Nie wie, kiedy ktoś za nią idzie, kiedy ktoś ją woła. Olga Pawłowska praktycznie nie słyszy. Jedno ucho ma zaszyte, została tylko małżowina, w drugim ma głęboki niedosłuch. Czyta głównie z ruchu warg. Jednak dla urzędników w życiu radzi sobie za dobrze, więc chcą ją zakwalifikować jako umiarkowanie niepełnosprawną. Spowoduje to, że kobieta straci zniżki na przejazdy, a dużo podróżuje, w tym na leczenie.
Miała pięć lat kiedy nagle przestała słyszeć. W jej uchu wykryto polip - guzowaty twór patologiczny. Kolejne operacje nie przyniosły ratunku, dziewczyna straciła słuch w lewym uchu.
Sześć lat temu wszczepiono jej implant, słyszała przez pół roku. Jak wspomina, nawet nie wiedziała, co słyszy. Niestety szybko okazało się, że implant z niewyjaśnionych przyczyn bardziej szkodzi niż pomaga. Usunięto go. W marcu br. wszczepiono kolejny - taki, który ma pobudzić mózg. Póki co nie przynosi efektów, ale za to powoduje ból.
Im lepiej, tym gorzej
Problemy Olgi nie kończą się na słuchu. Mimo choroby urzędnicy uznali, że skoro pracuje i potrafi żyć bez pomocy innych, to jest niepełnosprawna tylko w stopniu umiarkowanym, a nie znacznym.
- Jeśli pani Olga jest w stanie samodzielnie pracować to jest dla niej dobra wiadomość. Orzekanie o niepełnosprawności to nie jest orzekanie o chorobach. To jest orzekanie o dysfunkcjach, jakie te choroby powodują w codziennym funkcjonowaniu - mówi Piotr Myczkowski, sekretarz wojewódzkiego zespołu ds. orzekania o niepełnosprawności w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie trafiło odwołanie kobiety.
Pawłowskiej nie chodzi o pieniądze, ale jedynie o zniżki na przejazdy. Jeśli zostanie uznana za niepełnosprawną jedynie w stopniu umiarkowanym straci je. Kobieta nie chce starać się o rentę, chce pracować i żyć normalnie, jak inni.
Autor: kło/ja / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24