Siedem godzin w kolejce w oczekiwaniu na kilkuminutową wizytę. Awantury przed gabinetami i pacjenci odsyłani z kwitkiem. - To urąga naszej godności. Lekarze widzą w nas jedynie kawałek mięsa - skarżą się chorzy. A dyrektor Centrum Onkologii w Warszawie odpowiada: - Pacjentów jest za dużo.
Centrum Onkologii w Warszawie jest największą placówką leczenia chorób nowotworowych w Polsce. Rocznie przyjmuje 28 tys. pacjentów z całego kraju.
Jednym z nich jest pani Anna, która dołączyła do grona 400 tys. Polaków ze zdiagnozowanym rakiem. O guzie w lewej piersi dowiedziała się w przeddzień 49 urodzin. Narośl przypomina suszoną śliwkę. Pojawiły się przerzuty.
Mieszka w Rzeszowie. Tam skierowali ją na leczenie do Warszawy. Dwa telefony i szybki termin – konsultacja i hospitalizacja w stołecznym Centrum Onkologii im. Marii Curie-Skłodowskiej za tydzień.
Wyszła z domu o godz. 23. Z Rzeszowa do Warszawy jedzie się ponad cztery godziny. Syn ma samochód, wziął wolne w pracy. Chcieli być wcześniej, bo znajoma, która leczyła się w stolicy, powiedziała że zapisy kojarzą jej się z piekłem.
Pacjenci myślą, że w Warszawie leczy się najskuteczniej. I pokonują kilkaset kilometrów, a my nie jesteśmy wstanie wszystkich obsłużyć. prof. Maciej Krzakowski, dyrektor Centrum Onkologii w Warszawie
– Dojechaliśmy na czwartą z minutami. Rejestracja rusza o siódmej, a przed okienkiem już koczowało kilka osób. – relacjonuje pani Anna.
O siódmej kolejka jest już pokaźna. Kilkadziesiąt osób i ich bagaże. Starsza kobieta przyszła równo o siódmej. Za późno, nie zostanie przyjęta.
– W kolejce wszyscy są równi – ktoś powie. Licealista z czerniakiem, czterdziestolatek z rakiem prostaty i młoda kobieta trawiona przez jakiś złośliwy nowotwór – na noszach i w asyście sanitariuszy.
Proch strzelniczy
Przed gabinetem nr 24, gdzie onkolog-chemioterapeuta przyjmuje od godz. 10 do 12, wyczekuje kilkadziesiąt pacjentek. Ile dokładnie, nie wiadomo. Wszystkie krzesła zajęte, a w korytarzu ścisk jak w moskiewskim metrze. Obok, w niewielkiej poczekalni, 40 pacjentów.
Mało tu jest człowieczeństwa. Lekarze nie widzą w tobie pacjenta, tylko przypadek albo kawałek mięsa Artur, pacjent Centrum Onkologii w Warszawie
– Monika, teraz nasza kolej, Monika! – woła dziewczyna w kolejce. Ale Monika zniknęła z pola widzenia i do kolejki wepchała się inna kobieta. – Trzeba pilnować – mówi i zaraz dodaje: – Babo, z drogi. Chora jestem.
– Tu zdrowi ludzi nie przychodzą, proszę pani – odpowiada któraś z pacjentek, a ktoś inny wykrztusza: – Wieprz. Chamka!
– Z emocjami na onkologii jest jak z prochem strzelniczym – tłumaczy student medycyny. – Do eksplozji wystarczy iskra.
Pani Anna doczekała się konsultacji. Rozmowa z onkologiem trwała sześć minut. Weszła po godz. 11. Siedem godzin od przybycia do szpitala.
– Dostanie pani chemię. Przez trzy dni będzie pani dostawała. I tak kilka razy. Ale teraz nie ma wolnych łóżek i dziś pani nie przyjmiemy. Proszę przyjechać za tydzień – usłyszała.
Nie posmarujesz, nie jedziesz
– Ludzi traktuje się tu jak bydło, boli mnie to. I ta kadra, lekarze i pielęgniarki tacy obojętni. Chemię trzeba przyjmować w wyznaczonych terminach. To ważne dla prawidłowego leczenia, a nie zawsze jest to możliwe w tym bałaganie – wyznaje pani Grażyna, rencistka, kiedyś siostra oddziałowa. Od czterech lat choruje na raka szpiku kostnego. – Ludzie mówią po cichu, że jak nie posmarujesz, to nie zajmą się tobą należycie. Ja nie płaciłam, bo pracowałam w służbie zdrowia. I na badania wchodzę poza kolejką. Źle mi z tym, bo wiem, że są tu równi i równiejsi – tłumaczy pani Grażyna.
– Mało tu jest człowieczeństwa. Lekarze nie widzą w tobie pacjenta, tylko przypadek albo kawałek mięsa – skarży się Artur, politolog, który w Centrum Onkologii leczył nowotwór jądra. – Cotygodniowe obchody są fikcją. Ordynator pyta o samopoczucie i po piętnastu sekundach jest przy następnym łóżku. Na oddziale jest psychonkolog, ale spotkania są raz w tygodniu i w czterdziestoosobowym gronie – opowiada Artur.
Artur dostał chemię. Przeszedł też operację. Jego żona czekała trzy godziny, zanim dowiedziała się, jaki jest stan męża. – Mało nie zemdlałam z tego lęku. A lekarz w tym czasie żartował sobie z handlarzem leków – mówi i prosi o anonimowość.
W ogóle wszyscy w Centrum Onkologii proszą o anonimowość. Pacjenci i ich rodziny. Pielęgniarki i lekarze.
– Polską onkologią rządzi warszawskie Centrum. Tam podejmuje się najważniejsze decyzje dotyczące finansowania, tam decyduje się o karierze wszystkich lekarzy tej specjalizacji w Polsce - mówi onkolog z Białegostoku. Oczywiście anonimowo. – Gdybym z nazwiska skrytykował Centrum, skazałbym się na emeryturę – dodaje.
Zmowa milczenia?
Dlaczego pacjenci są leczeni w warunkach urągających ich godności? - pytamy dyrektora warszawskiego Centrum Onkologii prof. Macieja Krzakowskiego. – Bo jest ich za dużo - odpowiada dyrektor i dodaje: Pacjenci myślą, że w Warszawie leczy się najskuteczniej. I pokonują kilkaset kilometrów, a my nie jesteśmy w stanie wszystkich obsłużyć.
W lutym 2009 roku powstał raport sporządzony przez branżowe pismo medyczne „Menedżer Zdrowia”. Zamiast nazwisk autorów - sygnatura - „redakcja”: „Gdy choroba dotknie kogoś z bliskich lub znajomych, politycy różnych opcji w pierwszym odruchu dzwonią właśnie do Centrum. Podobnie jest z dziennikarzami. Zatrudnieni w najbardziej opiniotwórczych mediach zawsze mogą liczyć w tej instytucji na życzliwość, bo ta się po prostu opłaci” – czytamy.
Liczby
Kolejna anonimowa rozmowa. Z urzędnikiem Ministerstwa Zdrowia: – Minister Kopacz kompletnie nie kontroluje tego co się dzieje w Centrum Onkologii. Dyrektor Maciej Krzakowski chce mieć monopol na wiele świadczeń finansowanych przez Narodowy Fundusz Zdrowia. A przecież dotacje można by podzielić z korzyścią dla innych placówek w kraju. I nie byłoby takich dantejskich scen na korytarzach”.
- To krzywdząca opinia - mówi prof. Krzakowski. - W każdym z 16 województw są ośrodki onkologiczne, które podlegają władzom lokalnym. Chciałbym, żeby odciążyły nas zabierając część pacjentów. Ale nie wszystkie spełniają standardy. Odpowiada za to Ministerstwo Zdrowia - mówi i dodaje: Środki z NFZ są niewystarczające, a czasem nie spływają w terminie. Musimy kredytować leki i usługi wykonywane przez Centrum. Niemal każdego miesiąca brakuje nam kwoty na poziomie 40 procent wydatków. - dodaje.
Minister Kopacz kompletnie nie kontroluje tego co się dzieje w Centrum Onkologii. Dyrektor Maciej Krzakowski chce mieć monopol na wiele świadczeń finansowanych przez Narodowy Fundusz Zdrowia. A przecież dotacje można by podzielić na inne placówki w kraju. I nie byłoby takich dantejskich scen na korytarzach Pracownik Ministerstwa Zdrowia
Co miesiąc warszawskie Centrum Onkologii otrzymuje z NFZ od 30 do 40 mln zł (dane NFZ). Dla przykładu Wielkopolskie Centrum Onkologii w Poznaniu ma zakontraktowane na 2010 rok 143 mln zł. - Wartość miesięcznego kontaktu wynosi ok. 11 mln zł - potwierdza rzecznik wielkopolskiego NFZ Marta Banaszak-Osiewicz.
776 łóżek
Próbowaliśmy skontaktować się z minister Ewą Kopacz, jej rzecznikiem Piotrem Olechno i wiceministrem Markiem Twardowskim - niestety bezskutecznie.
- Minister Kopacz jest w Gdańsku i jest nieuchwytna. Wiceminister Twardowski jest za granicą, a rzecznik na urlopie - tłumaczy Aleksandra Smolińska z biura prasowego Ministerstwa Zdrowia. W resorcie nie znalazła się osoba, która mogłaby odpowiedzieć na pytanie o działania Ministerstwa Zdrowia w obszarze stołecznej onkologii i dlaczego na terenie województwa mazowieckiego są tylko dwie placówki oferujące usługi onkologiczne finansowane przez NFZ.
Podczas Światowego Dnia Walki z Rakiem w 2009 roku polska onkologia została zmieszana z błotem przez szwedzkich ekspertów. W tym samym czasie fachowy periodyk „European Journal of Cancer” sporządził ranking skuteczności walki z rakiem. Wśród badanych 23 państw europejskich Polska zajęła ostatnie miejsce.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Maciej Wasielewski, tvn24.pl