim - tłumaczy Weisensteiner.
Policjant autoryzował swoje wypowiedzi i zgodził się na ujawnienie danych. Zobowiązał się do zeznań w razie procesu sądowego.
Stanowisko prokuratury i policji
Zapytaliśmy komendantów z Nysy, czy zmuszali starszego posterunkowego Weisensteinera do złożenia nieprawdziwych oświadczeń, obciążających oficera dyżurnego Remigiusza Barona. Czy działali na polecenie komendanta Edwarda F.? Czy prawdziwe są cytowane przez Weisensteinera słowa szefów nyskiej komendy?
"W przedmiotowej sprawie prowadzone są czynności przez Prokuraturę Rejonową w Oleśnie, w związku z powyższym proszę skierować pytania do Rzecznika Prokuratury Okręgowej w Opolu" - odpisała nam rzeczniczka prasowa KPP w Nysie. Zwróciliśmy się zatem do prokuratury z pytaniem, jak ocenia słowa Weisensteinera, który jeszcze jako świadek w sprawie dyscyplinarnej Barona oświadczył, że był zmuszany do nieprawdziwego obciążenia go.
Prokurator Stanisław Bar, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu odpowiedział nam, że prokuratura w Oleśnie prowadzi postępowanie w sprawie "podejrzenia niedopełnienia obowiązków w związku ze sporządzaniem dokumentacji dotyczącej zatrzymania w dniu 10 grudnia 2020 r. i osadzenia w pomieszczeniach dla osób zatrzymanych Roberta D. i poświadczenia w niej nieprawdy przez funkcjonariuszy KPP w Nysie". Zacytowaliśmy najważniejsze wątki z rozmowy z Weisensteinerem. Rzecznik odpowiedział na to, że jeżeli w śledztwie pojawi się taka relacja tego funkcjonariusza, "to zostanie ona poddana stosownemu wartościowaniu przy uwzględnieniu jej znaczenia dla przedmiotu postępowania".
Komendant Edward F. nie zgodził się na rozmowę przed kamerą w obu reportażach "Superwizjera" mimo wielokrotnych prób, które udokumentowaliśmy. Na pytania wysłane mailem nyska komenda odpisała nam, że "Komendant Powiatowy Policji w Nysie podejmuje działania wobec podległych mu funkcjonariuszy zgodnie z przepisami prawa i w ramach posiadanych kompetencji". Na pytanie o relacje komendanta Edwarda F. ze znajomym Arkadiusza Sz., czyli inspektorem Adamem Tychowiczem, odpisał, że "I Zastępca Komendanta Wojewódzkiego Policji w Opolu nadzoruje komendy powiatowe i z mocy ustawy z komendantami powiatowymi wiążą go stosunki służbowe".
Z kolei sam rzecznik KWP w Opolu na pytanie o znajomość Tychowicza z Arkadiuszem Sz. odpowiedział, że "każdy komendant wojewódzki jako przedstawiciel administracji rządowej współpracuje z wieloma instytucjami, w tym również z przedstawicielami Urzędu Wojewódzkiego". Zaś na pytanie o znajomość z Edwardem F. oraz niecodzienną wizytę w nyskiej komendzie w styczniu 2019 r. odpisał, że "policjantów, zwłaszcza na linii przełożony - podwładny łączy z mocy ustawy stosunek służbowy. Zgodnie ze strukturą organizacyjną naszej jednostki, I Zastępca Komendanta Wojewódzkiego Policji w Opolu nadzoruje funkcjonowanie komend powiatowych i miejskiej, tym samym uprawniony jest do ich wizytowania".
Dla porządku odnotujmy jeszcze wiadomość od inspektora Mariusz Ciarki, rzecznika Komendanta Głównego Policji, przesłaną tuż przed emisją 8 października reportażu o sprawie Barona i obecnie już byłego członka PiS - Arkadiusza Sz. Rzecznik napisał wtedy do "Superwizjera":
"Zdarzenie z doradcą wojewody na parkingu przed KPP Nysa 26.01.2019 r. 14.08.2021 r. Sąd Okręgowy utrzymał w mocy wyrok I instancji. W dniu 25.03.2021 wszczęto policjantowi (chodzi o Remigiusza Barona - przyp. red.) postępowanie dyscyplinarne za nakłanianie do zmiany w dokumentacji dotyczącej osoby zatrzymanej (w tej sprawie toczy się śledztwo, w którym dwóm policjantom, którzy zatrzymali osobę postawiono zarzuty). Policjantowi, który się skarży do Państwa, nie postawiono zarzutów. Za to została wobec niego orzeczona kara przeniesienia na niższe stanowisko służbowe. Kara orzeczona 17.06.2021 utrzymana przez KWP 16.08.2021. Zarówno pod względem czasu, jak i charakteru czynu nie można przypisać, że postępowanie dyscyplinarne (przeciwko Remigiuszowi Baronowi - przyp. red.) jest za to, że podjął czynności wobec ówczesnego asystenta (chodzi o wcześniejszą funkcję Arkadiusza Sz. jako doradcy wojewody - przyp. red.) I żeby było jasne podczas zdarzenia z 26.01.2019 (kontrola drogowa Arkadiusz Sz. - przyp. red.) komendantem powiatowym w Nysie nie był Edward F.".
Przypomnijmy: Edward F. objął to stanowisko niecały miesiąc od sprawy z Arkadiuszem Sz. A według pokrzywdzonych policjantów mobbing miał zacząć się od razu, gdy F. pojawił się w komendzie.
W sierpniu Sąd Okręgowy w Opolu prawomocnie skazał Arkadiusza Sz. na 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata za wielokrotne kierowanie samochodem bez prawa jazdy.
Remigiusz Baron na skutek decyzji komendanta Edwarda F. został zdegradowany do najniższego stopnia w policji. Otrzymuje najniższą możliwą emeryturę, z której utrzymuje rodzinę. W prokuraturze i w sądzie walczy dalej o oczyszczenie go z kary dyscyplinarnej oraz o uznanie za ofiarę działań nyskiego komendanta.
Autorka/Autor: Maciej Duda, Łukasz Ruciński
Źródło: tvn24.pl, "Superwizjer" TVN
Źródło zdjęcia głównego: TVN24