To dziecko było wśród ludzi, ono nie żyło na bezludnej wyspie. Ten krzyk musiał być, jeśli nie słyszalny, to przynajmniej widzialny - mówił w programie "Tak jest" w TVN24 dr Marek Michalak, były Rzecznik Praw Dziecka. - Sądy rodzinne, które zajmują się takimi sprawami, mają bardzo dużo za uszami w wielu sprawach, także w tej - oceniła psycholog dziecięcy dr Aleksandra Piotrowska.
We wtorek na tvn24.pl premiera reportażu Małgorzaty Goślińskiej "Kamil cierpiał pięć dni. A gdzie wy wtedy byliście?"
W poniedziałek rano Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach poinformowało, że po ponad miesiącu leczenia w placówce zmarł ośmiolatek z Częstochowy maltretowany wcześniej przez ojczyma. Sprawa chłopca wyszła na jaw po zgłoszeniu złożonym przez biologicznego ojca dziecka 3 kwietnia. Interweniowała wtedy policja, dziecko z ciężkimi obrażeniami przetransportowano do szpitala śmigłowcem.
O sprawie rozmawiali goście programu "Tak jest" w TVN24: dr Marek Michalak, dyrektor Instytutu Praw Dziecka im. Janusza Korczaka i były Rzecznik Praw Dziecka oraz psycholog dziecięcy dr Aleksandra Piotrowska.
"Czy można było tego uniknąć? Boję się, że nie"
- Jesteśmy wszyscy zszokowani takimi przypadkami. Używam liczby mnogiej, bo ten przypadek jest wyjątkowo drastyczny, ale podobnych zdarzeń notowaliśmy ostatnio niestety zbyt dużo - zaznaczyła dr Piotrowska.
- Czy można było tego uniknąć? Boję się, że nie. Musielibyśmy wszyscy przestrzegać jedenastego przykazania, o którym mówił pan Marian Turski: nie być obojętnymi - stwierdziła psycholog. Dodała, że w tym przypadku ludzie, "od którzy zależał los pobitego dziecka, ale i jego los przed tym dramatycznym dniem finalnym, nic nie zrobili". Wskazała, że wśród nich była także matka chłopca, co - jak podkreśliła - "jest szczególnie bulwersujące".
W ocenie dr Piotrowskiej tragiczna historia małego Kamila to "dowód na to, że z nami, z przedstawicielami naszego gatunku dzieje się coś złego". - Z różnego rodzaju zwyrodnialcami mieliśmy, mamy i będziemy mieć do czynienia, tego nie da się wyeliminować. Ale od tego jest prawo, by wyciągać konsekwencje prawne, a społeczeństwo, otoczenie jest od tego, by poddawać ludzi także społecznej kontroli. Kamilowi nikt nie pomógł - stwierdziła.
"To, co się dzieje na dole, jest reperkusją tego, co dzieje się na górze"
Dr Marek Michalak stwierdził, że pomóc Kamilowi "można i trzeba było". Winą za tę tragedię obarczył zarówno osoby, które były najbliżej dziecka, ale także instytucje, które okazały się bezczynne. Wskazał na problem z systemem.
- My do tej pory nie mamy uchwalonej strategii narodowej walki z przemocą wobec dzieci, o którą apelowałem jeszcze parę lat temu. Cały czas było tłumaczenie, ze nasze prawo jest świetne, że świetnie chroni dzieci - mówił.
- Mam wrażenie, że to, co się dzieje na dole, jest reperkusją tego, co dzieje się na górze. O dzieciach mówimy 1 czerwca, o dzieciach mówi 20 listopada, kiedy jest dzień praw dziecka. Ale czy tak naprawdę, z ręką na sercu dbamy o te dzieci w takim globalnym rozumieniu? - zastanawiał się Michalak.
"Sądy rodzinne mają bardzo wiele za uszami"
Premier Mateusz Morawiecki napisał w poniedziałek na Twitterze, że śmierć niewinnego dziecka, w takich okolicznościach, w jakich zmarł Kamil z Częstochowy, budzi złość, frustrację, ale i pytania - czy ktoś zawinił, a jeśli tak - to kto. Dodał, że wydał już ministrom polecenia w kwestii procedur nadzoru, wsparcia, opieki i ochrony najmłodszych. Wyraził też nadzieję, że sprawca poniesie surową karę.
Jego wpis skomentowali goście "Tak jest". - Wydałem odpowiednie polecenia ministrom. To znaczy co? Ręczne sterowanie wszystkimi przypadkami? Czy to o to chodzi? Przecież to nic nie da - stwierdziła dr Piotrowska.
W jej ocenie "sądy rodzinne, które zajmują się takimi sprawami, mają bardzo dużo za uszami w wielu sprawach, także w tej". Zwróciła uwagę, że w czasach, kiedy rodzina Kamila była w Olkuszu, tamtejszy miejski ośrodek pomocy społecznej "wykazywał daleko posunięte zainteresowanie tymi zachowaniami Kamila, które sygnalizowały, że w tej rodzinie dzieje się coś złego". - Był wniosek do sądu rodzinnego o zorganizowanie pieczy zastępczej. I co? - powiedziała psycholog.
Ostatecznie zapadła decyzja, że Kamil wraz z rodzeństwem zostają w rodzinie biologicznej pod nadzorem kuratora. Psycholog skrytykowała "przeświadczenie osób, które podejmowały decyzję, że za wszelką cenę trzeba chronić biologiczną rodzinę i miejsce dziecka w niej". - Nie jest prawdą, że w każdym przypadku to właśnie biologiczna rodzina jest tym najlepszym i najbezpieczniejszym miejscem. Przecież naprawdę często okazuje się, że to tam dziecko spotyka się z katem i staje się ofiarą, podobnie jak Kamil - stwierdziła.
Dr Michalak przypomniał, że "sądy były przez ostatnie lata bardzo mocno upominane, czy przypadkiem nie odbierają dzieci z błahych powodów, w tym ekonomicznych". - Już wiemy, że nigdy nie odbierano dzieci z powodów ekonomicznych, ale ta pewna psychoza została stworzona i ludzie się nieco wycofali - powiedział. W jego ocenie każda ze służb, które były zaangażowane w tę sprawę, powinna była zrobić więcej. - Tu były bardzo wyraźne sygnały, dziecko przecież uciekało, dawało sygnały całym sobą. Co jeszcze miało zrobić? - zastanawiał się gość TVN24.
Dr Piotrowska wyraziła także zdziwienie brakiem działania ze strony szkoły. - Czy naprawdę jest możliwe, by przez miesiące nikt nie zauważył, że dziecko jest maltretowane? Przecież Kamilek miał rękę w gipsie, miał ślady od papierosów - mówiła.
- To dziecko było wśród ludzi, ono nie żyło na bezludnej wyspie. Ten krzyk musiał być, jeśli nie słyszalny, to przynajmniej widzialny - stwierdził Michalak.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Tvn24