- Stężenie gazów w rejonie, w którym doszło do wypadku było w normie - zapewnia Grzegorz Standziak z kopalni Mysłowice-Wesoła. Dlatego - jak wyjaśnia - nie wstrzymywano wydobycia. To odpowiedź na środową publikację "Gazety Wyborczej". Dziennikarze dotarli do raportów dyspozytorskich, z których ma wynikać, że władze kopalni wiedziały o dużym zagrożeniu metanem jeszcze przed katastrofą i nie wstrzymały prac.
Tuż po katastrofie w TVN24 informowaliśmy o doniesieniach górników i ich rodzin, oskarżających władze kopalni, że już kilka dni przed wypadkiem wiedziały o zagrożeniu, mimo to nie przerwały wydobycia. "Gazeta Wyborcza" dotarła do raportów dyspozytorskich, które mogą potwierdzić tę tezę.
"Fedrowanie w metanie"
"Gazeta" przywołuje informacje, z których wynika, że w rejonie ściany 560, gdzie doszło do wybuchu, metan palił się od piątku. W weekend z powodu zagrożenia wybuchem na pewien czas wycofano z tego miejsca jedną zmianę.
"Gazeta" przywołuje wypowiedź rzecznika kopalni Wojciecha Jarosa, który zaprzecza, by pod ziemią był pożar. Przyznaje jednocześnie, że pod ziemię zjechali ratownicy "w ramach profilaktyki przeciwpożarowej".
Dziennik pisze natomiast: "Było to coś więcej niż profilaktyka. Pierwszy zastęp ratowników zjechał pod ziemię już w czwartek o godz. 11. W piątek byli na ścianie wieczorem i tkwili tam aż do soboty przed południem. Znów zjechali wieczorem. Od niedzielnego popołudnia nie opuszczali już ściany 560. Na każdej zmianie było ich od pięciu do dziewięciu".
Dalej znajdujemy kolejne liczby: "W poniedziałek 6 października na dole musiało być dramatycznie. Na poranną zmianę zjechało aż 19 ratowników i siedmiu pracowników wentylacji, którzy monitorowali stężenie gazów. W tym czasie 13 górników wydobywało węgiel!".
- Liczby te pokazują, że profilaktyka to mydlenie oczu - powiedział dziennikarzom "Gazety" Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki, przez 14 lat czynny ratownik górniczy. - Prowadzono tam poważną akcję, a liczba zaangażowanych w nią osób świadczy o tym, że na kopalni zdawano sobie sprawę z zagrożenia wybuchem. Tyle, że fedrowanie w takich warunkach to kryminał - dodaje.
"Nie przekraczaliśmy dopuszczalnych stężeń w rejonie ściany 560"
Władze kopalni zaprzeczają doniesieniom prasowym. Na środowej konferencji prasowej ich przedstawiciel, Grzegorz Standziak, odniósł się do opisywanego artykułu.
- Przede wszystkim mogę powiedzieć, że w tym artykule jest wiele nieścisłości, a w kilku miejscach przekłamań - zaczął Standziak. Przekazał też dziennikarzom kserokopię przepisów górniczych, które określają jakie są dopuszczalne stężenia gazów w atmosferze kopalnianej.
- Gaz, który mierzymy i który nas ostrzega przed tym, że gdzieś moje pojawić się zarzewie pożaru endogenicznego, to jest tlenek węgla - wyjaśnił. - Według naszych informacji i wstępnych kontroli zapisów czujników, które mierzą ten gaz wynika, że nie przekraczaliśmy dopuszczalnych stężeń w rejonie ściany 560 - dodał.
Zapewnił także, że wszystkie dane są zabezpieczone przez prokuraturę, która prowadzi śledztwo w sprawie wypadku, do jakiego doszło w poniedziałek w ubiegłym tygodniu.
"Prace profilaktyczne"
Standziak nie zaprzeczył, że tlenek węgla był w atmosferze i wyjaśnił obecność ratowników. - To, że on (tlenek węgla - red.) się pojawia, świadczy o tym, że gdzieś tam już coś się dzieje. Pojawia się zarzewie pożaru. Stąd prace profilaktyczne, stąd ratownicy w tym rejonie. Przygotowywani do działania - powiedział. - Gdybyśmy tych prac nie podjęli, to pewnie mielibyśmy na dniach prawdziwy pożar, konieczność zamknięcia ściany i wycofania rejonu - kontynuował Standziak.
- Ratownicy, dopóki nie ma zagrożenia, to są normalni pracownicy kopalni, ale lepiej wyposażeni i wyszkoleni - tłumaczył także.
Powtórzył, że stężenie tlenku węgla było w normie. - Wzrastało, ale nie przekraczało dopuszczalnych wartości. Stąd prace profilaktyczne, czyli przygotowania do intensywnego podawania wody i mieszaniny wodno-pyłkowej - argumentował.
Dlaczego nie wstrzymano wydobycia?
"Gazeta" podała, że w chwili wybuchu metanu na ścianie 560 pracowało dziewięciu ratowników, trzej elektrycy, trzej ślusarze, metaniarz i 13 członków oddziału wydobywczego.
Pyta: dlaczego w sytuacji zagrożenia nie wycofano ich i nie wstrzymano wydobycia? I sugeruje, że możliwe są względy ekonomiczne. "Mysłowice--Wesoła ma tylko jedną czynną ścianę - 560. Gdyby przerwano pracę, kopalnia przestałaby wydobywać węgiel" - czytamy.
Standziak odpierał i ten zarzut: - To nieprawda. W momencie zdarzenia kopalnia miła trzy czynne ściany.
Autor: jl//kdj / Źródło: TVN24, "Gazeta Wyborcza"