Po raz pierwszy sprawę pani Anny opisaliśmy w listopadzie 2024 roku.
Matka chłopca opowiadała wówczas w rozmowie z tvn24.pl: - Sygnałem ostrzegawczym było dla mnie to, że syn zaczął się jąkać. Z dnia na dzień gasł, był coraz mniej radosny. Z przedszkola odbierałam dziecko, którego nie poznawałam. Przez całą drogę do domu nawet się nie odzywał, dopiero wieczorem wracał do siebie, rozmawiał, bawił się. Zapaliła mi się czerwona lampka.
Anna sama jest nauczycielką. Uczy angielskiego w szkole w Ostródzie. W tym samym zespole szkół mieści się również przedszkole, do którego posłała swego syna Piotrusia. Zespołem szkolno-przedszkolnym zarządza ten sam dyrektor. Jest przełożonym zarówno nauczycielek z przedszkola, jak i pani Anny.
Syn Anny niemal codziennie płakał przed wyjściem do przedszkola. Rodzice czuli się bezradni. W desperacji, jak mówi matka Piotrusia, wraz z mężem podjęli decyzję, by nagrać syna w przedszkolu. - Mąż kupił dyktafon. To był dla nas jedyny sposób, by dowiedzieć się, co dzieje się w trakcie zajęć - wyjaśniała.
Dyktafon zarejestrował 18 godzin w przedszkolu. Po przesłuchaniu nagrań Anna przeżyła załamanie nerwowe.
CZYTAJ WIĘCEJ: 18 GODZIN NAGRAŃ Z PRZEDSZKOLA. "PROSZĘ PANI, JAK TO PRZESŁUCHAŁAM, PRZEŻYŁAM ZAŁAMANIE NERWOWE" >>>
"Dwóch czubków"
Na nagraniach słychać, że w sali jest wiele osób. Słychać głosy dzieci i głosy nauczycielek, które do maluchów zwracają się po nazwisku, krzycząc na nie lub upominając je. Dyktafon nagrywa słowa wypowiadane przez dzieci, interakcje między nimi, uwagi kierowane do dzieci, a potem rozmowę nauczycielki z woźną.