|

Pan miał swój Excel, a chłop - zespół stresu pourazowego

Rabacja chłopska w 1846. Obraz Jana Lorenowicza
Rabacja chłopska w 1846. Obraz Jana Lorenowicza
Źródło: Muzeum Dwór w Dołędze

Chłopskość i pańszczyzna wracają pod strzechy. - I wywołują bardzo żywiołowe polemiki. Chyba równie gorącej debaty nie było od czasu sporu o lustrację w latach 90. XX wieku - ocenia dr Arkadiusz Jełowicki, etnolog i kurator wystawy "Chłop - niewolnik? Opowieść o pańszczyźnie". Dodaje, że nasza wiedza o pańszczyźnie jest znikoma. - A przecież to zjawisko do pewnego stopnia nadal ma wpływ na nas współcześnie - przekonuje.

Artykuł dostępny w subskrypcji
  • W Polsce od pewnego czasu widać zwrot ku historii ludowej, popularne są seriale i książki opowiadające o przeszłości z perspektywy chłopów i chłopek.
  • Pańszczyzna nie tylko przez kilkaset lat miała wpływ na życie ludzi, ale ma go też we współczesnej Polsce. Młodzi o niejednej korporacji mówią, że pracuje się w niej jak w folwarku.
  • Jeszcze w latach 90. XX wieku niemal każdy chciał mieć szlacheckie pochodzenie. Jeśli budowano domy, to często na kształt dawnych dworków.
  • Teraz się to zmienia. Czy doszliśmy właśnie do momentu, w którym mówienie o chłopskich korzeniach nie jest już wstydliwe?

Zwiedzający półżartem pytają, czy są butelki, do których dziedzic lał wódkę, by rozpijać chłopów pańszczyźnianych. Ale po wyjściu wielu przestaje być do śmiechu. W Muzeum Rolnictwa w Szreniawie otwarto pierwszą w Polsce monograficzną wystawę poświęconą pańszczyźnie pod tytułem "Chłop - niewolnik? Opowieść o pańszczyźnie". O tym, czym była pańszczyzna i dlaczego nadal jej pozostałości meblują polską rzeczywistość, rozmawiamy z kuratorem ekspozycji dr. Arkadiuszem Jełowickim.

Wystawa "Chłop - niewolnik? Opowieść o pańszczyźnie"
Wystawa "Chłop - niewolnik? Opowieść o pańszczyźnie"
Źródło: Muzeum Rolnictwa w Szreniawie

Aleksander Przybylski: Dlaczego sto kilkadziesiąt lat po zniesieniu pańszczyzny wracać do tego tematu?

Dr Arkadiusz Jełowicki: 1670.

Proszę?

To tytuł jednego z najchętniej oglądanych polskich seriali. A trzecią najlepiej sprzedającą się książką minionego roku były "Chłopki. Opowieść o naszych babkach" Joanny Kuciel-Frydryszak. Powstają filmy takie jak "Kos" Pawła Maślony czy remake Reymontowskich "Chłopów". To tylko pierwsze z brzegu przykłady, które dowodzą, że od dobrych kilku lat mamy w Polsce do czynienia ze zjawiskiem określanym jako zwrot ludowy. Nawet akademickie książki takich autorów, jak Andrzej Leder, Adam Leszczyński, Kacper Pobłocki czy Michał Rauszer, które dotyczą szeroko pojętego tematu chłopów i pańszczyzny, trafiają, nomen omen, pod strzechy. I wywołują bardzo żywiołowe polemiki. Chyba równie gorącej debaty nie było od czasu sporu o lustrację w latach 90. XX wieku. Więc jest to temat bardzo aktualny.

Drugim powodem jest fakt, że wiedza o pańszczyźnie jest mała. Ogranicza się do potocznego używania określeń "praca pańszczyźniana", "folwark"; a przecież to zjawisko miało wpływ na niemal wszystkie aspekty życia chłopa. I do pewnego stopnia nadal ma wpływ na nas współcześnie.

Doszliśmy do momentu, w którym mówienie o chłopskich korzeniach nie jest wstydliwe? 

Myślę, że właśnie jesteśmy w tym momencie. Mówię to na podstawie własnych obserwacji, to nie są jeszcze badania naukowe. Ale mam wrażenie, że wiele osób bez wstydu przyznaje się do tych korzeni. Niektórzy wręcz się tym chwalą i epatują.

Zaskakujące, że ten zwrot zaczął się najpierw w nauce. Potem była tak zwana kultura wysoka, mam na myśli chociażby spektakle teatralne Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. Czyli znów zajmowali się tym ludzie z tak zwanych elit. Iluś profesorów przed kamerami zaczęło wygłaszać swoje chłopskie "coming outy". Jesteśmy na etapie, gdy zaczęło to skapywać do popkultury. Mamy piosenki zespołu R.U.T.A. czy wspomniany serial "1670".

Uważam, że w tym zwrocie nie może zabraknąć muzeów. Naszą rolą jako muzeum jest, po pierwsze, obiektywne prezentowanie wiedzy na temat pańszczyzny. Po drugie, eksponowanie tego w przystępny sposób i docieranie do jak najszerszego grona odbiorców. Efektem tego nie musi być przyswojenie wiedzy encyklopedycznej przez widzów. Chodzi o to, żeby znać parę faktów, żeby rozumieć, czym była pańszczyzna, czym było poddaństwo, dlaczego było złe, ale dlaczego czasami nie było do końca złe, patrząc na to oczywiście z punktu widzenia historycznego.

Muzeum Rolnictwa w Szreniawie
Wystawa "Chłop - niewolnik? Opowieść o pańszczyźnie" potrwa do października
Źródło: Aleksander Przybylski

Odpowiedzmy może na kluczowe pytanie: skąd się pańszczyzna wzięła?

Zacznijmy od tak podstawowej kwestii, jak gęstość zaludnienia. Jeśli spojrzymy na późnośredniowieczną Europę Zachodnią, to żyło w niej po prostu więcej osób na kilometr kwadratowy niż w państwie Piastów. W Polsce brakowało rąk do pracy, więc pojawiła się potrzeba przymuszania chłopów do roboty na pańskich gruntach. I tak zaczął się kształtować folwark. Na początku pańszczyzna to było kilka dni w roku, więc to nie było wielkim obciążeniem. Jednak szybko ten wymiar rósł i pod koniec XVI wieku to było kilka, a nawet więcej niż siedem dni w tygodniu. Z prostej matematyki wynika, że sam chłop nie był w stanie temu podołać, więc angażował swoją rodzinę, a jeśli był bogatszym gospodarzem, to także swych parobków.

Podobno chłopi narzekali na dużą liczbę świąt kościelnych? A przecież powinni być zadowoleni, że mają wolne! 

Dzisiaj w niedzielę albo święta chętnie wyjeżdżamy na działkę albo pracujemy w ogrodzie, relaksując się w ten sposób. Jednak aż do XIX wieku sankcja religijna była tak silna, że pracę w święta traktowano jako grzech, nie wolno było jej wykonywać, zwłaszcza nie powinien tego robić chłop na swojej ziemi. Kiedyś świąt kościelnych było więcej niż dzisiaj, więc jak dodamy je do dni pańszczyźnianych, to okazuje się, że chłopu zostaje niezwykle mało dni na pracę na swoim.

Ze swojego pola uzyskiwał on nie tylko jedzenie dla siebie i rodziny, ale musiał też opłacić dziesięcinę oraz inne podatki. W efekcie nie było czymś niezwykłym, że chłopi pracowali w nocy. Mamy zresztą na wystawie rycinę z końca XVI wieku przedstawiającą pracę w polu po zmroku. 

A co chłopi dostawali w zamian oprócz poczucia dobrze spełnionego obowiązku (śmiech)?

Teoretycznie każdy właściciel wsi i chłopów był zobowiązany do dbania o ich byt materialny, a także duchowy i moralny. Oczywiście dla stron najważniejszy był aspekt doczesny. Stąd najczęściej wymienia się obowiązek zapewnienia rodzinie chłopskiej dachu nad głową, czyli udostępnienia gotowego domu lub materiałów na jego postawienie. Gdyby doszło to zniszczenia domu czy nawet potrzeby remontu, to szlachcic miał pomóc w jego odbudowie.

Drugą pańską powinnością było dostarczenie chłopom tak zwanej załogi, czyli inwentarza żywego w postaci bydła i innych zwierząt, oraz martwego, czyli najczęściej narzędzi. Jeżeli bez winy chłopa krowa padła, właściciel folwarku winien był uzupełnić stratę. Oczywiście również w innych nieszczęśliwych sytuacjach pan także miał wyciągnąć rękę do chłopa i jego rodziny.

Praktyka wypełniania tych powinności była jednak zgoła inna. Jeżeli prawa chłopów nie były wprost zapisane, to tylko dobra wola, a raczej serce pana warunkowało ich zastosowanie. Do tego dochodziły plagi takie jak wojny, zarazy, głód i wtedy nie było szans na pomoc, każdy ratował się sam. Zresztą żadnego właściciela folwarku, nie wiem jak bogatego, nie stać było na tak szeroką pomoc socjalną. Dziś nas nie stać, a w XVIII wieku?

Muzeum Rolnictwa w Szreniawie
"Chłop - niewolnik? Opowieść o pańszczyźnie" to pierwsza monograficzna wystawa o tym zjawisku
Źródło: Aleksander Przybylski

Chłopi nie byli przecież robotami. Skoro praca była ponad siły, to w krótkim czasie musiała doprowadzić ich do wycieńczenia?

Dlatego pracę "na pańskim" sabotowano. My dobrze kojarzymy otwarty bunt, powstania na Kresach, rabację w Galicji. Ale ten otwarty sprzeciw kończył się zwykle dla buntowników śmiercią. Lepszy, bezpieczniejszy z punktu widzenia chłopów był sabotaż pracy. Starano się pracować mniej, przychodzić później, czasem zaorywano pańskie miedze, a nawet kaleczono zwierzęta.

Jest taka znamienna scena we wspomnieniach francuskiego jezuity Huberta Vautrin z podróży po Polsce. Otóż spotkał on, jadąc przez jakąś wieś, kilku rosłych chłopów, którzy nieśli wielką beczkę. Strasznie przy tym pokrzykiwali i stękali z wysiłku. Vautrin zaczyna ich podziwiać, że są tacy silni i pracowici. Ale gdy tylko ich minął, chłopi przestali się wygłupiać, bo beczka była po prostu pusta, a oni udawali pracę.

Scena śmieszna, ale przypomniała mi mniej zabawną z "Pięciu lat kacetu" Grzesiuka. Autor, pracując w kamieniołomach obozu koncentracyjnego w Gusen, nauczył się wybierać kamienie duże, ale płaskie. I nosił je szerszą stroną zwróconą w kierunku kapo. W ten sposób oszczędzał siły, a nadzorca był zadowolony, bo myślał, że więzień ciężko pracuje.

Taki sabotaż niekoniecznie musi być związany z pańszczyzną. Myślę, że on przetrwał bardzo długo i znamy go nawet ze współczesnych nam zakładów pracy. Może gdzieś w przysłowiowych genach nam to zostało. Przez całe lata dziewięćdziesiąte w debacie publicznej utyskiwano, że wynieśliśmy z PRL-u nieumiejętność efektywnej pracy, nieumiejętność organizacji, złodziejstwo i tak dalej. Co było w pewnym stopniu prawdą, bo wiele osób tak robiło w PRL-u. 

Wy udajecie, że nam płacicie, to my udajemy, że pracujemy? Ale to jest na dłuższą metę destrukcyjne społecznie, bo przenosi się na pogardę dla dobra wspólnego. Coś jeszcze z pańszczyzny przetrwało do dziś?

Na naszej wystawie mamy grafikę Marty Frej prezentującą tak zwany "korpofolwark". Myślę, że w wielu polskich firmach przetrwał ten model zarządzania, zwłaszcza w tych małych i średnich. Właściciel biznesu występuje jako figura ojca, czasami wręcz jest ojcem dosłownie, jeśli to rodzinny biznes. Ma to swoje plusy, bo pożyczy pieniądze w chwilach trudnych; jak ktoś coś zawali, to pokrzyczy, ale wybaczy. A jednocześnie tych pracowników traktuje jak dzieci. W momentach, gdy uważa, że trzeba zainterweniować, to interweniuje agresywnie, bardzo brutalnie, używając brutalnego języka. Jeśli chce postawić na swoim, to reaguje emocjonalnie i nie jest podatny na merytoryczne argumenty. Bo firma to przecież "jego własność". I jest to jak najdalsze od tego, co głoszą podręczniki efektywnego zarządzania.

Korpofolwark
Korpofolwark
Źródło: Marta Frej

Widzę tutaj zagadkowy przedmiot. Kij pokryty nacięciami, który wygląda jak laska Gandalfa.

Mamy na wystawie dyby, mamy pejcz, one działają na wyobraźnię. Ale w każdej organizacji gospodarczej najważniejszy jest system rozliczania wymiaru pracy. I to przed czym stoimy - to jest właśnie taki osiemnastowieczny Excel. Taki kij, jak dzisiaj tablet, można było wziąć na pole i za pomocą kresek zaznaczać odrobione dniówki. Nacięcia nazywano karbami, a niższego rangą urzędnika folwarcznego, który się tym zajmował, zwano karbowym. Na koniec okresu rozliczeniowego kij był łamany na pół. Pierwszą połowę zostawiał sobie ekonom, a druga była dla chłopa, żeby miał dowód spełnionego obowiązku.

Muzeum Rolnictwa w Szreniawie
Chłop w dybach to częsty motyw rzeźby ludowej
Źródło: Aleksander Przybylski

Zaraz obok kija możemy obejrzeć żetony folwarczne. Do czego służyły?

Były to albo kartki papieru, albo miedziane, a rzadziej żeliwne krążki bite na kształt monet. Oznaczano na nich różne posługi, takie jak dzień pieszy albo dzień sprzężajny. Ten drugi oznaczał, że chłop pracował, używając własnego konia i pługa albo innych narzędzi. Oczywiście potem tymi żetonami wydawanymi przez ekonoma czy włodarza rozliczano się z pańszczyzny. Robiono to zwykle raz w roku późną jesienią. Pamiętajmy, że wówczas rok gospodarczy kończył się 11 listopada na świętego Marcina i wówczas rozliczano powinności, płacono czynsze, podatki, regulowano daniny. 

Rysunek Norblina przedstawiający najprawdopodobniej karbowego
Rysunek Norblina przedstawiający najprawdopodobniej karbowego
Źródło: Muzeum Narodowe w Krakowie

Folwarki były takim mikroświatem ze swoją zamkniętą, autarkiczną gospodarką?

Tak, i zwłaszcza w późniejszym okresie mamy do czynienia z emitowaniem żetonów na określone kategorie dóbr, które chłop mógł nabyć na terenie folwarku. To się utrzymało nawet kiedy już wolność osobista była zagwarantowana. Wówczas robotnik dostawał żetoniki, które wymieniał na produkty, takie jak olej, naftę, zapałki, sól. W ten sposób ograniczano też zarobki, bo ci ludzie nie dostawali gotówki, tylko coś w rodzaju bonów towarowych. Tak to funkcjonowało nawet do 1939 roku na przykład w majątku Szreniawa, gdzie dzisiaj mieści się nasze muzeum.

Chłopi dyskutujący z Żydami. Rysunek Władysława Rossdorfera
Chłopi dyskutujący z Żydami. Rysunek Władysława Rossdorfera
Źródło: Polona.pl

Sprytne, bo chłop z takimi żetonami nie mógł przecież pojechać do miasta i wydać ich w innym sklepie albo odłożyć na później jako kapitał. 

Jeszcze bardziej zgubną formą wyzysku ekonomicznego było prawo propinacji, czyli monopol szlachcica na sprzedaż alkoholu. Chłopi musieli, podkreślam - musieli, kupić określoną ilość pańskiej gorzałki czy piwa, co było prostą drogą do alkoholizmu.

Czyli ta prześmiewcza scena z filmu Barei o butelce, do której dziedzic lał wódkę i rozpijał chłopów, jest oparta na faktach?

W stu procentach. Wystarczy przeczytać książkę "Społeczeństwo i karczma" wybitnego etnografa Józefa Burszty, w której system propinacyjny dokładnie opisał. Gdzieś w połowie XVII wieku zmalał popyt na zboże. Na Zachodzie udoskonalono technologie rolnicze, pojawiły się też kolonie, w których produkowano dużo żywności. No i szlachta zauważyła, że interes im się nie spina. A że potrzeba jest matką wynalazku, to nadwyżki zboża przerabiano na zacier i destylowano gorzałkę, którą sprzedawano w pańskiej karczmie.

To karczmy nie były żydowskie? Znamy ten obrazek chociażby z "Pana Tadeusza".

Karczmy były często dzierżawione przez Żydów, brane w arendę, Jankiel był arendarzem Sopliców. Z tego wziął się zresztą antysemicki stereotyp Żyda rozpijającego chłopów. Tylko że to wszystko było robione w interesie dziedzica. 

W karczmie. Litografia Kazimierza Żwana
W karczmie. Litografia Kazimierza Żwana
Źródło: Polona.pl

I teraz dochodzimy do pytania o wydolność tego całego systemu, bo z jednej strony w szlachcicu jest pokusa, żeby tych swoich chłopów wykorzystać maksymalnie, ale jak przyciśnie ich za bardzo, to albo poumierają, albo uciekną. 

System nie był wydolny. Wydajność z hektara była w czasach rzeczpospolitej szlacheckiej tragicznie niska. Ciut gorsza była już tylko w carskiej Rosji, co wiązało się również ze względami klimatycznymi, ale przede wszystkim z sabotażem, pracą na pół gwizdka. Myślę, że większość szlachciców od swoich ojców i dziadków dowiadywała się, że jest granica wyzysku, po przekroczeniu której wydajność drastycznie spada.

Wizja folwarku pańszczyźnianego jako ówczesnych łagrów, miejsca, w którym non stop panuje przemoc, jest oczywiście mylna. W podręcznikach z XVI i XVII wieku, które traktowały o tym, jak prowadzić folwark, autorzy umieszczali często wzmiankę o szubienicy. W każdym majątku powinna taka szubienica stać na granicy wsi. Podkreślano, że nie należy jej zbyt często używać, ale jej obecność powinna stanowić przestrogę. Starano się nie zabijać chłopów, bo traktowano ich jako swój majątek. Wyroki śmierci służyły do odprawienia swoistego teatru władzy; pokazania, kto tu rządzi. Znamy relację z pamiętników, gdy chłop za jakieś błahe przewinienie został przez pana skazany na stryczek. Dopiero gdy cała wiejska gromada rzuciła się panu do stóp i dosłownie zaczęła całować go po butach, szlachcic ustąpił i z zadowoleniem zmienił wyrok na łagodniejszy.

Wydajność gospodarki pańszczyźnianej była niska. Akwaforta Daniela Chodowieckiego
Wydajność gospodarki pańszczyźnianej była niska. Akwaforta Daniela Chodowieckiego
Źródło: Polona.pl

Ale ta przemoc nie zawsze była domniemana! Mamy słynną scenę z "Dziadów", gdy guślarz przyzywa ducha złego pana, modelowego sadysty. Mickiewicz ulepił tę postać z rzeczywistego materiału.

To jest figura archetypiczna. Przemoc była systemowa i jeśli trafił się dziedzic o psychopatycznym charakterze, to on w tym systemie świetnie funkcjonował, bo system gwarantował mu bezkarność. Młodzi ziemianie bywali wychowywani w kulturze bycia kimś lepszym, ponad prawem. Byli przekonani, że wolno im więcej.

Po drugie, po kary fizyczne sięgano, gdy pojawiały się znamiona buntu albo nawet zwykłej krnąbrności. Stąd te dyby, stąd te wszystkie kary pośrednie, jak chociażby chłosta. Zazwyczaj nie zabijano chłopa ani nie okaleczano, tak by stał się niezdolny do pracy.

Wyzysk
Wyzysk
Źródło: Marta Frej

Jak ciągłe zagrożenie przemocą odbijało się na kondycji psychicznej mieszkańców wsi?

Powszechnie wiadomo, że przemoc rodzi przemoc. Kary fizyczne, poszturchiwanie, pogarda okazywana chłopom pozostawiała swój ślad. Chłop nie mógł odwinąć się włodarzowi, więc wyżywał się na rodzinie, na żonie, dzieciach, zwierzętach.

Wyobraźmy sobie, że ci ludzie właściwie od dzieciństwa wychowywani byli w takim systemie, gdzie z jednej strony mogli łatwo oberwać, ale z drugiej mieli prawo uderzyć kogoś, kto jest słabszy. Nie mamy niestety badań psychologicznych chłopów czy chłopek pańszczyźnianych, ale mamy możliwości porównawcze. Wyłaniają się co najmniej dwie psychiczne reakcje człowieka na przemoc. Pierwsza to zespół stresu pourazowego (PTSD) wywołanego traumą. Takiego właśnie porównania użyła amerykańska psycholożka i historyczka Alicja Kusiak na szreniawskich seminariach poświęconych pańszczyźnie. Zespół stresu wywołuje całą gamę strasznych objawów. Między innymi apatię, poczucie bezradności, halucynacje i tak dalej.

Druga reakcja człowieka na przemoc to przyswojenie jej. Jest takie dość prymitywne przysłowie: "co nas nie zabije, to nas wzmocni". Czyli jeżeli nauczymy się przyjmować razy, to będą mniej bolały, będziemy od nich wolni. To otwiera całą paletę możliwości. Od "zwykłego" odreagowania na bliskich i zwierzętach aż po psychopatyczne zachowania.

Czy władza sądownicza szlachcica nad podległymi mu chłopami była absolutna? Czy chłop miał możliwość odwołania się do władzy królewskiej albo jakiejkolwiek innej? 

Przede wszystkim chłop z dóbr królewskich (państwowych) mógł się odwołać do sądów króla. Stąd te wszystkie dokumenty, które nazywamy suplikami, dzięki którym mamy dziś opisy życia codziennego w XVI-XVII wieku. Była to skomplikowana ścieżka, bo po pierwsze trzeba było zrzucić się na skrybę, który potrafił list napisać i ubrać w odpowiednie słowa. Po drugie chłop, albo jego przedstawiciel, musiał dojechać do sądu, znaleźć na to czas. Właściciel wsi miał dużo sposobów, żeby do tego nie doszło. Gdy chłopi mieli już naprawdę dość, to ci bardziej zaradni ryzykowali ucieczkę. To była taka samoobrona chłopów. Zbiegostwo było rzeczywiście masowe i częste. 

Ale było też karane? 

Było karane. Jeśli chłop uciekł do sąsiedniej wsi i został złapany, to najczęściej spotykała go kara cielesna: zakucie w dyby lub gąsior albo chłosta. Ale jeśli chłop uciekł dalej, na przykład na Ukrainę, no to tam miał względne szanse, żeby ręka pana go nie dosięgła. Paradoksalnie czasami mógł też liczyć na pomoc innych szlachciców. Zdarzały się przypadki, że właściciele wsi, którzy cierpieli na brak rąk do pracy, namawiali chłopa do zbiegostwa, oferując mu lepsze warunki i ochronę.

Zakładam, że nawet jeśli szlachcic miał złote serce i swych chłopów nie batożył, to i tak te relacje między zagrodą a dworem nie mogły być partnerskie?

Ci chłopi byli traktowani jak dzieci. Kiedy w XIX wieku wyzysk towarzyszący pańszczyźnie zaczynał kłuć w oczy, starano się uzasadnić jej istnienie. Ziemianin miał być więc ojcem dla swych chłopów, którzy są jego dziećmi. Ojciec się troszczy o nieporadne dzieci, ale one mają mu być posłuszne. Sami chłopi chyba tego tak nie postrzegali, o czym świadczy wielka ulga po zniesieniu pańszczyzny, stawianie krzyży dziękczynnych czy symboliczne pogrzeby, gdy do trumienki składano spisy powinności.

Muzeum Rolnictwa w Szreniawie
Szlachcic jako ojciec, któremu należy się szacunek. Rzeźba ludowa
Źródło: Aleksander Przybylski

Ale ta figura chłopa-dziecka nie jest jedyną figurą. Mamy też narrację quasi rasistowską. Oto szlachcice są Sarmatami, a chłopi pochodzą od Chama. To nawet w żartobliwej formie znajdziemy w różnych facecjach sienkiewiczowskiego Zagłoby.

Wstyd mówić, ale nawet etnografowie powielali te poglądy, na przykład Władysław Olechnowicz. Był to lekarz i społecznik, organizator pierwszych letnich kolonii dla miejskich dzieci, osoba ze wszech miar godna szacunku. Olechnowicz amatorsko parał się również etnografią. Zainspirowany rasistowskimi koncepcjami Le Bona prowadził pomiary antropologiczne czaszek ziemian i chłopów. Wskazywał na duże różnice w budowie anatomicznej obu warstw.

A krwawe rewolty w reakcji na pańszczyznę? Wszyscy na polskim czytaliśmy "Wesele" Wyspiańskiego i słynny passus o dziadku "rżniętym piłą". Rabacja galicyjska to musiał być dla szlachty prawdziwy wstrząs?

Rabacja w tekstach, które tworzyli szlachcice lub inteligencja, była uznawana za symbol zdrady narodowej, warcholstwa albo jakiegoś totalnego zezwierzęcenia. W sumie doskonale to widać na prezentowanym na wystawie obrazie Jana Lorenowicza "Rabacja chłopska 1846".

Rabacja chłopska w 1846. Obraz Jana Lorenowicza
Rabacja chłopska w 1846. Obraz Jana Lorenowicza
Źródło: Muzeum Dwór w Dołędze

Jest bardzo komiksowy!

Tak, niesamowicie. Mamy tutaj symultanicznie przedstawione różne odsłony dramatu, jakim była rzeź galicyjska. W centralnym miejscu na śniegu klęczy wywleczona z dworu dziedziczka, blada jak płótno. Za chwilę pijany chłop rozpłata jej głowę toporem. Na pierwszym planie, ale nieco w cieniu, ktoś rabuje zwłoki, ktoś inny, prawdopodobnie Żyd, próbuje sprzedać zegarek skradziony szlachcicowi. Na ziemi walają się książki, przedmioty bezwartościowe w oczach tłuszczy.

Jak patrzę na ten obraz, od razu przypomina mi się dziecięce tłumaczenie, że wszyscy są wini poza mną. Kiedy spytasz złapanego za rękę chuligana, także przenosi winę na wszystkich wokół. Chłopi, Żydzi, Austriacy, Szela i kanclerz Metternich, a w kontrze niewinne szlacheckie ofiary.

Dzisiaj na to patrzymy nieco inaczej. Oczywiście skala mordów i zniszczeń była straszliwa, ale staramy się zrozumieć motywacje chłopów. Po pierwsze, w latach 40. XIX wieku mieli oni już świadomość anachroniczności swojego zniewolenia. Po wtóre, mieli większe zaufanie do władz zaborczych niż do swoich panów.

No i coś, o czym często zapominamy - sytuacja gospodarcza ówczesnej Galicji była tragiczna. Cały XIX wiek to było pasmo głodu, chorób i nędzy. Jak dla mnie wystarczające podglebie do buntu. Przyzwyczailiśmy się utożsamiać rabację jako powstanie, na czele którego stał wyrazisty lider, czyli Jakub Szela. Ale trzeba wiedzieć, że on był jednym z wielu przywódców. Byli inni, między innymi tak filmowa postać jak pewna anonimowa kobieta, która wyróżniała się tym, że paliła fajkę i jeździła konno od dworu do dworu, gdzie zabijała właścicieli.

Ale to Szela stał się postacią znienawidzoną. Nieomal figurą demoniczną.

Po prawej stronie obrazu "Rabacja…" znajduje się wyjątkowy obiekt. To metalowa plakieta, którą produkowano po 1846 roku w Krakowie i w środowiskach emigracyjnych w Paryżu. Na plakiecie wyobrażono portrety Szeli oraz austriackiego kanclerza Metternicha. Trudno sobie wyobrazić, by ktoś chciał uwiecznić ludzi stojących bezpośrednio i pośrednio za rzezią szlachty. W rzeczywistości mieliśmy do czynienia ze spluwaczką albo popielniczką. Po prostu ziemianie, którzy chcieli odreagować stres i nienawiść, zlecili wyprodukowanie takich przedmiotów, które miały poniżać Szelę i Metternicha.

Spluwaczka z portretami Klemensa von Metternicha i Jakuba Szeli projektu Henryka Dmochowskiego
Spluwaczka z portretami Klemensa von Metternicha i Jakuba Szeli projektu Henryka Dmochowskiego
Źródło: Muzeum w Reims

W sumie nic niezwykłego, dzisiaj mamy wycieraczki z Putinem. Ale szukając innych oryginalnych eksponatów na tej wystawie, trudno przejść obojętnie koło wielkiej repliki kamiennego krzyża.

Chłopki i chłopi bardzo rzadko stanowili podmiot historii, częściej byli jej przedmiotem. Nawet zniesienie pańszczyzny odbyło się niejako ponad głowami samych zainteresowanych. Jednym z nielicznych elementów, które wynikały bezpośrednio z emocji i odruchu chłopstwa, były krzyże pańszczyźniane stawiane na pamiątkę zniesienia pańszczyzny w Galicji. Było ich bardzo dużo, do dziś znamy kilkaset takich pomników w Polsce i Ukrainie, bo prawie każda wieś je stawiała.

Na tym konkretnym krzyżu z Rudek w powiecie lubaczowskim widać napis wspominający "panowanie Ces. Ferdinanda". Dlaczego? Bo niestety to nie polscy demokraci, nie polscy czy ukraińscy powstańcy, ale austriacki cesarz Ferdynand zniósł pańszczyznę i uwłaszczył część chłopów. Do kogo w takim razie mieliby skierować podziękowania ci ludzie? Do cesarza. Albo cara, bo znamy przecież takie przypadki z Królestwa Kongresowego.

Muzeum Rolnictwa w Szreniawie
Replika krzyża pańszczyźnianego
Źródło: Aleksander Przybylski

Ale w Wielkopolsce, w której sercu się znajdujemy, chyba tej wdzięczności dla zaborcy tak bardzo czołobitnie chłopi nie okazywali? Może dlatego, że chłopi musieli się szlachcie opłacić?

W Prusach uwłaszczenie odbywało się od początku XIX wieku, a w Wielkim Księstwie Poznańskim od lat 20. tego stulecia. Trwało około 30-40 lat i faktycznie wiązało się ze spłatą dawnych dziedziców. Ważnym aspektem uwłaszczenia w Wielkopolsce było nieprzydzielanie ziemi najbiedniejszym warstwom chłopskim, nawet jeżeli za czasów pańszczyzny posiadali mały grunt. W ten sposób powstał proletariat wiejski, chętnie zatrudniany w przemysłowych majątkach ziemskich w Poznańskiem. Doprowadziło to również do powstania w miarę dużych i zasobnych gospodarstw chłopskich. Renta, a raczej raty za przejętą na własność ziemię, strasznie ciążyły chłopom. Wspomina o tym w swoich pamiętnikach choćby Tomasz Skorupka, gospodarz znad Obry.

Grafika Jana Nepomucena Lewickiego przedstawiająca wielkopolskich chłopów. Połowa XIX wieku
Grafika Jana Nepomucena Lewickiego przedstawiająca wielkopolskich chłopów. Połowa XIX wieku
Źródło: Polona.pl

A kiedy zaczęto dostrzegać, kiedy elity zaczęły dostrzegać, że z tym systemem jest coś nie tak? Że jest on z gruntu niesprawiedliwy?

O pańszczyźnie debatowano już w XVI wieku! Debatowano w przededniu rozbiorów. A kiedy miało dojść do uwłaszczenia w XIX wieku, ta dyskusja wybuchła wręcz. To był podstawowy, obok powstań narodowych, temat dyskusji polskich elit intelektualnych, pisarzy, poetów, to wszędzie gdzieś tam było. Po odzyskaniu niepodległości dyskusja na temat reformy rolnej rozgorzała na nowo. Mieliśmy w sumie taki kolejny zwrot ludowy. Tym razem bardziej nawet polityczny niż artystyczny, jak za czasów Młodej Polski.

Witkiewicz tworzy wówczas postać Wścieklicy, a Kaden-Bandrowski dość ponurego Bigdę. Elitom chyba to wejście chłopów na salony i sejmowe korytarze nie do końca się podobało?

Figura Bigdy jest bardzo silna. Oparta między innymi na postaci Wincentego Witosa, przywódcy chłopskiego z II RP. Był on z jednej strony wytrawnym politykiem o doświadczeniu jeszcze z austriackiej Rady Państwa, a z drugiej dość sprawnym graczem w Sejmie i rządzie. Potrafił uknuć skomplikowaną polityczną grę, przechytrzyć przeciwnika, zrealizować swoje cele. To na pewno kłuło w oczy postszlacheckich polityków, a jeszcze bardziej literatów. Chłopi w latach 20. XX wieku mieli wpływ na życie w kraju, czy właściwie to wykorzystali, to inna sprawa.

W latach 30. sytuacja zmieniła się radykalnie. Kryzys gospodarczy wręcz zrównał z ziemią gospodarkę chłopską. To była nędza dawno niespotykana. Do tego po przewrocie majowym policja i urzędnicy uzyskali status stojących ponad prawem. To sprowokowało bunty chłopskie. Apogeum był krwawo stłumiony strajk chłopski z sierpnia 1937 roku. W przededniu II wojny światowej wydawało się, że polską wieś i państwo dzieli przepaść nie do zasypania.

A jednak w okresie wojny to właśnie wieś najczynniej włączyła się do walki z okupantami. Ludowcy byli podstawą państwa podziemnego. Po wojnie, w latach 40. XX wieku, również oni byli główną siłą opierającą się nowej władzy. I to po tym, jak władza sanacyjna ich potraktowała.

W okresie PRL-u trudno nawet mówić o "zwrocie", bo cała kultura i ustrój państwowy miały, przynajmniej nominalnie, być ludowe. A potem w latach 90. XX wieku doszło do jakiegoś niesamowitego zjawiska. Proszę zwrócić uwagę, że mieliśmy wówczas zwrot szlachecki, ziemiański. Wszyscy szukali tych umownych portretów przodków, jak inżynier Karwowski. 

Tematyka pańszczyzny inspiruje także twórców memów
Tematyka pańszczyzny inspiruje także twórców memów

To widać w kulturze popularnej. Na przykład serialowi Złotopolscy czy Lubiczowie mieli szlacheckie korzenie.

Budowano wówczas domy z kolumienkami, gankami i spadzistym dachem, co było oczywistym nawiązaniem do architektury dworkowej. Wieś, często biedna, popegeerowska, jawiła się jako synonim zacofania. Do tego dochodziła muzyka disco polo i odium spadające na tych "wieśniaków", którzy jej słuchali. Przyznawanie się do tego, że ma się korzenie chłopskie, było wstydliwe. Zabawne, że poza twórcami disco polo do tych korzeni otwarcie przyznawał się wyłącznie pisarz Wiesław Myśliwski, czyli jednak przedstawiciel kultury elitarnej. Jako bodaj jedyny dowartościowywał w swych książkach część inteligencji o wiejskim pochodzeniu. 

Każdy woli swojego przodka widzieć w pasie słuckim i kontuszu niż sukmanie i łapciach. Ale z tą ludowością w PRL to jednak było różnie. Bo nowe elity dość szybko przejęły formy szlachecko-inteligenckie. Władysław Gomułka nosił garnitury, a nie robocze drelichy.

Jedyny moment w PRL-u, gdy naprawdę ta ludowość i egalitarność funkcjonowała, to był najmroczniejszy okres stalinizmu. Jednak bardzo szybko, na fali popaździernikowej odwilży z jednej strony, ale też gomułkowskiego nacjonalizmu z drugiej, zaczęto wracać do kodów kultury szlacheckiej.

Na państwowych akademiach zaczęto grywać polonezy zamiast Międzynarodówki.

To widać też w kulturze popularnej, bo przecież ekranizuje się "Krzyżaków", "Potop", "Pana Wołodyjowskiego" i tak dalej. Mamy później gierkowski konsumpcjonizm z jego zapatrzeniem na Zachód i modernizacją wsi oraz przemianami życia wiejskiego na wzór mieszczański.

Symptomatyczne, że Leszek z serialu "Daleko od szosy" porzuca swoją plującą czereśniami wiejską dziewczynę Bronkę na rzecz słuchającej jazzu studentki biologii z Łodzi!

To zjawisko doczekało się dobrej analizy w książce Andrzeja Ledera o prześnionej rewolucji. Z jednej strony II wojna światowa i komunizm pierwszych lat powojennych doprowadziły do awansu społecznego mas wiejskich na niespotykaną skalę, z drugiej te wyemancypowane warstwy jakby straciły łączność ze swymi korzeniami.

Bunt
Bunt
Źródło: Marta Frej

I to jest wyparcie czy to jest zapomnienie? Co to jest? 

Po pierwsze awans ludzi z tak zwanego ludu był oczywiście niezaprzeczalnym faktem, ale też nadal "reprodukowała się" inteligencja przedwojenna. Te nowe elity z awansu, które wyszły z warstw chłopskich i robotniczych, nie miały ani interesu, ani chęci, a może nawet bały się przyznawać do swoich korzeni. Oczywiście utrzymywali nadal kontakt z rodziną na wsi i funkcjonowali w obydwu środowiskach. Świetnie opisuje to wspomniany Myśliwski w jednej z powieści, gdy syn wraca z miasta odwiedzić rodziców w rodzinnej wsi i zmienia swoje zachowanie. Natomiast ci ludzie w swoim świecie zawodowo-towarzyskim, w swojej - jakbyśmy dziś powiedzieli - "bańce" to ukrywali.

Jest taka scena w serialu "Dom", w której matkę głównego bohatera, pochodzącego ze wsi, dosłownie wypycha się wieczorem poza dom, bo przyjdą goście. Nawet same określenia "chłopomania" czy "ludowizna", którymi sam się nieraz posługuję, mają pejoratywny wydźwięk. Jest w nich jakaś dawka wstydu z pochodzenia ze wsi oraz budowanego dystansu, kordonu ochronnego przed światem, którego już nie chce się być częścią.

Czy pana zdaniem można zrównać los polskiego chłopa pańszczyźnianego z losem czarnoskórego amerykańskiego niewolnika? Ta teza pojawia się ostatnio w publicystyce, widać ją też we wspomnianym filmie "Kos" Maślony.  

Jako antropolog wiem, że nie ma dwóch takich samych zjawisk kulturowych. Choćby były bardzo podobne do siebie, to różnią się, ponieważ są inni ludzie, inny czas, wreszcie inne miejsce. Niewolnictwo amerykańskie różni się od pańszczyzny polskiej, ale są też podobieństwa. W obu przypadkach mamy brak wolności osobistej oraz pracę przymusową. Zarówno w przypadku niewolnictwa czarnoskórych, jak i chłopów pańszczyźnianych istniała możliwość sprzedawania ich przez właścicieli. Część historyków twierdzi, że chłop nie był rzeczą z punktu widzenia polskiego prawa. To prawda, nie był rzeczą. Ale stosując pewne fortele, wybiegi, można było go sprzedać albo wymienić na konia. Na przełomie XVIII-XIX wieku dobrze zbudowany, zdrowy chłop miał kosztować od 100 do 200 złotych. Jeśli mamy bardzo duże podobieństwa, mimo że formalnie, prawnie to są dwa różne zjawiska, to czy to nie są zjawiska właściwie tożsame? Niech każdy sobie na to pytanie odpowie sam.

W Polsce od pewnego czasu widać zwrot ku historii ludowej, popularne są seriale i książki opowiadające o przeszłości z perspektywy chłopów i chłopek.

Pańszczyzna nie tylko przez kilkaset lat miała wpływ na życie ludzi, ale ma go też we współczesnej Polsce. Młodzi o niejednej korporacji mówią, że pracuje się w niej jak w folwarku.

Jeszcze w latach 90. XX wieku niemal każdy chciał mieć szlacheckie pochodzenie. Jeśli budowano domy, to często na kształt dawnych dworków.

Teraz się to zmienia. Czy doszliśmy właśnie do momentu, w którym mówienie o chłopskich korzeniach nie jest już wstydliwe?

Czytaj także: