Gdy ogłaszano reformę edukacji, Anna Zalewska obiecywała, że uczniowie nie odczują zmiany. Dziś zapewnia, że miejsc w liceach i technikach starczy dla każdego. Przeciwnicy reformy edukacji kiwają głową i mówią, że może i starczy, ale niekoniecznie tam, gdzie uczniowie chcieliby pójść. Warszawa rozważa wprowadzenie zajęć w sobotę. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Sytuacja w polskich szkołach po reformie edukacji przedstawiana jest na dwa różne sposoby. Z jednej strony minister edukacji Anna Zalewska, z drugiej - rodzice, nauczyciele i samorządowcy. Obie strony zupełnie inaczej oceniają przyszłoroczną rekrutację do liceów.
- Szkoły są przygotowane. Jest zwiększona liczba miejsc, oddziałów, klas - zapewnia minister.
- To będzie walka, bo nie starczy miejsc dla wszystkich, bo to nie będzie też równa walka - podkreśla Katarzyna Szymańska, mama ósmoklasistki.
"Nie o to chodzi, aby poupychać dzieci"
Minister Zalewska chętnie ucieka w liczby, więc warto sięgnąć po liczby, by zrozumieć, o co chodzi.
W ubiegłym roku o miejsce w szkole średniej starało się 358 tysięcy absolwentów gimnazjów, głównie z rocznika 2002. W tym roku szkolnym - w wyniku reformy - o miejsca w szkole średniej walczyć będą nie tylko absolwenci likwidowanych gimnazjów, ale także po raz pierwszy absolwenci ósmej klasy podstawówki.
Będzie to tak zwany podwójny rocznik. Oznacza to, że o miejsce w pierwszej klasie będą starali się uczniowie z rocznika 2003 i 2004, a do tego niemała grupa uczniów urodzonych w 2005 roku, którzy poszli do szkół jako sześciolatkowie. W sumie 727 tysięcy osób, dwa razy więcej niż zwykle.
- Każdy absolwent szkoły podstawowej i każdy absolwent przekształcanego gimnazjum będzie miał miejsce w szkole średniej - przekonuje Zalewska.
- To, że każde dziecko będzie miało miejsce w szkole średniej, to jest fantastyczna informacja dla rodzica z Poznania, bo wie, że w Pile są wolne miejsca dla jego dziecka - wskazuje Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. Oba miasta dzieli dystans około 100 kilometrów.
W ubiegłym roku 18 tysięcy absolwentów. W tym 44 tysiące
W tej nieco prześmiewczej ocenie tkwi sedno problemu. Minister policzyła, że w skali kraju wszyscy znajdą miejsce w liceach, technikach i szkołach branżowych. Problem w tym, że niekoniecznie w tych, do których chcieli pójść.
- Nie o to chodzi, aby poupychać dzieci. Chodzi o to, aby dać im dobry system i prawo wyboru liceum, o którym zawsze marzyli - zaznacza Renata Kaznowska, wiceprezydent Warszawy.
W stolicy w ubiegłym roku o miejsce w szkole średniej starało się 18 tysięcy uczniów. W tym roku szkolnym będą to 44 tysiące. Do wymarzonych szkół dostaną się tylko najlepsi. Reszta, która nie zdoła pokonać podwójnej konkurencji, pójdzie tam, gdzie zostaną miejsca. Nawet w innych miejscowościach.
- Jak można postawić w tych samych zawodach dzieci z trzech roczników w tym wieku? To jest coś innego, jak patrzymy z perspektywy dorosłego, a zupełnie inaczej z perspektywy nastolatków, którzy dorastają, którzy mają swoje problemy, którzy chcą się rozwijać, a którym się podcina skrzydła - stawia pytania mama ósmoklasistki.
"Pojawił się pomysł, że może nauka w sobotę"
Problemów jest więcej. Będą dwie różne podstawy programowe, więc szkoły będą musiały zorganizować osobno klasy pierwsze dla absolwentów gimnazjów i osobno dla absolwentów podstawówek. I choćby z tego powodu uczniowie będą mieli mniejszy wybór klas profilowanych.
W dużych miastach znany z podstawówek problem dwuzmianowości stanie się normą także w liceach. Warszawa rozważa jeszcze dalsze kroki. - Analizujemy kwestie zmianowości. Pojawił się pomysł, że może nauka w sobotę. Uważam, że to jest absolutna ostateczność - tłumaczy wiceprezydent stolicy.
Autor: tmw//now / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24