Najpierw go zwyzywali, potem ścigali. Na koniec dostał cios w głowę, po którym wpadł na autobus. Nie miał szans. Zginął, bo zwrócił uwagę kierowcy. W środę Sąd Apelacyjny utrzymał w mocy wyrok pierwszej instancji, co oznacza, że trzech mężczyzn odpowiedzialnych za śmierć rowerzysty najbliższe lata spędzi w więzieniu. Kolejno - osiem, cztery i dwa.
W marcu 2016 roku sąd nieprawomocnie skazał na osiem lat więzienia Konrada B. za pobicie i nieumyślne spowodowanie śmierci 31-letniego rowerzysty. Kara, którą mu wymierzono, jest niższa niż ta, o którą wnosiła prokuratura. Śledczy oskarżyli go o zabójstwo z zamiarem ewentualnym i w mowie końcowej zażądali kary 15 lat pozbawienia wolności.
Za kratki mieli również trafić Łukasz G., który tragicznego dnia razem z Konradem B. wybiegł z samochodu i próbował złapać jadącego 31-latka. Sąd uznał, że działał w porozumieniu z Konradem B. i również ponosi odpowiedzialność za nieumyślne spowodowanie śmierci 31-latka. Najniższy wyrok dostał 20-letni Kamil K., który tragicznego dnia siedział za kierownicą. Zdaniem sądu ułatwił on wykonanie przestępstwa swoim kolegom. Wyrok sądu zaskarżyli obrońcy oskarżonych.
W środę Sąd Apelacyjny utrzymał w mocy wyrok pierwszej instancji. Sędzia SA uznał, że Sąd Okręgowy dokonał prawidłowej analizy dowodów.
Obrońcy skazanych po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem wyroku najprawdopodobniej wniosą kasację do Sądu Najwyższego.
Śmierć w centrum miasta
Piotr, 31-letni rowerzysta jechał w grudniu 2014 roku rowerem do pracy. Tuż przed godz. 14 drogę zajechał mu 20-latek, który swoim samochodem zawracał w miejscu, w którym nie było to dozwolone. Tak zaczął się ciąg zdarzeń, który doprowadził do tragicznej śmierci rowerzysty.
Pomiędzy Piotrem a 20-letnim kierowcą samochodu osobowego doszło do wymiany zdań. Po chwili rowerzysta pojechał dalej. Za kierownicą samochodu był 20-letni Kamil K. Mimo młodego wieku był już wcześniej karany. Tego dnia przyjechał po dwóch znajomych - Konrada B. (też był już wcześniej karany za przestępstwa przeciwko życiu i zdrowiu) i Łukasza G. Wszyscy nie mieli pracy, utrzymywali się z prac dorywczych.
We trzech ruszyli za 31-latkiem. Świadkowie opowiadali potem, że osoby z samochodu wykrzykiwały m.in.: "jeszcze cię dopadniemy". Piotr skręcił na swoim rowerze w ulicę Nawrockiego - jedną z najbardziej ruchliwych w Pabianicach. Samochód osobowy go wyprzedził. 20-latek zaparkował auto, a jego dwaj koledzy czekali na Piotra przy krawędzi jezdni.
- Pierwszy stał 28-latek, który próbował złapać przejeżdżającego rowerzystę za ubranie, nie udało mu się. Wtedy podbiegł 25-latek, który zadał cios w głowę 31-latka - informowali w akcie oskarżenia śledczy. Siła uderzenia była bardzo duża. Piotr wybił głową szybę przejeżdżającego z naprzeciwka autobusu. Obrażenia były na tyle rozległe, że zginął na miejscu.
Wielu świadków zdarzenia
Mężczyźni, którzy gonili rowerzystę, uciekli z miejsca zdarzenia. Dzień później na policję zgłosił się 20-letni kierowca samochodu. Niedługo potem na komendę w Pabianicach przyszli dwaj inni uczestnicy zdarzenia. Prokuratorzy uznali, że 26-latek dopuścił się zbrodni zabójstwa. - Zadając cios na ruchliwej ulicy, widząc przejeżdżający obok autobus godził się na to, że może doprowadzić do śmierci - tłumaczył Krzysztof Kopania tuż po tym, jak akt oskarżenia trafił do sądu.
Żaden z podejrzanych nie przyznał się w czasie procesu do winy. Podejrzany o zabójstwo tłumaczył, że "chciał tylko złapać rowerzystę" i nie zadawał żadnego ciosu. Jego 28-letni kolega też nie widział uderzenia, tylko "gwałtowny obrót kolegi o 90 stopni". Siedzący za kierownicą 20-latek mówił, że wykonywał polecenia kolegów i nie widział nawet, że uczestniczy w pogoni za rowerzystą.
- Całe zajście odbyło się w centrum Pabianic. Mieliśmy wielu świadków i to dzięki nim mogliśmy dokładnie odtworzyć to, co wydarzyło się 10 grudnia - zaznaczał prokurator.
Autor: ib / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź