|

O dzieciach mówiły: "czubki", "oszołomy". Prokuratura: to nie przestępstwo

Aktualnie czytasz: O dzieciach mówiły: "czubki", "oszołomy". Prokuratura: to nie przestępstwo
Źródło: Shutterstock (zdjęcie ilustracyjne)

Nauczycielki i woźna z przedszkola w Ostródzie miały krzyczeć na dzieci, a do czterolatków zwracały się po nazwisku. Zachowania personelu ujawniła pani Anna, która wszyła dyktafon w ubranko syna, za co prokuratura oskarżyła ją potem o nielegalny podsłuch. Ta sama prokuratura właśnie umorzyła postępowanie w sprawie nauczycielek przedszkolnych.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Po raz pierwszy sprawę pani Anny opisaliśmy w listopadzie 2024 roku.

Matka chłopca opowiadała wówczas w rozmowie z tvn24.pl: - Sygnałem ostrzegawczym było dla mnie to, że syn zaczął się jąkać. Z dnia na dzień gasł, był coraz mniej radosny. Z przedszkola odbierałam dziecko, którego nie poznawałam. Przez całą drogę do domu nawet się nie odzywał, dopiero wieczorem wracał do siebie, rozmawiał, bawił się. Zapaliła mi się czerwona lampka.

Anna sama jest nauczycielką. Uczy angielskiego w szkole w Ostródzie. W tym samym zespole szkół mieści się również przedszkole, do którego posłała swego syna Piotrusia. Zespołem szkolno-przedszkolnym zarządza ten sam dyrektor. Jest przełożonym zarówno nauczycielek z przedszkola, jak i pani Anny.

Syn Anny niemal codziennie płakał przed wyjściem do przedszkola. Rodzice czuli się bezradni. W desperacji, jak mówi matka Piotrusia, wraz z mężem podjęli decyzję, by nagrać syna w przedszkolu. - Mąż kupił dyktafon. To był dla nas jedyny sposób, by dowiedzieć się, co dzieje się w trakcie zajęć - wyjaśniała.

Dyktafon zarejestrował 18 godzin w przedszkolu. Po przesłuchaniu nagrań Anna przeżyła załamanie nerwowe.

CZYTAJ WIĘCEJ: 18 GODZIN NAGRAŃ Z PRZEDSZKOLA. "PROSZĘ PANI, JAK TO PRZESŁUCHAŁAM, PRZEŻYŁAM ZAŁAMANIE NERWOWE" >>>

"Dwóch czubków"

Na nagraniach słychać, że w sali jest wiele osób. Słychać głosy dzieci i głosy nauczycielek, które do maluchów zwracają się po nazwisku, krzycząc na nie lub upominając je. Dyktafon nagrywa słowa wypowiadane przez dzieci, interakcje między nimi, uwagi kierowane do dzieci, a potem rozmowę nauczycielki z woźną.

Rozmawiają m.in. o pani Annie i jej synu, dyktafon nagrywa wyraźnie wszystko, co dzieje się w obecności chłopca. Nauczycielka zwraca się do niego, że sobie nagrabił, a jego problem w przedszkolu polega na tym, że bije, pluje albo rzuca stołem. Dodaje, że nie będzie się denerwowała cały dzień i ma po dziurki w nosie przychodzenia do pracy. Potem zwraca się do woźnej (pani Anna rozpoznaje ją po głosie). Mówi, że praca w przedszkolu nie może polegać na tym, żeby dziecko trzymać na smyczy, bo jest niebezpieczne i rzuca przedmiotami. Dodaje, że jeśli matka nic z tym nie zrobi, to napisze do kuratorium, czy takie "głupie dziecko" może być w grupie.

Woźna odpowiada, że trzeba coś z tym zrobić, bo "może to asperger".

Nauczycielka zaczyna wrzeszczeć na inne dziecko, żeby przestało pokazywać "jęzor", podkreśla, że tu rządzą panie, a nie (tu pada nazwisko innego chłopca). Woźna na to odpowiada: "Ja pier....!".

Na nagraniu woźna mówi, że to nie do pomyślenia, że przez "dwóch czubków" trzeba robić "osobne prace" (z kontekstu wynika, że chłopcy nie wykonali lub nieprawidłowo wykonali pracę plastyczną). Druga z nauczycielek, którą nagrał dyktafon, nazywa Piotrusia i jego kolegę "oszołomami".

Autyzm to nie jest choroba ani zaburzenie. "To jest odmienna ścieżka neurorozwojowa"
Źródło: Adrianna Otręba/Fakty TVN

Prokuratura: "niewłaściwe metody"

Sprawę po zawiadomieniu złożonym przez panią Annę badała Prokuratura Rejonowa w Ostródzie. Po blisko dwóch latach śledztwa prokurator Magdalena Jackiewicz zdecydowała się je umorzyć, uznając, że zachowania nauczycielek i woźnej nie zawierają znamion czynów zabronionych. Czyli mówiąc prościej - nie były przestępstwem.

O jakie czyny chodzi? Między innymi o art. 207 § 1a Kodeksu karnego, który mówi o znęcaniu się psychicznym lub fizycznym nad osobą, która jest w stałym stosunku zależności ze sprawcą, a także o czyn z art. 160 § 1 i 2 Kodeksu karnego, który mówi o narażeniu człowieka na niebezpieczeństwo (według relacji pani Anny dzieci za karę zostawały same w sali, co miał zarejestrować dyktafon).

Prokuratura uznała, że opisane w zawiadomieniu zachowania nauczycielek można uznać jedynie za "niewłaściwe metody wychowawcze", ale nie za przestępstwo.

Prokuratura argumentuje, że nie stwierdzono takich zachowań nauczycielek jak: degradowanie słowne, niedopuszczanie do udziału w zajęciach, pozbawienie możliwości spożywania posiłków, izolowanie od grupy przedszkolnej, ośmieszanie, krzyczenie, upokarzanie czy szantażowanie. I podkreśla, że z transkrypcji wynika, jak na co dzień funkcjonowały dzieci z grupy oraz jak zachowywały się wobec nich nauczycielki i woźna. Według prokuratury nagranie ukazuje, z jakimi problemami zmagały się na co dzień nauczycielki i jak sobie z nimi radziły.

W uzasadnieniu prokurator wskazuje, że metody nauczycielek należy oceniać krytycznie, jednak nie są one przestępstwem.

Prokuratura podkreśla, że za niewłaściwe metody wychowawcze należy również uznać sytuację, w której opiekunka grupy, jak wynika z transkrypcji zapisu nagrania, powiedziała, że jeśli któryś z chłopców uderzy inne dziecko, dziecko ma mu oddać. Prokuratura zwraca uwagę, że w transkrypcji nagrania pojawiła się wzmianka o takim zachowaniu tylko raz i wynikała z bezsilności nauczycielki. Podobnie prokuratura oceniła sytuację, w której jedna z nauczycielek zagroziła, że przyjdzie jej mąż... z pasem wojskowym.

Zdaniem prokuratury sadzanie dziecka przy stoliku w celu wyciszenia jest powszechną metodą wychowawczą, która ma na celu zdyscyplinowanie malucha.

- Tylko dziecko sadza się na kilka minut, a nie półtorej godziny, jak to miało miejsce w tej grupie - zwraca uwagę Anna. I podkreśla, że gdy przeczytała uzasadnienie umorzenia postępowania, przeżyła szok.

Prokuratura uznała zachowania nauczycielek za "niewłaściwe metody wychowawcze" (zdjęcie ilustracyjne)
Prokuratura uznała zachowania nauczycielek za "niewłaściwe metody wychowawcze" (zdjęcie ilustracyjne)
Źródło: Shutterstock

"Kompletna porażka"

- Pani prokurator nie odniosła się do fragmentów nagrań, które stanowiły podstawę mojego zawiadomienia. Nie odniosła się do zeznań innych trzech matek, które tak ja pisały o tym, czego były świadkami i co mówiły im dzieci. Kolejnego dnia zajrzałam do akt. Niedowierzanie. Biegły wybrał sobie fragmenty do transkrypcji, resztę zataił. Myślałam, że 20 miesięcy czekamy na transkrypcję pełnych 18 godzin nagrań, a nie wybranych fragmentów z mojego zawiadomienia i to tych, które najmniej obciążały nauczycielki. Rozpatruję to nie tylko w kategoriach niemoralnego, nieetycznego zachowania. To jest według mnie kompletna porażka wymiaru sprawiedliwości - komentuje Anna.

W uzasadnieniu prokurator argumentowała też, że to zachowanie syna pani Anny i dwóch innych chłopców było negatywne, gdyż nie przestrzegali oni zasad panujących w grupie.

- Szkoda, że nauczycielki nigdy nie zgłaszały takich uwag ani mnie, ani szkolnemu psychologowi. Zrobiły to dopiero po ujawnieniu nagrań - twierdzi pani Anna.

Ponadto prokurator w uzasadnieniu wskazała na konflikt pomiędzy dyrekcją szkoły i innymi rodzicami z grupy przedszkolnej a panią Anną. Dodała, że inni rodzice byli zadowoleni z pracy nauczycielek, a ich dzieci były z nimi emocjonalnie zżyte.

- W swoim uzasadnieniu prokurator znakomicie wyjaśniła mi, dlaczego nauczycielki mogły robić to, co słyszałam na nagraniach. Bo czteroletnie dziecko było niegrzeczne.

Czekam tylko na wyjaśnienie pani prokurator, dlaczego syn teraz nie jest "niegrzeczny" i jego rzekomo agresywne zachowania zakończyły się wraz ze zmianą opiekunek?

I dlaczego taki sam los spotkał pozostałych trzech chłopców? Gdyby kurator sądowy był świadkiem, że ja tak traktuję swoje dziecko, sprawą zająłby się sąd rodzinny. Widać paniom nauczycielkom można więcej - przyznaje Anna.

Bez terminu

- Trudno zgodzić się z tym, że takie zachowania mieszczą się w granicach dozwolonych metod wychowawczych. Pani Anna jako przedstawicielka ustawowa małoletniego pokrzywdzonego zdecydowała się zaskarżyć postanowienie organów ściągania. Jako pełnomocnik wniosłam o uchylenie tego postanowienia i przekazane sprawy do prokuratury celem jej dalszego prowadzenia - mówi adwokat Aleksandra Wyrzycka.

Adwokat wniosła też do Prokuratury Okręgowej w Elblągu (czyli jednostki wyższego szczebla) o zwierzchni nadzór nad postępowaniem.

Mec. Wyrzycka: - Umorzenie tego postępowanie było dla nas niezrozumiałe z uwagi na zebrany materiał dowodowy. Czekamy też na wyznaczenie terminu rozprawy, w której oskarżona jest Anna.

Przypomnijmy: 29 grudnia 2023 roku do Sądu Rejonowego w Ostródzie wpłynął akt oskarżenia przeciwko pani Annie. Oskarżono ją o nielegalny podsłuch i udostępnienie nagrań osobom trzecim. Ostródzki sąd przekazał sprawę w czerwcu 2024 do Sądu Rejonowego w Nowym Mieście Lubawskim.

Dyrektor szkoły tuż po wpłynięciu aktu oskarżenia zawiesił nauczycielkę w pełnieniu obowiązków, w tej chwili Anna otrzymuje jedynie zasadnicze wynagrodzenie. Złożyła zażalenie do kuratorium na decyzję dyrektora o zawieszeniu jej w obowiązkach nauczycielki. Kuratorium decyzją wydaną pod koniec marca podtrzymało stanowisko dyrektora. Anna na razie nie wróci do szkoły.

Anna: - Ostródzka prokuratura i sąd urządzili polowanie na czarownice. Ja jako rodzic nie mogłam sprawdzić, czy to, co przekazuje mi moje dziecko, jest prawdą. Według nich złamałam prawo, uznali szkodliwość społeczną mojego czynu. Ale jak pani nauczycielki robiły w stosunku do czteroletnich dzieci rzeczy, które mi się nie mieszczą w głowie, to okazuje się, że nie złamały prawa w ogóle.

Zapytałam Arkadiusza Kutę, rzecznika prasowego Sądu Okręgowego w Elblągu, o nowy termin rozprawy przeciwko pani Annie. 

Odpisał, że nowego terminu nie wyznaczono.

Imię dziecka zostało zmienione

Czytaj także: