- Raport uważam za niespójny wewnętrznie, niesprawiedliwy w swoich ocenach, a także nierzetelny ze względu na pominięcie w analizie kilku istotnych faktów - napisał na swoim profilu na portalu społecznościowym Adam Bielecki, w którego - jego zdaniem - najbardziej uderzył raport w sprawie tragedii podczas zimowego wejścia na Broad Peak.
5 marca czterech polskich alpinistów przeprowadziło atak na liczący 8051 m n.p.m. Broad Peak. Zakończył się on tragedią - dwóch członków wyprawy, Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka, nie wróciło. Po jej zakończeniu rozpoczęła się dyskusja nad postawami dwóch pozostałych alpinistów - Adama Bieleckiego i Artura Małka, a także Krzysztofa Wielickiego, który był kierownikiem wyprawy.
Raport wyjaśnia
W celu wyjaśnienia wszystkich wątpliwości Polski Związek Alpinizmu powołał zespół, który miał zbadać wszystkie okoliczności sprawy, a także spróbować wyjaśnić przyczyny dramatu. Efektem prac jest raport, który we wtorek został upubliczniony. Wnioski, które z niego płyną są krytyczne przede wszystkim dla Adama Bieleckiego.
W dokumencie napisano, że sam podjął decyzję o odłączeniu się od grupy. Negatywnie oceniono też fakt, że po powrocie do obozu IV (wysokość ok. 7400 m n.p.m.) zdecydował się schodzić dalej do bazy, zamiast poczekać póki jeszcze można było się spodziewać uratowania Macieja Berbeki. Zarzucono mu też złamanie zasady utrzymywania kontaktu wzrokowego.
"Niesprawiedliwy, nierzetelny"
Adam Bielecki na swoim profilu na portalu społecznościowym odniósł się do opublikowanego raportu i określił go jako "niesprawiedliwy". "Raport uważam za niespójny wewnętrznie, niesprawiedliwy w swoich ocenach, a także nierzetelny ze względu na pominięcie w analizie kilku istotnych faktów" - napisał.
Zapowiedział także, że ma nadzieję, że wkrótce uda mu się opublikować oficjalny komentarz w tej sprawie. Podziękował także za liczne głosy wsparcia, które pozwalają "mu się z tym wszystkim zmierzyć".
"Psychicznie nie wytrzymałem"
Po pierwszych doniesieniach w mediach o treści raportu, Adam Bielecki udzielił wywiadu "Tygodnikowi Powszechnemu". - Zostałem kozłem ofiarnym. Uważam, że stałem się ofiarą polskiego piekła, dlatego myślę, że wyniosę się na Zachód - mówił.
W trakcie rozmowy podał też przyczynę tragedii. - Mogę powiedzieć coś, czego nigdy dotąd nie mówiłem: przyczyną tragedii była błędna ocena swojego stanu przez Maćka (Berbekę) i Tomka (Kowalskiego) - ocenił. Dodał też, że każdy z uczestników wyprawy "na tej grani musiał spojrzeć w głąb siebie i powiedzieć: 'dam radę' albo 'nie dam rady'. Oni się pomylili".
Odpowiedział także na zarzuty dotyczące pozostawienia kolegów. - Byłem przerażony późną porą. Tak, pognałem, bo się zwyczajnie bałem. Psychicznie nie udźwignąłem tego ataku - przyznał w rozmowie z "Tygodnikiem Powszechnym".
Powiedział też, co działo się w jego głowie, kiedy schodził ze szczytu. - Dla mnie na Broad Peak nastąpił moment, w którym zaczęła się walka o życie. Może ze trzy razy pojawiła się w mojej głowie myśl: "co z chłopakami?". Potem konkluzja, że nie jestem w stanie nic zrobić - tłumaczył w wywiadzie. - Kiedy zszedłem na przełęcz, najpierw było "uff", ale potem było spojrzenie w czerń i myśl: "K..., jak ja znajdę ten obóz?”. Wielki stok, cholernie daleko i trzeba znaleźć dwa namiociki. Stwierdziłem: koniec, siadłem i rozjechałem się psychicznie. To, że ten obóz znalazłem, uważam za cud – mówił w rozmowie z tygodnikiem.
"Kurczę, powinno mi mignąć"
Już w czasie konferencji, która odbyła się wkrótce po wyprawie Bielicki relacjonował przebieg zdarzeń. - Nie mieliśmy pretekstu, żeby zawrócić. Była świetna pogoda - opowiadał wtedy.
Relacjonował też moment swojego schodzenia ze szczytu. - Nie widziałem światełek chłopaków. Obracałem się kilka razy. Ale jakoś szczególnie mnie to nie zaniepokoiło, choć była taka myśl: "kurczę, powinno mi mignąć" - mówił wtedy.
- Byłem około godziny nad obozem i w pewnym momencie patrzyłem do góry i zmroziło mnie zupełnie, bo zobaczyłem światełko wysoko na grani. Pamiętam dokładnie swoje myśli: coś poszło bardzo nie tak, nikogo nie ma prawa o tej porze tam być - wspominał Bielecki.
"Rozdwojona rzeczywistość"
Adam Bielecki jeszcze przed powstaniem raportu czuł, że jest potępiany za swoje zachowanie. W wywiadzie, którego w czerwcu udzielił "Newsweekowi", pytany o to, czy nie mógł poczekać na towarzyszy podróży, odpowiedział, że "niektórzy sądzą, że można komuś pomóc samą obecnością albo tym, że się założy raki, poda leki". Tłumaczył, że takie działania "mogą jedynie zwiększyć komfort psychiczny umierającego. Nie uratują mu życia". Dodał, że nie można mu stawiać zarzutu, że zostawił partnerów, których życie można było uratować.
Tłumaczył także, że w górach obowiązuje system zero-jedynkowy. - Możesz iść i żyć. Albo możesz zostać i razem umrzecie - mówił.
"Ocena moralna nie powinna znaleźć się w raporcie"
Himalaista Jerzy Natkański ocenił w rozmowie w TVN24, że raport przygotowany przez Polski Związek Alpinizmu jest "niesprawiedliwy i krzywdzący" dla Adama Bieleckiego. Podkreślił, że zima w Himalajach, a zwłaszcza w okolicach Karakorum, jest doświadczeniem tak ekstremalnym, że ciężko jest poddawać ocenie postępowanie wspinaczy w tych warunkach. - Na świecie jest mało osób, które znają te warunki z doświadczenia i mogą się wypowiadać na temat okoliczności i postaw - zaznaczył Natkański.
Himalaista pryznał, że raczej nie zdarza się, by himalaiści ustalali między sobą postępowanie w sytuacjach kryzysowych. Warunki są bowiem tak ekstremalne i dynamiczne, że nie sposób wypracować wcześniej procedur postępowania. - Byłem na kilkudziesięciu wyprawach zimowych, w tym w Karakorum, i nie przypominam sobie sytuacji, żeby wcześniej dywagować lub wymyślać różnego rodzaju warianty, co się stanie jak Iksiński osłabnie - mówił w TVN24 Natkański.
Autor: aw,kg//bgr / Źródło: tvn24, "Tygodnik Powszechny", "Newsweek"