- Dopóki uczestnicy marszów działają zgodnie z prawem, mają prawo do demonstracji. Ale jeśli łamią prawo, policja musi działać zdecydowanie - tak o niedzielnych zajściach w Warszawie mówił w TVN24 Tomasz Nałęcz. Mariusz Błaszczak z PiS zapowiedział z kolei, że PiS zażąda zwołania nadzwyczajnego posiedzenia sejmowej komisji spraw wewnętrznych. - Sytuację i rolę policji trzeba wyjaśnić - tłumaczył.
- Jeśli demonstranci zaczynają atakować policję, musi ona działać zdecydowanie. A że wtedy będą odwracali kota ogonem mówiąc, że policja jest agresywna, a oni są barankami? Robią to od zawsze - powiedział w TVN24 Nałęcz.
Pozytywnie ocenił za to zachowanie Jarosława Kaczyńskiego podczas niedzielnych obchodów. - Pojechał do Krakowa. Najgorsze, co mogłoby się stać, to gdyby PiS poszedł za ONR-em - ocenił.
PiS: wyjaśnić rolę policji
Mariusz Błaszczak z PiS stwierdził z kolei, że wczorajsze burdy trzeba wyjaśnić. - To, jak doszło do tych aktów agresji, które oczywiście trzeba potępić, ale też, jaka była rola policji - powiedział. Zaznaczył, że PiS złoży wniosek o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia komisji spraw wewnętrznych w tej sprawie. - Zapytamy ministra Cichockiego, w jaki sposób kierowano pracami policji i dlaczego marsz nie mógł się rozpocząć - powiedział.
Stwierdził też, że marsz prezydenta Bronisława Komorowskiego był inicjatywą polityczną, a ci, którzy w nim wzięli udział "pewnie dostaną miejsca na listach PO w wyborach".
PO: To dzielenie Polaków
Adam Szejnfeld z Platformy Obywatelskiej stwierdził, że 11 listopada, szczególnie w Warszawie, mieliśmy do czynienia z sytuacjami, których nie można akceptować.
- Dzielenie Polski i Polaków na dwa narody, na dwa państwa, podważanie najnowszej historii i osiągnięć, które mamy od 1989 roku nie może spotkać się z naszą zgodą - powiedział. - Sceny, których wczoraj byliśmy świadkami, nie tylko podważają to dobro, które mamy w Polsce od 1989 roku, ale godzą w poczucie bezpieczeństwa obywateli, narodu i państwa na przyszłość - dodał Szejnfeld. Poseł PO stwierdził, że Kaczyński zachowuje się podobnie jak Młodzież Wszechpolska, która chce walczyć z "republiką okrągłego stołu".
- Jarosław Kaczyński, przedstawiciele PiS podważając prawidłowość pracy praworządnych instytucji w Polsce, w tym prokuratury, de facto zachowuje się podobnie. Obie postawy - wczorajsza Młodzieży Wszechpolskiej i dotychczasowa Jarosława Kaczyńskiego - mają wspólny mianownik. Obawiamy się, że tym wspólnym mianownikiem jest dążenie do wywołania w Polsce chaosu, anarchii, podważenie praworządnie wybranych i ukonstytuowanych organów państwa - powiedział Szejnfeld. Dopytywany, czemu ma służyć sprowadzanie do wspólnego mianownika Kaczyńskiego i uczestników demonstracji z 11 listopada, mimo iż PiS odżegnuje się od nich, Szejnfeld odparł: - Wczoraj obserwowaliśmy polityków PiS, wiemy, w którym marszu szli - to wszystko składa się w jedną całość. Tutaj żadnych wątpliwości, co do celów, jakie przyświecają politykom PiS mieć nie można.
"Informacje są zbierane"
Rzeczniczka MSW Małgorzata Woźniak pytana o zapowiedź PiS, odpowiedziała: - Wszelkie informacje są zbierane. Jeśli o takie informacje będą prosili posłowie, to będziemy je przekazywać.
Oceniła jednocześnie, że było spokojniej niż przed rokiem, a ze wstępnych ustaleń wynika, że nie doszło do większych strat ani przerwania marszu.
Rzecznik komendanta głównego policji insp. Mariusz Sokołowski powiedział z kolei, że o czasie rozpoczęcia marszu zdecydował organizator, jeszcze przed demonstracją policja miała od organizatora informację, że uczestnicy marszu będą się zbierać od godz. 13, a wyruszą ok. godz. 15-15.30.
- Dla nas marsz wyruszył zgodnie z planem, zgodnie z tym, o czym nas poinformowano wcześniej - powiedział. Pytany o policjantów w kominiarkach, Sokołowski stwierdził, że policja przyjęła podczas tegorocznego Marszu Niepodległości podobną taktykę, jak przed czerwcowym meczem Polska-Rosja - za oddziałem zwartym policji były specjalne grupy do zatrzymywania najbardziej krewkich chuliganów. To zadanie powierzono policyjnym antyterrorystom, którzy mają na swoim wyposażeniu kominiarki. - Kiedy widzimy na obrazkach policjantów w kominiarkach, którzy prowadzą zatrzymanych przestępców, nikogo to nie dziwi. To są ci sami policjanci, którym przychodzi na co dzień zatrzymywać również najbardziej poważnych bandytów, i oni dbają o swoją anonimowość. Mają takie prawo. Oni byli wsparciem dla policjantów z oddziałów prewencji - powiedział Sokołowski. - To przyniosło efekt, bo dzięki temu nie doszło do dalszej eskalacji, działania chuliganów nie przeniosły się na Warszawę, marsz mógł ruszyć dalej - ocenił.
Starcia w Święto Niepodległości
W niedzielę po południu doszło w centrum Warszawy do burd niedługo po rozpoczęciu Marszu Niepodległości, organizowanego m.in. przez działaczy Młodzieży Wszechpolskiej i Obozu Narodowo-Radykalnego.
Na ul. Marszałkowskiej w stronę policji poleciały race, petardy, kamienie, kostki brukowe, kosze na śmieci i butelki. Jak relacjonował w niedzielę rzecznik KSP asp. Mariusz Mrozek, w pewnym momencie na czele marszu zebrała się grupa chuliganów, którzy dążyli do wywołania zamieszek, byli agresywnie nastawieni do innych osób, w tym do policjantów. Jak mówił rzecznik KSP, policja była zmuszona do użycia broni gładkolufowej i miotaczy gazu pieprzowego.
- To była policyjna prowokacja. Burdy wszczęli zamaskowani tajni funkcjonariusze służb państwowych - twierdził w "Faktach po Faktach" w TVN24 Artur Zawisza, współorganizator Marszu. Według niego, są na to dowody - zdjęcia i relacje świadków. Na te zarzuty odpowiedział insp. Mariusz Sokołowski, rzecznik Komendanta Głównego Policji: - Tak absurdalnej rzeczy już dawno nie słyszałem.
Później wyjaśnił, że w policyjnych szeregach bylli zamaskowani policjanci w kominiarkach i cywilnych ubraniach, którzy mieli na celu wyłapywać z tłumu prowodyrów burd. Podkreślił, że teza o prowokacji pojawia się, ponieważ chuligani nie chcą przyznać się, że to oni wywołali zamieszki.
Autor: jk/mac//bgr/kdj / Źródło: tvn24