|

"Niech się pani nie da nabrać, że słabo widzą czy słyszą". Przekozacy, memiczni, wojownicy

Wojownicy z technikum przy Wiśniowej [PWA]
Wojownicy z technikum przy Wiśniowej [PWA]
Źródło: Justyna Suchecka

Co to jest dryg pedagogiczny? - To znaczy, że jak rano otwieram oczy i wiem, że mam iść do szkoły, to się cieszę - odpowiada 82-letni nauczyciel przedmiotów zawodowych Andrzej Wrona. Wtóruje mu młodszy o sześć lat Ryszard Kaczor. Wiedzą, co mówią, bo chodzą tak do szkoły - z malutkimi przerwami - od 50 lat. A jak ktoś mówi, że nie ma ludzi nie do zastąpienia, to są. Oni. I najbardziej na świecie nie chcą być na pogrzebie Mechatronika.

Artykuł dostępny w subskrypcji

POLSKA SIĘ STARZEJE. ZOBACZ WSZYSTKIE ARTYKUŁY TEGO WYDANIA MAGAZYNU TVN24 >>>

- Będzie nas trzech. 82 lata, 76 lat i moje skromne 60 lat - zapowiada w rozmowie telefonicznej Sławomir Kasprzak, dyrektor jednego z najlepszych techników w Polsce - Technikum Mechatronicznego nr 1.

Do szkoły przy ulicy Wiśniowej na warszawskim Mokotowie wybieram się kilka dni później. W wejściu wita mnie uśmiechnięta portierka. Później dowiem się, że pani Hania, bo tak ma na imię kobieta, obdarowuje tym uśmiechem uczniów i gości szkoły już od 26 lat.

- Mogłabym już być na emeryturze, ale dyrektor tak namawiał, tak namawiał, że zostałam - zdradzi na koniec mojej wizyty w technikum.

Ale najpierw z głównego hallu odbiera mnie sekretarka, na oko moja rówieśnica.

- Nie trzeba było specjalnie schodzić - mówię nieco skrępowana.

- Proszę mi wierzyć, tak jest łatwiej. Ta szkoła jest jak labirynt, lepiej po panią wyjść niż później pani szukać po całym budynku. Sama jeszcze czasem się gubię - dodaje ze śmiechem.

Gdy chwilę później, już w gabinecie dyrektora Kasprzaka, opowiadam o tym powitaniu, ten nie jest zaskoczony. - Mamy w szkole ośmioro pracowników administracyjnych, pani z sekretariatu jest jedną z trzech osób, które pracują tu dłużej niż rok - mówi dyrektor. - Odejście kilku emerytek z administracji spowodowało nieprawdopodobną wyrwę. Odeszła kadrowa, księgowa i osoba w sekretariacie. I próbujemy od tej pory ciągle złapać równowagę, ale ten żyroskop jeszcze dobrze nie działa i się trochę bujamy - dodaje.

Ale do szkoły przyszłam rozmawiać nie o najmłodszych, a o najstarszych. To prawdziwe szkolne dinozaury (i sami tak o sobie mówią!). Dzieci i młodzież zaczęli uczyć blisko 50 lat temu. Większość tego czasu spędzili przy Wiśniowej. Tak, nauczycielami zostali pół wieku temu.

Andrzej Wrona - lat 82 i Ryszard Kaczor - lat 76. - Kiedyś pracował z nami jeszcze Sójka, to dopiero była radość, że tyle tu u nas ptaszków - wspomina Ryszard.

Ale choć na edukacji zjedli zęby, słowo "kiedyś" nie okaże się kluczem do naszej rozmowy, choć tak wcześniej założyłam. Oni zdecydowanie wolą mówić o "teraz".

- Bo teraz to są czasy! - mówią zgodnie.

Andrzej i Rysiek

Namawiam ich do wspomnień, bo wierzę, że mają o czym opowiadać.

- Pierwsze zajęcia z uczniami poprowadziłem w 1972 roku - opowiada Andrzej. W szkole - zresztą w tej, w której uczy dziś - popracował jednak tylko rok i wrócił do pracy w przemyśle.

- Ja pierwszy raz miałem uczniów pod opieką w 1971 roku. To były chłopaki z budowlanki - wspomina Ryszard Kaczor. Na Wiśniową, która wtedy uczyła przyszłych mechaników, trafił w 1984 roku.

Gdy tak wspominają zawodowe początki, kończą swoje zdania i mówią jeden przez drugiego.

Kaczor: - My z Andrzejem pracowaliśmy kiedyś w jednej firmie, która nie była szkołą.

Wrona: - Była firmą produkcyjną.

- Pracowaliśmy w elektronice, ale mieliśmy tam swoich podopiecznych, bo firma przyjmowała uczniów na praktyki.

- Zawsześmy się trochę opiekowali nimi.

- Jako tacy nauczyciele dochodzący.

- To były zakłady, które produkowały elementy elektroniki: oporniki, kondensatory. Awangarda. Bo w Polsce wtedy jeszcze nie istniała tak naprawdę elektronika.

- Linia produkcyjna, wszystko było na japońskiej licencji.

- Pani jest młodą istotą, więc dla pani to historia jest - podsumowuje Wrona.

Ale to historia nie tylko dla mnie. Gdy Kaczor i Wrona zaczynali pracę, Kasprzak - dziś ich szef - był jeszcze w podstawówce. Jego przygoda ze szkołą zaczęła się w 1986 roku. I chcę ją wam opowiedzieć najpierw, bo będzie ważna dla drogi zawodowej "wojowników", jak Sławomir mówi dziś o Andrzeju i Ryszardzie.

Matka i diabeł

Kasprzak zaczął właśnie 32. rok dyrektorowania szkołą przy Wiśniowej.

- Młodym chłopakiem byłem, jak nim zostałem. Nie byłem świadomy, w co się pakuję - opowiada. - W ogóle nie myślałem o tym, że będę pracował w szkole. Chciałem być inżynierem. Znalazłem oferty pracy przy drogach, zadzwoniłem i powiedzieli, że chętnie mnie zatrudnią, tylko że to jest w Górze Kalwarii. Przyjechałem z Częstochowy, Warszawa wydawała mi się olbrzymia. Byłem młody, popatrzyłem na mapę i pomyślałem, gdzie ja będę 30 kilometrów tam jeździł. A paradoks polega na tym, że dziś mieszkam pod Górą Kalwarią i robię te kilometry codziennie, ale w drugą stronę - śmieje się.

Zamiast na budowie Kasprzak zaczepił się w szkole. I słyszał co roku: "Niech pan zostanie jeszcze rok, jeszcze rok. I jeszcze rok". I tak zostawał.

Aż w 1991 roku ogłoszono konkurs na dyrektora szkoły. - Złożyłem papiery i założyłem, że nikt się na mnie nie zdecyduje, ale spróbować nie zaszkodzi - wspomina. - Było czworo kandydatów, dziś to się już właściwie nie zdarza i nawet ku mojemu zaskoczeniu wygrałem - dodaje.

Kasprzak do dziś nie wie, co zdecydowało o jego zwycięstwie. - Ale dobrze pamiętam ten moment, gdy musiałem wejść do szkoły, do tych wszystkich ludzi, którzy ze mną dotąd pracowali i powiedzieć: "dzień dobry, teraz jestem waszym dyrektorem" - mówi. - Przecież ja nie miałem nawet skończonych 29 lat. Na szczęście chyba byłem taki dość ogarnięty. Jak jeszcze chodziłem do podstawówki, to na mnie wołali Matka, bo się tak wszystkimi chciałem zajmować i wszystkich ustawiać. W liceum za to miałem ksywę Diabeł. Bo u mnie z jednej strony jest ta matczyna odpowiedzialność, z drugiej taka diabelska niesforność. W szkole tego trzeba - przyznaje.

Dyrektor Mechatronika Sławomir Kasprzak
Dyrektor Mechatronika Sławomir Kasprzak
Źródło: ZSLi T nr 1

Gdy zaczynał swoje rządy na początku lat 90., Wiśniowa nie była tą prestiżową szkołą co dziś. Dużo uczniów z trudnych rodzin, którzy mieli do czynienia ze światem przestępczym, nałogami.

- Dostałem prawdziwą szkołę życia od nich - mówi Kasprzak. - Poważnie przygotowywałem się do kontaktu, do rozmów z nimi. Zacząłem słuchać thrash metalu, death metalu. Znałem wyniki sportowe wszystkich dyscyplin i to nie tam, że tylko pierwszej ligi. Trzecia liga, Izolator Boguchwała… - dodaje.

- To drużyna jest wspaniała! - przerywam z ekscytacją. Znam to hasło, bo kilka miesięcy temu odwiedziłam liceum w Boguchwale.

Dyrektor Mechatronika Sławomir Kasprzak
Dyrektor Mechatronika Sławomir Kasprzak
Źródło: ZSLi T nr 1

- O, zaplusowałaby pani u chłopaków. Tak to się właśnie robi - chwali dyrektor. I wspomina dalej: - Ja mówiłem im: "zapytaj mnie, jaki był wynik, to ja ci powiem". W ten sposób budowaliśmy relacje. Dalej zresztą budujemy. I z nimi, i między sobą. Bo my tę szkołę budujemy razem, ona nie jest moja, jest nasza - milknie na chwilę, by zaraz kontynuować. - Jak ja zostałem dyrektorem, Andrzej miał 50 lat. Jeszcze nawet nie miałem gabinetu, bo mi poprzednik nie zwolnił miejsca, przy parapecie pracowałem. Podszedł do mnie Andrzej i mówi: "może pan na mnie zawsze liczyć". Pomyślałem: "o rany jest ktoś, kto chce mi naprawdę pomóc". I ten gość dotrzymał słowa, jest przy mnie cały czas! Nie chodzi tylko o taką codzienną pracę. Jak mam z kimś rozmawiać o sztucznej inteligencji, sieci 5G, robotach, to z Andrzejem Wroną. On jest z tych, że jak czegoś nie wie, to za dwa tygodnie przychodzi i już wie. On i Ryszard Kaczor to są prawdziwe skarby - przyznaje.

Gdy "skarby" opowiadają swoją historię, nie przerywa im.

Dyrektor Kasprzak przy pracy, wrzesień 2022 roku
Dyrektor Kasprzak przy pracy, wrzesień 2022 roku
Źródło: Justyna Suchecka

Nauczyciel i kierownik

- Myślę, że byłem takim człowiekiem z drygiem pedagogicznym i dyrektor zakładu mnie po prostu dlatego właśnie poprosił, żebym się młodzieżą zajął - wraca wspomnieniami do lat 70. Wrona.

- Co to jest ten dryg pedagogiczny? - dopytuję.

- To znaczy, że jak rano otwieram oczy i wiem, że mam iść do szkoły, to się cieszę.

Gdy żartuję, że uczniowie zwykle tak nie mają, Kaczor wybucha śmiechem i włącza się do rozmowy (chociaż najpierw miałam odpytać Wronę, który spieszy się do uczniów i miał dla mnie najmniej czasu).

- Jak będą mieli tyle lat co my, to zatęsknią za tym rannym wstawaniem do szkoły - komentuje.

Wrona i Kaczor są w swoich odpowiedziach (nawet żartobliwych) bardzo precyzyjni, żeby nie powiedzieć oszczędni. Dopytuję więc dalej.

- Co sprawia w tej pracy największą przyjemność?

- Kontakt z młodzieżą, możliwość przekazania jej swojej wiedzy, uczestniczenie w procesie rozwijania się tej młodzieży, która na moich oczach staje się coraz lepsza, coraz lepsza i więcej wiedzy posiada - mówi Andrzej Wrona. - I to, gdy później mnie przeganiają, też jest przyjemne. Idą do przemysłu, a ja zostaję w tym miejscu i zachwycam się kolejnymi rocznikami. Wie pani, mam takie kontakty z byłymi uczniami na Linkedin i widzę tam, jakie stanowiska dziś zajmują. To jest coś! Zupełnie jestem zadowolony, przecież jest tak, jakbym trochę był ich kierownikiem - dodaje.

Nie ma szans, by nauczyciele seniorzy dali się wciągnąć w dyskusję - która zdarza się ich rówieśnikom - o tym, jaka straszna potrafi być "ta dzisiejsza młodzież".

Wrona: - Powiedzmy sobie szczerze, może gdzieś tam jest ta leniwa młodzież, ale my mamy kontakt z taką, która jest ambitna, chce coś osiągnąć. Oczywiście zdarzają się jednostki…

Kaczor: - Sporadycznie!

Wrona: - Jednostki, które "pływają", jak to się u nas mówi. I trzeba ich dodatkowo motywować. Ale większość po prostu chce coś osiągnąć.

Kaczor: - Oni tu często przychodzą i wiedzą, że czegoś chcą. A jak nie wiedzą czego, to po prostu staramy się pomóc im to znaleźć. Przez te lata, jak tu wszyscy pracujemy, szkoła zmieniła się nie do poznania.

- A jak się zmienili uczniowie? - pytam.

Wrona: - Ja pani chętnie powiem. Uczyłem w latach 90. i teraz. Wtedy trudno było czasami zapanować nad klasą. Byli głośni, nie uważali, trzeba było ich bardziej zdyscyplinować, motywować. A teraz spokój. Wiedzą, po co przychodzą.

Andrzej Wrona, zanim skupił się na mechatronice, uczył wcześniej przedmiotów związanych z mechaniką, obróbką skrawaniem, rysunkiem technicznym.

- Czyli od was nie usłyszę, że siedzą tylko w tych komórkach? - śmieję się.

Wrona: - Nie, nie, nie! Tego to na pewno nie.

Kaczor: - Oni muszą siedzieć w komórkach. No i wie pani: oni potrafią naładować te komórki inaczej niż ładowarką ze sklepu, bo tego też się tu uczą. Taka to jest młodzież.

Po chwili Ryszard Kaczor wraca w swoich szkolnych wspomnieniach dalej niż Andrzej Wrona. - Ta młodzież z lat 70., o, to też była inna młodzież. Ja tam miałem z nimi tylko teorię, a praktykę mieli na budowach. I wtedy na budowach pracowali więźniowie, tamta młodzież nasiąkała więc, ucząc się zawodu, czymś zupełnie innym. Tutaj, jak Andrzej mówi, przychodzi inna młodzież. Uważam, że dziś jest o wiele łatwiej pracować - opowiada.

Uczniowie Mechatronika na przerwie
Uczniowie Mechatronika na przerwie
Źródło: Justyna Suchecka

- A co jest najtrudniejszego w zawodzie nauczyciela?

Wrona: - Że uczniowie są strasznie zdolni i trudno ich dogonić. Mówię szczerze. Oni czasami już mają takie pomysły albo taką wiedzę ze specjalistycznych zagadnień, że nie zawsze człowiek nadąża. Jak szykują jakiś wynalazek na olimpiadę, to trzeba samemu się poduczyć.

Kaczor: - Jak mają jakiegoś swojego konika, to ho, ho…

Wrona: - Mamy na przykład takie kółko rakietowe i tam są uczniowie, którzy robią doświadczenia z rakietami. To, szczerze mówiąc, jest już poziom, który niekiedy przekracza moje możliwości. Nie zajmowałem się zawodowo rakietami.

- I co wtedy?

Wrona: - Wybieram obszary, w których jestem dobry i w tym im pomagam, a jak mnie jakimś obszarem przewyższają, to mówię: "okej, w porządku".

Dyrektor Kasprzak poprawia zdjęcie w galerii szkolnych sukcesów
Dyrektor Kasprzak poprawia zdjęcie w galerii szkolnych sukcesów
Źródło: Justyna Suchecka

Oliwka i pilnik

Uczniowie - byli i obecni - bardzo to doceniają. Przed szkołą słyszę krótkie: "autorytety, przekozacy, inspirujący".

I przestrogę wypowiedzianą ze śmiechem: - Niech się pani nie da nabrać, że słabo widzą czy słyszą. Widzą i słyszą wszystko.

- To są mistrzowie świata! - mówią zgodnie Kacper Orłowski, Kamil Kośnik i Jakub Twardowski, dziś studenci Politechniki Warszawskiej, przed laty uczniowie obu panów. Poznałam ich w 2019 roku, gdy na konkursach dla młodych wynalazców błyszczeli ze swoją opaską, która dzięki monitorowaniu życiowych parametrów kierowcy wybudzałaby go wibracją, gdyby zaczął zasypiać za kierownicą.

Andrzej Wrona był ich opiekunem.

Kamil: - Pan Andrzej sam nadawałby się na bohatera książki. Prowadził mnóstwo zespołów w olimpiadach i innych technicznych konkursach, wielokrotnie z sukcesami. Wspominał nam kiedyś o tym, że ma parę patentów, bo kiedyś zajmował się projektowaniem maszyn. Powiedziałbym, że pan Andrzej to był taki człowiek od zadań specjalnych. Jak nagle zabrakło jakiegoś nauczyciela, to właśnie pan Andrzej brał się za prowadzenie zajęć.

- Pan Kaczor też jest kozak - dodaje Jakub. - Jak chodził po korytarzu, to jak w memach, idzie środkiem i wszyscy mówią mu "dzień dobry" i przyklejają się do ściany, żeby nie musiał skręcać.

Kamil: - Zresztą uczniowie zawsze śmiali się, że panu Kaczorowi to się sam dyrektor kłania z daleka.

Ryszard Kaczor prowadził z nimi zajęcia na ślusarni.

Jakub wspomina je tak: - Chodził między stanowiskami i mówił: "Oliwki, więcej oliwki, bo wiertło spalisz!". Zawsze mówił, że mamy powolutku zbierać materiał, po milimetrze. A my od razu kręciliśmy po pół centymetra. Zaczynało dymić, a on przychodził i mówił, że pewnie znowu zapomnieliśmy o "oliwce".

Absolwenci tłumaczą mi, że "oliwka" to taki środek chłodzący, podobny z wyglądu do mleka. - Nosił to w wiaderku, chyba po serze na sernik - wspominają.

Kamil: - Pierwsze zajęcia z Kaczorem to było piłowanie starymi pilnikami do metalu stalowych klocków. Te pilniki się zupełnie do niczego nie nadawały, a z każdej ścianki mieliśmy zdjąć po milimetrze materiału. Skubany zapisał sobie na tablicy wymiary wszystkich klocków.

Lekcje ("na studiach to takich nie ma") podsumowują tak: - Mieli bardzo prouczniowskie podejście i dało się z nimi dogadać w każdej sprawie.

- W szkole nikt im nie podskoczy! - przyznają.

Korytarze i schody

Tych korytarzy, gdzie uczniowie kłaniają się swoim nauczycielom, przy Wiśniowej jest sporo.

- Jeden ma 125 metrów długości. Jak weźmiemy cztery piętra plus parter, to sam budynek główny ma 725 metrów do przejścia. I jeszcze schody. Zdrowo! - mówi dyrektor. Żartuje, że to pomaga zachować krzepę nauczycielom. Bez względu na wiek.

- Sam biegałem po tych schodach jak wściekły. Teraz mi się wydaje, że już tak nie biegam, jak kiedyś, chociaż czasem pani Hania na portierni mnie zatrzymuje i mówi: "pan tak ciągle biega, biega i biega". A ja mówię: "pani Haniu, póki jestem młody, to biegam". Ależ ona się na to zdanie zaśmiewa - opowiada.

- A jak panowie utrzymują zdrowie do tej szkolnej pracy? - dopytuję Andrzeja Wronę i Ryszarda Kaczora.

- Oj, lepiej o tym nie mówić - zaczyna Wrona.

- Różnie z tym zdrowiem jest - przyznaje Kaczor. - Okulary noszę tu, założone za kołnierzem, żeby gdzieś nie odłożyć i nie zgubić. A są już w pracy nieodzowne - dodaje.

- Wie pani, kręgosłup boli. Pracowałem w latach młodości po 15-16 godzin, najpierw z ołówkiem przy desce kreślarskiej, później przy komputerze. To się musi gdzieś odbić. To się odkłada. No i boli - mówi w końcu Wrona.

- Choroby są różne. Ja na przykład mam cukrzycę drugiego stopnia. Ale to nie wina pracy w szkole, tylko obżarstwa - znów śmieje się Kaczor.

- Najważniejsza jest chęć do pracy, to i wtedy zdrowie nie przeszkadza - wtóruje mu Wrona.

A Kaczor podsumowuje: - Tyle już lat jesteśmy tu razem. Czasem bliscy mówią: "a dalibyście spokój", ale my lubimy młodzież i być z młodzieżą. Jak widzę, że ona też mnie lubi, to mnie jeszcze bardziej buduje.

Nie starają się jednak na siłę przypodobać. Nie próbują nadążać za tiktokami, Instagramem. - Nie jest to potrzebne, bo w procesie dydaktycznym nie jest niezbędne - zaznacza Wrona. - Ale za tym, jak działają nowoczesne telefony i co można w nich zrobić, jak najbardziej nadążamy. To jest potrzebne i oni to doceniają - przekonuje.

Wrona uważa, że nauczyciel jest połączeniem aktora, mentora i mistrza. Potrzebuje charyzmy, ale tę zdobywa się z czasem. Oni go już trochę w szkole spędzili.

Ręce i ekran

W ostatnich latach we znaki dała im się pandemia i związane z nią zdalne nauczanie. Ryszard Kaczor miał nawet semestr przerwy w nauczaniu.

Wrona: - Ten czas był dość ciężki, dlatego że wzrosło obciążenie nauczycieli. Jak człowiek zadaje lekcje, to musi je też sprawdzać, a jak to robimy zdalnie, to tego sprawdzania jest dużo więcej. Ilość materiałów, którą musimy przetworzyć, jest o wiele większa niż podczas normalnych zajęć szkolnych. Trudniej się sprawdza, co przyswoili.

Kaczor: - I dla nich, i dla nas.

Dyrektor Kacprzak: - Trudna jest informacja zwrotna, która jest motorem napędowym dalszego procesu edukacji.

Kaczor: - W naszych pracowniach jest dużo zadań manualnych. Trzeba dotknąć, połączyć. Mieć coś w rękach. Można teoretycznie wyświetlić film na YouTube, ale to nie to samo.

Wrona: - Praktyczne nauczanie jest znacznie utrudnione. Jak zrobić montaż elektryczny zdalnie? Mogą narysować schemat, ale to nie jest to, co własnoręczny montaż.

Przy Wiśniowej stosunek wiedzy praktycznej do teoretycznej to 75 do 25 procent. Uczniowie kształcą się w systemie modułowym, a po zakończeniu każdego modułu otrzymują określony certyfikat, który przydaje się w życiu zawodowym, a nawet na studiach.

Ryszard Kaczor wrócił do szkoły i swoich pracowni po pandemicznej przerwie we wrześniu. - I poczułem, że mnie naprawdę lubią - wspomina. - Jak pan dyrektor na apelu powiedział, że wracam, to taki aplauz był, aż mi się zrobiło ciepło. Teraz nigdzie się już nie wybieram, chyba że dyrektor będzie chciał nas wyrzucić.

Wojownicy z Technikum Mechatronicznego przy Wiśniowej
Wojownicy z Technikum Mechatronicznego przy Wiśniowej
Źródło: Justyna Suchecka

Robota i pieniądze

- Co to to nie! - ucina od razu rozważania o "wyrzucaniu" czy "odchodzeniu" Kasprzak. Wielokrotnie powtarza, że starszych kolegów trudno będzie zastąpić. Tak trudno, że czasem zastanawia się, czy szkoła nie będzie musiała zmienić nazwy. - Nie da się prowadzić technikum mechatronicznego bez mechatroników. A chętnych do tego zawodu brakuje - przyznaje.

Andrzej Wrona ma 16 godzin lekcyjnych, Ryszard Kaczor - 21, czyli więcej niż pensum, które wynosi dla nauczycieli 18 godzin.

Kaczor: - Nie chce nikt przychodzić na nasze miejsce. To trudna robota i nie za te pieniądze.

Wrona: - Pracowałem jako konstruktor wiele lat. Jeśli chodzi o konstruktorów, to jeden na dwudziestu się naprawdę nadaje do swojej roboty. A jeśli chodzi o nauczycieli, to cud będzie, jak jeden na dziesięciu będzie miał predyspozycje do bycia tym dobrym nauczycielem.

Moi rozmówcy są zgodni, że "w szkole trzeba być cierpliwym, sumiennym i umieć przekazywać wiedzę". A to połączenie musi sprawiać człowiekowi przyjemność.

Kaczor: - Są nauczyciele, którzy występują na lekcjach w roli "tak ma być, musisz tak zrobić, bo ja ci tak mówię i tak dalej". U nas nie ma takiej formy.

- Czy wiek przydaje autorytetu w klasie? - pytam.

- Sam wiek nie wystarczy - tu są zgodni. To samo słyszę od ich byłych i obecnych uczniów. A tych mają już na koncie tysiące.

Kaczor: - Kiedyś miałem taką sytuację, że przychodzi tata na wywiadówkę i mówi: "pamięta mnie pan?". A wie pani, już łysawy, brzuszek, lata dawno niemłodzieńcze. Mówię szczerze: "nie pamiętam". A on zdziwiony: "Jak to? Przecież uczył mnie pan w latach 80. Przyszedłem teraz na zebranie syna". Żeby on wiedział, ilu tu takich chłopaków było od tego czasu - śmieje się.

Wrona: - A tak, zdarzają się takie historie. Zanim uczyliśmy mechatroników, to przecież wypuściliśmy stąd w świat też wielu tokarzy, frezerów, później informatyków.

Dyrektor Kasprzak: - Dla części ludzi, którzy dziś przychodzą do pracy, standardy tu u nas są za wysokie. Wolą iść pracować tam, gdzie jest łatwiej, skoro pieniądze w oświacie nie są oszałamiające. Dziś, jeśli mam młodszych nauczycieli przedmiotów zawodowych, to przychodzą na jeden dzień w tygodniu, a poza tym pracują w biznesie i przemyśle. Mówią mi: "fajna ta szkoła, ale my mamy rodziny i kredyty". Więc uczą po sześć, czasem dziewięć godzin w tygodniu i też się cieszę. Ale to nie to samo, co moi wojownicy - dodaje z uśmiechem.

1609N391XR PIS DNZ WIECZOREK
Brakuje nauczycieli w polskich szkołach
Źródło: TVN24

Przy Wiśniowej pracuje dziś 93 nauczycieli. Czternastu jest już w wieku emerytalnym. Ci powyżej 50. roku życia to 36 osób.

Wyobrażacie sobie, że kiedyś was tu nie będzie? - Ale po co? - odpowiadają pytaniem Wrona i Kaczor.

Ale dyrektor Kasprzak smutnieje: - Ja się boję, że za chwilę nas nie będzie i nie będzie Mechatronika. Zacząłem o tym mówić głośno, bo może to się da jeszcze powstrzymać. Nie pamiętam już, kiedy przyjąłem do pracy nauczyciela po studiach. Moi "młodzi" mają po 40 lat. Uczymy zawodów przyszłości, ale nie wiem, jaka czeka nas przyszłość - wzdycha.

Czytaj także: