W TVN24 gościem Roberta Kantereita we "Wstajesz i wiesz" był Wojtek Friedmann - pisarz, podróżnik i autor książki "Mój pierwszy ostatni raz", w której opowiada o swoim życiu i wieloletnim uzależnieniu od alkoholu oraz o wyjściu z nałogu.
Pretekstem do tego spotkania była niedawna decyzja władz Szczecina. W mieście wprowadzono zakaz sprzedaży alkoholu po godzinie 22. Jedynymi miejscami, w których alkohol będzie dostępny w nocy, są punkty gastronomiczne. Dotychczas na taki krok zdecydowało się już 170 samorządów.
- Nie wydaje mi się, żeby jakikolwiek zakaz działał na nasz gatunek, a już na pewno nie na nasze społeczeństwo. Jestem czujnym obserwatorem i mam wrażenie, że zaraz Szczecin oraz wszystkie inne miasta, wymyślą, że będzie można po 22 odbierać alkohol z paczkomatu albo jakiś innych miejsc. Kurier podjedzie albo jakieś meliny powstaną. My potrafimy kombinować już od zaborów - skwitował.
"Nie wyłączajmy światła"
Prowadzący "Wstajesz i wiesz", zwrócił uwagę, że część samorządów mówi głośno o zaletach wprowadzenia prohibicji. Jako przykład podał Kraków, gdzie służby odnotowują teraz mniej wezwań do bójek. W Gdańsku taki zakaz obowiązuje na razie w Śródmieściu, ale władze miasta myślą o tym, by rozszerzyć go również na inne dzielnice. Na przeciwnym "biegunie" są Kartuzy, które z prohibicji chcą się wycofać, bo mieszkańcy robią teraz zakupy na obrzeżach miasta.
- Wydaje mi się, że tu przede wszystkim chodzi o edukację, żeby wiedzieć, że się tego nie rusza (alkoholu - przyp. red.), a nie, żeby wiedzieć, co zrobić, żeby w tej chwili to pokazać. Ja jestem z czasów, gdzie jako dziecko pamiętam te momenty, gdzie jak siadali dorośli, to dzieciaki podbiegały i pytały, czy się mogą napić piany z piwa, bo to nie alkohol. I to było zawsze - wspomniał pisarz.
- Zmieńmy świadomość po prostu. Postarajmy się wprowadzać trochę edukacji na temat substancji trującej, a nie wyłączajmy światła. Możemy też wyłączyć prąd, żeby nikt nie płacił kartą. Nie jestem zwolennikiem takich rozwiązań. Moim zdaniem każda prohibicja będzie prowadziła do tego, że powstanie jakiś drugi rynek, obieg - kontynuował Friedmann.
Według pisarza decyzje o prohibicji to tylko kolejne zapisy. Jego zdaniem, należy się upomnieć o zupełnie inne kwestie.
- A gdzie te zapisy o innych niezdrowych używkach np. o papierosach, czy o tym, na czym zarabia budżet. Jest coraz więcej świadomości. Alkohol jest substancją rakotwórczą, o czym mówią lekarze, a na butelkach z alkoholem mamy informację, że szkodzi kobietom w ciąży. A dlaczego nie napisać, że wszystkim szkodzi? Bo jest banderola? - powiedział.
Czytaj też: Szczecin. Pierwsza noc bez sprzedaży alkoholu >>>
"Miałem w głowie, że jestem na granicy, ale uważałem, że jestem wciąż nad powierzchnią"
Wojtek Friedmann dość otwarcie mówi o tym, jak niszczył go alkohol. Jak twierdzi, pierwsze "lampki kontrolne" zapaliły mu się, gdy miał zaledwie paręnaście lat. Dopytywany o to, skąd alkohol wziął się w jego życiu, powiedział, że jego zdaniem do uzależnienia przyczyniły się wewnętrzne zaburzenia.
- Myślę, że to wychodzi od jakiś problemów psychicznych, zaburzeń, które miałem jako dziecko. Kiedyś nie wszystko potrafiono zdiagnozować. I taka podstawowa chęć ucieczki, nie pogodzenie się ze sobą. I to spowodowało, że ja, znajdując złoty środek w postaci tej substancji mocno zaburzającej rzeczywistość, wchodzę w inny świat, w którym czuję się bardzo dobrze, w którym czuję się zrozumiany i doceniony - tłumaczył.
Przyznał również, że gdy dorastał, nie wierzył w siebie i swoje możliwości. "Wyjściem z tej sytuacji" stał się alkohol. - Ja bardzo wcześnie dostałem pierwsze informacje, że powinienem iść na leczenie. Ja miałem 25 lat i to mi nie przeszkodziło, żeby przez następne 20 być w nałogu. Gdzieś tam miałem w głowie, że jestem na granicy, ale uważałem, że wciąż jestem nad powierzchnią - opowiadał.
Friedman powiedział też, że przez pewien czas pracował jako barman. - Byłem w stanie nieważkości kosmicznej. Wielu tygodni z tej pracy nie pamiętam. Wtedy miałem problem, żeby połączyć tydzień w tydzień - mówił.
"Ludzie próbowali mi pomóc, dla mnie to był zamach na wolność"
Wszystko zmieniło się 10 lat temu, gdy jak przyznaje był już wyniszczony psychicznie i fizycznie. Wtedy po raz ostatni sięgnął po alkohol. - Ludzie próbowali mi pomagać przez wiele lat, ale ja tego tak nie odbierałem, dla mnie to był zamach na wolność. (...) Ja bym powiedział, że zadziałała siła wyższa. Myślę, że jest to trochę związane z przejściem na tę część życia duchowego i to, że się zaczyna inaczej siebie odbierać - tłumaczył w TVN24.
Wspomniał również, że wcześniej, na różnych etapach życia próbował swoich sił podczas terapii czy zajęć grupowych, ale mimo że prowadzili je świetni ludzi, których szanował, nic z tych prób nie wychodziło. - I zadziałała gdzieś ta siła wyższa, o której często w programie leczenia się mówi. Czasami to jest rodzina, partner, przyjaciele, wiara, religia - wyliczał.
Wojtek Friedmann zadeklarował, że nadal uczestniczy w grupach wsparcia i meetingach, na których spotyka się z niepijącymi alkoholikami. Stara się im dać wsparcie, ale i sam je czerpie. O swoich trudnych doświadczeniach zbieranych latami powiedział tak: - (Mam - przyp. red.) ich cały plecak ze stelażem, taki do wchodzenia na szczyt. Teraz jestem już bez plecaka. To znaczy zostały wszystkie rzeczy związane z tym i przeżycia. Ta droga też mnie trochę zbudowała. Dzisiaj jest inaczej, ale ja o tym pamiętam.
Czytaj też: Ograniczenie w sprzedaży alkoholu w Warszawie >>>
Autorka/Autor: aa/tok
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24