Afgańscy cywile, o których zabicie podejrzewa się polskich żołnierzy, nie mieszkali w wiosce Nanghar Khel, ale w domu obok wioski. Zdaniem obrońcy żołnierzy taka informacja może przynieść przełom w sprawie.
Takie wnioski wynikają z dzisiejszej konfrontacji trzech żołnierzy oskarżonych w tej sprawie. Adwokaci mówią, że informacja ta potwierdza wersję wojskowych, którzy twierdzą, że strzelali do pobliskich wzgórz, gdzie mieli ukrywać się talibowie, a nie do wioski.
To zmienia sytuację prawną oskarżonych
- W kierunku wioski nie padł nawet jeden wystrzał. To jest naprawdę istotne. Przypadkowy, powodujący tę tragedię granat padł w zabudowanie, odległe od wioski o około kilometr. Tam były wszystkie ofiary - stwierdził mecenas Andrzej Reichert, obrońca żołnierzy. Sytuacja ta może zmienić sytuację prawną oskarżonych. W tym wypadku ofiary ostrzału były przypadkowe, a celem żołnierzy nie było świadome morderstwo cywili z wioski.
Prokuratura jednak nie chce komentować tych wiadomości.
Przedłużenie aresztu
W kierunku wioski nie padł nawet jeden wystrzał. To jest naprawdę istotne. Przypadkowy, powodujący tę tragedię granat padł w zabudowanie, odległe od wioski o około kilometra. Tam były wszystkie ofiary nanghar khel
Konfrontacja odbyła się w piątek w prokuraturze wojskowej w Poznaniu. Siedmiu żołnierzy zostało aresztowanych w listopadzie ubiegłego roku. Sześciu z nich prokuratura zarzuca zabójstwo ludności cywilnej, a jednemu atak na niechroniony obiekt cywilny. W zeszłym tygodniu sąd przedłużył żołnierzom areszt na kolejne trzy miesiące.
Wskutek ataku polskich wojskowych w sierpniu zeszłego roku zginęło osiem osób, w tym kobiety i dzieci.
Źródło: TVN24, RMF FM
Źródło zdjęcia głównego: TVN24