Wiceminister edukacji i nauki Tomasz Rzymkowski ocenił, że braki kadrowe wśród nauczycieli są spowodowane między innymi zbyt niską liczbą godzin zajęć dydaktycznych, do której zobowiązany jest pracownik szkoły. Na uwagę, że sam jako poseł zarabia 11 tysięcy złotych netto, odparł, że "przy pracy siedem dni w tygodniu". - Nauczyciele też widzieli, co brali - dodał. Po kilku godzinach polityk zamieścił w mediach społecznościowych wpis, w którym stwierdził, że "jeśli ktoś poczuł się urażony" jego słowami, to "chciałby przeprosić".
Zapytany w Radiu Zet o kwestię braków kadrowych wśród nauczycieli, wiceminister edukacji i nauki Tomasz Rzymkowski powiedział, że zjawisko jest spowodowane m.in. zbyt niskim pensum (określona liczba godzin zajęć dydaktycznych, do której zobowiązany jest pracownik szkoły lub uczelni) i barierami spowodowanymi przez Kartę nauczyciela.
- Tych powodów jest wiele, różnej maści, od kwestii wynagrodzeń przez kwestie organizacyjne – ocenił. Przyznał, że "nauczycieli brakuje w systemie". - Gdybyśmy podwyższyli pensum, wzrosłoby również wynagrodzenie – stwierdził.
ZOBACZ TEKST JUSTYNY SUCHECKIEJ: Nauczyciel wyciąga pasek. Rekordzistka za godzinę lekcyjną dostała... 16 groszy
Na pytanie prowadzącej rozmowę Beaty Lubeckiej, dlaczego nauczyciele muszą zarabiać tak marnie, Rzymkowski odparł: "to zależy, jak na to patrzymy". - Czy z punktu widzenia stawki godzinowej, czy z punktu widzenia globalnego wynagrodzenia - powiedział.
- Z punktu widzenia, ile miesięcznie wpływa na konto. Panu wpływa 11 tysięcy netto - stwierdziła Lubecka. - Przy pracy siedem dni w tygodniu - odparł. - Widziały gały, co brały - odpowiedziała dziennikarka. - No tak, ale nauczyciele też widzieli, co brali - powiedział Rzymkowski.
Rzymkowski zastrzegł, że osobiście zna nauczyciela, którego wysokość wynagrodzenia jest porównywalna z wynagrodzeniem poselskim i wynosi 11 tys. zł netto. - To jest nauczyciel, który pracuje po prostu w dwóch szkołach i jest w pełni zadowolony z tego powodu – oświadczył.
- Jeśli ktoś chce bić się w piersi i przepraszać za to, że nauczyciele zarabiają mniej, a mogli więcej zarabiać, to prezesi największych central związkowych, w tym pan (Sławomir – red.) Broniarz. Bo propozycja leżała na stole - 36 procent podwyżki – stwierdził.
Dodał, że propozycja MEiN zakładała zwiększenie pensum z 18 do 22 godzin przy tablicy. - Niestety, związki zawodowe zaoponowały to rozwiązanie i to wszystkie, ZNP, Solidarność, Forum Związków Zawodowych – mówił Rzymkowski.
Przyznał, że problem kadrowy w szkołach istnieje od lat i MEiN się nad nim pochyla.
Rzymkowski przeprasza. "Mam wielki szacunek dla pracy nauczycieli"
Po godzinie 13 Tomasz Rzymkowski zamieścił w mediach społecznościowych wpis. "Jeśli ktoś poczuł się urażony moją wypowiedzią z porannej rozmowy w Radiu Zet, to chciałbym przeprosić. Nie miałem zamiaru nikogo urazić, mam wielki szacunek dla pracy nauczycieli. Sam jest z rodziny nauczycielskiej i uważam, że pedagodzy powinni zarabiać więcej" (pisownia oryginalna - red.).
"Zalecam ministrowi szklankę zimnej wody i zastanowienie się nad tym, co mówi"
Wypowiedź Rzymkowskiego skomentował dla tvn24.pl po porannym wywiadzie Sławomir Wittkowicz z Forum Związków Zawodowych. - W sytuacji, gdy w szkołach są tysiące wakatów, a kolejni ludzie odchodzą z zawodu, taki komentarz o pensjach jest wręcz niepojęty. To kompletne oderwanie od rzeczywistości, zalecam ministrowi szklankę zimnej wody i zastanowienie się nad tym, co mówi - powiedział.
Rozmowę z wiceministrem edukacji skomentowała też doktor nauk pedagogicznych, nauczycielka i prezeska fundacji "Przestrzeń dla edukacji" Iga Kazimierczyk. "Celowe wprowadzanie w błąd z użyciem metody dowodu anegdotycznego 'znam takich'. Na takim wnioskowaniu, 'moja znajoma widziała', 'wiem, bo widziałam", 'są takie przypadki' opierają się wszystkie teorie spiskowe lub w łagodnej wersji - legendy miejskie" - napisała.
Kazimierczyk skomentowała też wypowiedź Rzymkowskiego o zarobkach. Oceniła, że to "najnowsza recepta na poradzenie sobie z brakami kadrowymi". "Metoda 'jak się nie podoba, to niech zmienią pracę'. To stanie się szybciej, niż się panu ministrowi wydaje. Nie będzie #nikogo" - dodała na Twitterze.
CZYTAJ TEŻ: Nauczyciele pytają, czy zorganizować protest. Chcą zmiany przepisów o sporach zbiorowych
Analiza nauczycielskich wynagrodzeń na przestrzeni lat
O analizę nauczycielskich wynagrodzeń na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat pokusił się analityczny serwis ciekaweliczby.pl.
W 2007 roku, gdy swoje pierwsze rządy kończyło Prawo i Sprawiedliwość, minimalne wynagrodzenie wynosiło 936 złotych. Nauczyciel kontraktowy miał wówczas 1444 złote pensji zasadniczej. To 54 procent różnicy.
To wtedy rozpoczęły się też stałe, coroczne, podwyżki w branży. Tak że w 2011 roku ta proporcja była najkorzystniejsza od lat - wynagrodzenie nauczyciela kontraktowego było o 62 proc. wyższe od minimalnego (2246 do 1386 zł).
Od tego momentu było już tylko gorzej. W 2012 roku rząd PO-PSL, który dotąd systematycznie podnosił nauczycielskie pensje, zamroził ich wzrost. Państwa po kryzysie finansowym miało nie być już na to stać. PiS, gdy wygrało wybory, twierdziło, że poprzednicy po prostu źle wydawali pieniądze - ale najpierw nowy rząd zajął się programami socjalnymi jak 500 plus, a nie nauczycielami.
Efekt? Gdy w 2015 roku zmieniła się władza, pensja nauczyciela kontraktowego była już tylko o 33 proc. wyższa niż minimalna (2265 do 1750 zł). W 2017, gdy PiS przyznało pierwszą symboliczną podwyżkę (ok. 1 proc.), różnica wynosiła już tylko 18 proc. (2361 do 1850 złotych).
W 2020 roku ta różnica wynosiła już tylko 10 proc., w 2021 - 8 proc., a w tym roku już zaledwie wspomniane 1 proc.
Źródło: PAP, Radio Zet, tvn24.pl