|

"Najpierw nas oszukali, teraz nas okradają"

Hieronim Więcek, sołtys wsi Niesiołowice
Hieronim Więcek, sołtys wsi Niesiołowice
Źródło: Tomasz Słomczyński

Przybywa rozgoryczonych, którzy chcą produkować prąd, ale mają coraz większy problem z jego sprzedażą. Dostali państwowe dotacje, sami zainwestowali, a teraz odłącza się ich od sieci, która nie daje rady. Fotowoltaika staje się ofiarą własnego sukcesu.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Gorąco.

W czarnej bluzie trudno wysiedzieć na podwórku sołtysa Hieronima Więcka. - Czarny kolor przyciąga energię słoneczną - śmieje się gospodarz, choć wcale nie jest mu do śmiechu.

Wieś Niesiołowice tonie w zieleni, tu domek letniskowy, tam gospodarstwo. Domostwa jakby porozrzucane niedbale między wzgórzami i jeziorami. Krajobraz wprost idylliczny. Ale to nie on mnie tu przyciągnął. Hieronim Więcek, sołtys Niesiołowic, chce mi opowiedzieć o sytuacji, w jakiej znaleźli się mieszkańcy wsi, którzy swego czasu uwierzyli w opłacalność zielonej energii.

Oszukali, okradają

Sołtys Więcek zamontował panele słoneczne kilka lat temu na dachu budynku, który pamięta jeszcze końcówkę PRL-u. Teraz nawet ogrzewanie ma elektryczne. Instalował fotowoltaikę, żeby mieć tani prąd. Jak wszyscy.

- Tyle się mówi o energii odnawialnej, o wiatrakach czy fotowoltaice, że to takie dobrodziejstwo, że trzeba z tego korzystać. A rzeczywistość pokazuje zupełnie coś innego - mówi. I od razu przechodzi do sedna. - Kiedy jest takie słońce, jak dzisiaj, wtedy falowniki wyłączają nam nasze instalacje.

- Co to znaczy? - dopytuję. Sołtys za chwilę zaprowadzi mnie do pomieszczenia gospodarczego, pokaże ów falownik. Na razie tłumaczy: - To takie urządzenie, które "odcina" moją instalację od sieci i wtedy produkowana przeze mnie energia nie trafia do systemu.

- A gdzie trafia?

- Nigdzie. Marnuje się po prostu, a ja nie zarabiam. To znaczy na moje konto, na mój wirtualny magazyn energii nie naliczają się kolejne kilowaty - tu sołtys Niesiołowic rozkłada ręce, jakby chciał pokazać, jak bardzo jest bezradny. - Miało być inaczej - stwierdza. - Zachęcano nas, wyliczano korzyści. Dlatego uważam, że ktoś najpierw nas oszukał, a teraz okrada.

Hieronim Więcek przy falowniku
Hieronim Więcek przy falowniku
Źródło: Tomasz Słomczyński

Ich obowiązek

Piotr Kuraszyński mieszka na obrzeżach Poznania. Pracuje jako motorniczy, kieruje tramwajem, a panele na dachu zamontował przy wsparciu finansowym państwa - skorzystał z dotacji i z ulgi podatkowej. W sumie inwestycja kosztowała go, po uwzględnieniu zwrotów, 18 tysięcy złotych. Mówi, że włączenia falowników do tej pory zdarzały się sporadycznie.

- Bodaj dwa razy zauważyłem taką sytuację - przyznaje.

Ma świadomość, że problem może narastać i że w innych częściach Polski może być bardziej dotkliwy. Wszak instalacji fotowoltaicznych ciągle przybywa.

- Od firmy, która zainstalowała mi fotowoltaikę i teraz świadczy opiekę techniczną, dowiedziałem się, że producent falowników zmienił zdalnie oprogramowanie, tak żeby przy wysokim napięciu, gdy przekroczy 253 wolty, falownik nie wyłączał całkowicie instalacji, tylko "przyhamowywał". To ma zapobiec drastycznym spadkom produkcji, żeby moje straty były mniejsze - opowiada Kuraszyński.

Piotr Kuraszyński, podobnie jak inni prosumenci, z którymi rozmawiałem, nie jest w stanie precyzyjnie podać kwoty, którą traci na skutek uruchomienia się falownika.

- Nikt tego nie liczy w ten sposób, bo trzeba by było w każdy słoneczny dzień siedzieć z kalkulatorem i obliczać, ile energii mogłaby w momencie wyłączenia produkować moja instalacja - tłumaczy. - Więc nie mam pojęcia, jak duże są to straty, choć na pewno występują. Być może będę mógł je określić na podstawie bilansu rocznego, gdy porównam produkcję z roku poprzedniego, gdy ograniczeń nie było, z aktualnym, gdy już są. Choć na taki bilans wpływ ma także pogoda. Jednego roku jest więcej słońca, innego mniej. Więc nigdy nie będę mieć pewności, że określony spadek produkcji wynika tylko i wyłącznie z włączenia falownika.

Piotr Kuraszyński też czuje się rozczarowany.

- Zapewnienie odbioru wyprodukowanej przeze mnie energii to obowiązek leżący po stronie spółki energetycznej - mówi właściciel paneli. - Wiem, że problemy wynikają z tego, że oni mają tam kiepską infrastrukturę i że prawdopodobnie w najbliższym czasie to się nie zmieni oraz że w innych regionach włączenia falowników zdarzają się znacznie częściej niż u mnie. Ale - jak powiedziałem - to już ich obowiązek, żeby zapewnić odbiór energii produkowanej z paneli.

Jak stwierdza, nadzieja w nowym oprogramowaniu falowników, które ograniczy straty.

- Kiedy zakładałem fotowoltaikę, to szacowałem, że inwestycja zwróci mi się w ciągu około pięciu lat. Teraz, w związku z włączeniami falownika, z pewnością ten okres się wydłuży. O ile? Tego nikt nie jest w stanie dzisiaj powiedzieć - zaznacza.

ceny
Cios w fotowaltaikę. Marta Głód o nowej ustawie
Źródło: TVN24 BiS

Zeszyt i oszczędności

Sołtys kaszubskich Niesiołowic używa liczby mnogiej. Mówi "nam", bo takich jak on jest w jego miejscowości wielu. I wszystkim falowniki odcinają ładowanie.

- Panel słoneczny na dachu to już norma we wsi - stwierdza.

Ile ich jest? Pan Hieronim nie wie dokładnie, ale - jak mówi - "będzie gdzieś mniej więcej połowa domów". To jest kilkadziesiąt dachów w Niesiołowicach (wieś liczy 130 mieszkańców), oprócz domów panele są też czasem montowane na budynkach gospodarczych.

- Pokażę panu falownik - sołtys zaprasza do pomieszczenia gospodarczego na parterze domu. Na ścianie wisi skrzynka, coś jakby elektroniczny licznik. Na wyświetlaczu pojawiają się liczby, między innymi wskaźniki napięcia w sieci na trzech fazach. Obecnie jest na nich 230-235 V (woltów).

- O, jeszcze działa - pokazuje palcem cyfry na wyświetlaczu. - Jak przekroczy 253, wówczas to urządzenie "odetnie" moją instalację od sieci i wtedy produkowana przeze mnie energia nie trafi do systemu.

- Jak często się to zdarza? - dopytuję.

- Na początku falownik odcinał ładowanie raz na jakiś czas, w zeszłym roku już znacznie częściej - skarży się sołtys. - A w tym roku, od marca, zdarza się to już bardzo często. Jak jest słońce, to niemal codziennie.

Hieronim Więcek wyciąga zeszyt, w którym codziennie robi notatki.

Białe kartki pokrywają długie słupki - ciągi cyfr. Odczyty z falownika wskazują, ile energii załadował do sieci. Z licznika - takiego samego, jaki jest w każdym domu - spisuje, ile w tym czasie energii zużył. Pod każdym miesiącem kreska, a pod nią sumy: energia wyprodukowana, energia zużyta. Sam dedukuje, jaki ma bilans, bo Energa takich danych nie udostępnia.

- Ostatnio padł rekord. W ciągu miesiąca załadowałem 910 kilowatów. W tym czasie zużyłem 110 kilowatów - mówi.

Kwiecień w notatkach Hieronima Więcka
Kwiecień w notatkach Hieronima Więcka
Źródło: Tomasz Słomczyński

W miesiącach wiosenno-letnich ma nadprodukcję energii, w jesienno-zimowych bilans jest ujemny. Ale i tak, w ujęciu rocznym, więcej produkuje niż zużywa. Wygląda to następująco: instalacja produkuje około 5 megawatów rocznie, on sam w tym czasie zużywa około 3,6 megawata.

- Jakie ma pan z tego korzyści? - pytam.

Gdy instalacja pracuje prawidłowo - jak odpowiada - produkuje energię, która "odkłada się" w jego wirtualnym magazynie. - No bo jak mam "załadowane" latem, to potem w zimie odliczają mi od rachunku za prąd - tłumaczy pan Hirek.

Na przykład za prąd w zimie - gdy słońca nie ma - płaci około dwadzieścia kilka złotych miesięcznie (od grudnia do kwietnia zapłacił 90 złotych). To są opłaty stałe, ich wysokość nie zależy od ilości wyprodukowanej energii.

Ale dzieje się tak tylko, gdy fotowoltaika "załaduje" odpowiednią ilość energii do wirtualnego magazynu. Bo jeśli instalacja jest latem wyłączana i "nie ładuje", to potem nie ma co odliczać i wówczas miesięczny rachunek za prąd w styczniu czy marcu opiewa już nie na 20, ale na 400 albo i 500 złotych.

- Na tym właśnie polega problem - mówi sołtys Niesiołowic. - Dlatego czuję się oszukany.

- Jak pan myśli, dlaczego tak się dzieje? - pytam Hieronima Więcka.

- Bo "oni" mają za dużo energii i nie są w stanie jej przekazywać społeczeństwu - odpowiada spokojnie, ważąc słowa. - I co mamy zrobić? Nic nie zrobimy. Szary człowieczek, Kowalski, nic tu nie poradzi. Okradają nas w świetle prawa, a robią to państwowe spółki.

Dokładamy starań

Pytanie o wyłączenia mikroinstalacji fotowoltaicznych zadałem spółce Energa Operator SA, która na Pomorzu pełni funkcję OSD (Operatora Sieci Dystrybucyjnych) i jest odpowiedzialna za sprawne działanie sieci elektroenergetycznej.

Odpisał mi Grzegorz Baran, koordynator ds. kontaktu z mediami: "Omawiana sytuacja może zdarzyć się w miejscach, w których występuje duża liczba mikroinstalacji, najczęściej w czasie ich szczytu generacyjnego [słoneczny dzień - red.], przy jednoczesnym braku odbioru/zapotrzebowania na lokalnie produkowaną energię. W takim momencie, w którym każda z mikroinstalacji wprowadza energię do sieci, a jednocześnie nie ma odbiorców wykorzystujących ją lokalnie, może dojść do podnoszenia się napięcia w sieci nn [niskiego napięcia - red.], w niektórych przypadkach, aż do granicy dopuszczalnych odchyleń tj. nawet do 253 V".

Jak dalej pisze pracownik państwowej spółki - wtedy właśnie działa "automatyka" i falownik wyłącza instalację.

Grzegorz Baran nie stwierdza wprost, że powodem wyłączeń mikroinstalacji jest stara, niewydolna i wymagająca rozbudowy sieć. Przyznaje jednak, że "ENERGA-OPERATOR dokłada starań, aby w jak najszerszym zakresie umożliwić prosumentom wprowadzanie do sieci energii, podejmując szereg działań, zaczynając od tych doraźnych (…), aż po inwestycje związane z rozbudową infrastruktury".

Samochód, który nie pojedzie

Sołtys Niesiołowic Hieronim Więcek dużo czyta na temat zielonej energii. - Problem może w najbliższej przyszłości dotyczyć miliona dwustu tysięcy gospodarstw - przewiduje.

Skąd ta liczba? Według danych Polskiego Towarzystwa Przesyłu i Rozdziału Energii Elektrycznej, na koniec zeszłego roku w Polsce działało prawie milion dwieście tysięcy mikroinstalacji fotowoltaicznych. Ich liczba w ostatniej dekadzie gwałtownie, z roku na rok, wzrastała. I wzrasta dalej, w dużej mierze dzięki administracyjnym ułatwieniom i rządowym dotacjom.

Aktualnie czytasz: "Najpierw nas oszukali, teraz nas okradają"

W ramach programu Mój Prąd, Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska dofinansował dotychczas prawie 413 tysięcy instalacji fotowoltaicznych na łączną kwotę ponad 1,7 miliarda złotych.

Mamy więc w Polsce 1,2 miliona instalacji fotowoltaicznych. Jak dużo jest z tego prądu? Posłużmy się porównaniem: moc największej w Europie elektrowni węglowej w Bełchatowie (pokrywa 18,5 procent zapotrzebowania Polski na energię) to 5,1 GW (gigawata). Moc wszystkich paneli fotowoltaicznych w kraju to około 12 GW, a moc wszystkich OZE w Polsce - razem z wiatrakami - to około 22 GW. Z wyliczeń matematycznych wynika, że tak zwane zielone źródła energii mogłyby pokryć 80 procent zapotrzebowania na energię w Polsce. Ale to tylko teoretyczne wyliczenia. W praktyce zdolności produkcyjne paneli i wiatraków są znacznie mniejsze niż ich moc "zainstalowana", a to dlatego że instalacje te działają tylko, gdy świeci słońce lub wieje wiatr. A przecież nie zawsze się tak dzieje.

Polskie OZE produkują mniej więcej tyle prądu, by zaspokoić około 36 procent zapotrzebowania na energię. Tę "robotę" w nieco ponad połowie wykonują panele fotowoltaiczne.

- Tak, mamy teraz fotowoltaiczny boom - stwierdza Wojciech Kukuła z organizacji Client Earth Prawnicy dla Ziemi, komentując poczynania polskich władz. - Jednak… To jest tak, jakbyśmy dofinansowywali ludziom zakup samochodów, ale nie zbudowali dróg. W efekcie mieliby samochody, którymi nigdzie nie dojadą - uzupełnia.

Eksperci, z którymi rozmawiam, są zgodni co do tego, że ten problem dopiero zaczyna narastać. Takich "fotowoltaicznych" wsi jak Niesiołowice, które będą odłączane od sieci, gdzie produkcja energii będzie wstrzymywana, będzie coraz więcej.

Hieronim Więcek przed swoim domem
Hieronim Więcek przed swoim domem
Źródło: Tomasz Słomczyński

Urząd Regulacji Energetyki (URE) w marcu potwierdził, że w tej sprawie wpływają "dość liczne skargi prosumentów", czyli odbiorców, którzy produkują energię elektryczną w mikroinstalacjach.

"Problemy z przydomową instalacją występują najczęściej z powodu wysokiego poziomu napięcia na tym odcinku sieci dystrybucyjnej, do której jest przyłączona" - piszą autorzy raportu sygnowanego przez URE, o którym pisaliśmy w tvn24.pl trzy miesiące temu.

"Długość sieci elektroenergetycznych niskiego napięcia w Polsce liczona jest w tysiącach kilometrów. Modernizacja tak rozległej infrastruktury i przystosowanie jej do bezproblemowego odbioru energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych, przy zachowaniu określonych przepisami prawa parametrów jakościowych energii, nie nadąża za masowo montowanymi i uruchamianymi mikroinstalacjami" - czytamy na stronie internetowej URE.

Coraz częściej mówi się, że polska fotowoltaika staje się ofiarą własnego sukcesu.

Zbyt wąska rura

Problem sięga swoimi korzeniami kilku dekad wstecz, gdy masowe stosowanie paneli fotowoltaicznych jeszcze się nikomu nie śniło.

Wyobraźmy sobie osiedle wybudowane w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku - dajmy na to, dziesięć domów. Każdy z nich otrzymał warunki przyłączenia na dziesięć kilowatów energii elektrycznej. Sieć została więc "obciążona" na sto kilowatów. Ale to za dużo, urządzenia "na sieci" nie były w stanie wytrzymać takiego obciążenia. Dlaczego więc wydano pozwolenie? Winien jest "współczynnik jednoczesności". Zakłada on, że ludzie w tych wszystkich gospodarstwach nie będą przecież w tym samym momencie pobierać dziesięciu kilowatów, czyli wszyscy nie będą jednocześnie odkurzać, prać, gotować, prasować, mieć włączone wszystkie żarówki i piec w piekarniku przy włączonej klimatyzacji.

Przyjęto więc, że - to znów wymyślony przykład - gospodarstwa będą w danym momencie pobierać najwyżej połowę mocy. Zatem do obliczeń wstawiono współczynnik jednoczesności wynoszący 0,5. Zamiast stu kilowatów założono obciążenie sieci na pięćdziesiąt. A tyle to sieć już wytrzyma - stwierdzili ówcześni fachowcy.

I w zasadzie mieli rację, wszystko było w porządku, jakoś działało. Do czasu aż - w zupełnie nowej rzeczywistości - właściciele domków założyli instalacje fotowoltaiczne o mocach zbliżonych do mocy umownych. W ten sposób gospodarstwa domowe stały się już nie tylko odbiorcami energii, ale także jej wytwórcami. Zatem dzisiaj, w słoneczny dzień, każdy z tych domów produkuje energię, którą ktoś musi odebrać za pośrednictwem sieci elektroenergetycznej. Dzieje się to w tym samym momencie, czyli jednocześnie (bo słońce świeci wszystkim po równo). Zgodnie z wydanymi przed laty tak zwanymi warunkami przyłączenia każdy z gospodarzy ma prawo obciążyć sieć dziesięcioma kilowatami. No i mamy klops - czyli sto kilowatów w sieci, która nie wytrzymuje obciążenia. Współczynnik jednoczesności przestaje mieć zastosowanie w momencie, gdy domy stały się również źródłami energii, a wszystkie panele na dachach zaczęły w tym samym czasie grzać się na słońcu.

Co się wtedy dzieje? Panele wysyłają energię do systemu, w sieci rośnie napięcie, przekracza wartość 253 V i wtedy właśnie, dla bezpieczeństwa, włączają się falowniki.

Odnawialne źródła energii czekają na zmiany technologiczne, systemowe i mentalne
Źródło: TVN24

Szymon Witoszek, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Fotowoltaiki i przewodniczący grupy roboczej ds. wymagań technicznych, odwołuje się do porównania, które może być bardziej obrazowe dla laika.

- To jak z rurami, którymi płynie woda - wyjaśnia. - Gdyby zamiast energii gospodarstwa domowe pompowały do systemu wodę, a ona nie miałaby ujścia, wówczas ciśnienie w rurach by rosło. To by groziło pęknięciem rury. Mniej więcej tak samo to działa w przypadku energii, z tym że zamiast ciśnienia wody mamy tu napięcie.

- Czyli że owa "rura" jest za wąska? - dopytuję.

- Stosując tę metaforę, lepiej mówić o całym układzie rur. Niektóre z nich są zbyt wąskie lub jest ich zbyt mało w danym miejscu sieci - odpowiada Witoszek.

Przekonuje, że "grzech pierworodny" został popełniony na etapie planowania przestrzennego.

- Często jest tak, że mamy "monokultury zabudowy", na przykład osiedla domków jednorodzinnych, gdzie teraz na wielu dachach są moduły fotowoltaiczne. Tak zwany profil zapotrzebowania na energię tych odbiorców także jest podobny. Kiedy świeci słońce, czyli następuje tak zwana duża generacja słoneczna, mieszkańcy są w pracy i nie zużywają energii lokalnie. W okolicy brakuje jednak odbiorców komercyjnych, na przykład zakładów przemysłowych, usługowych, biur. Energię trzeba transportować w głąb sieci, co jest bardzo kosztowne albo wręcz technicznie niemożliwe przy obecnym stanie infrastruktury - tłumaczy ekspert.

Potrzebny magazyn

- Sieć elektroenergetyczna to nie magazyn - zaznacza Szymon Witoszek. Powtarza to również w mailu Grzegorz Baran ze spółki Energa Operator. Wyprodukowana przez panele energia musi więc znaleźć odbiorcę, żeby napięcie w sieci nie wzrosło nadmiernie. Problem powstaje wówczas, gdy takiego odbiorcy nie ma "w zasięgu". Co wtedy?

Trzymając się przykładu wody: gdy ciśnienie w rurze niepokojąco wzrasta, można ją spuścić do jakiegoś zbiornika i na przykład wykorzystać później, gdy będzie potrzebna. Takim basenem w tym przypadku mógłby być magazyn energii, w którym byłaby ona czasowo przechowywana.

- Takie magazyny mogą budować operatorzy [państwowe spółki energetyczne - red.] na potrzeby bilansowania systemu, czyli niedopuszczania do nadmiernego wzrostu napięcia w sieci, ale robią to opieszale - tłumaczy Witoszek. - Oczekuje się tego od właścicieli mikroinstalacji, zwanych prosumentami, ale oni także nie mają obowiązku kupować i instalować magazynów.

Domowy magazyn energii elektrycznej to urządzenie wielkości niewielkiej szafy, które każdy prosument może zakupić i zainstalować. Jak czytamy na stronie Tauronu (polski holding energetyczny), który oferuje sprzedaż magazynów: "W dzień, w podłączonym do fotowoltaiki magazynie, gromadzą się nadwyżki energii, których nie zużyjesz do funkcjonowania Twojego gospodarstwa domowego. Dzięki temu, nadwyżki energii z fotowoltaiki nie będą zwracane do sieci energetycznej. Dopiero kiedy magazyn będzie pełny, energia będzie oddawana do sieci przesyłowej. Kiedy Twoja fotowoltaika nie produkuje energii, np. w nocy, magazyn zasila gospodarstwo domowe energią, którą zgromadził w dzień. Dopiero kiedy ten zapas się skończy, Twoja instalacja przestawi się i będzie pobierać prąd z sieci".

Reklama magazynu energii
Reklama magazynu energii
Źródło: tauron.pl

Wydawałoby się - idealne rozwiązanie. Jest jednak pewien szkopuł. Energii w magazynie wystarczy na krótko, może na jeden lub dwa dni. Jak dotąd nie są dostępne magazyny, które na przykład napełniałyby się latem, gdy energii jest nadmiar, a oddawały ją zimą. No i cena: około 25 tysięcy złotych.

Jest więc tak, że rządowe kampanie zachęcają: "kup sobie magazyn", ale z punktu widzenia Kowalskiego nie wygląda to zachęcająco. Najpierw wydał kilkanaście (czasem kilkadziesiąt) tysięcy złotych na instalację fotowoltaiczną, a teraz każe mu się wydać dodatkowych 25 tys. zł na magazyn, bo sieć "nie daje rady". Przy czym - jeśli chodzi o przeciążenie sieci, wydatek ten wcale nie rozwiąże problemu. Zainstalowanie jednego magazynu niewiele da, napięcie w sieci nadal będzie przekraczać dopuszczalne wartości. Przestanie, gdy inni też będą mieć magazyny. Dopiero wówczas lokalne obszary sieci będą zbilansowane. Ale jaką gwarancję będzie miał Kowalski, że jego sąsiedzi zrobią podobnie jak on, wydadzą spore pieniądze na swój magazyn?

W porządku - można by rzec. Jeśli ów Kowalski nie chce inwestować w magazyny, niech to robią właściciele sieci. Czyli państwowe spółki, takie jak na przykład Energa Operator. Ale tak się nie dzieje.

Winna ma być Unia Europejska. Jak poinformował nas Grzegorz Baran ze spółki Energa Operator, "zgodnie z założeniami przyjętymi przez Komisję Europejską, budowa fizycznych magazynów energii, co do zasady, realizowana ma być przez podmioty komercyjne, a nawet gospodarstwa domowe, nie zaś przez Operatorów Systemów Dystrybucyjnych".

Szymon Witoszek nie podziela tej opinii. Jego zdaniem prawo europejskie nie zabrania instalacji magazynów energii: - Nadrzędną rolą operatora jest utrzymanie sieci w należytym stanie technicznym w celu zapewnienia niezawodnych dostaw energii. Jeśli odbiorcy są gotowi kupić energię, której nie można wprowadzić do sieci ze względu na ograniczenia techniczne, zadaniem operatora jest zaplanowanie działań, które te ograniczenia zlikwidują - przekonuje.

Dlaczego więc się tego nie robi?

- Operatorom brakuje środków i wolą przerzucić ciężar rozwiązania tego problemu na prosumentów - ocenia Szymon Witoszek. - Prosumenci mogą pomóc, ale na pewno nie powinni brać odpowiedzialności za stan techniczny sieci.

Jednak to nie znaczy, że rząd nie robi nic w tej kwestii. Jak poinformowała nas w czerwcu Ewelina Steczkowska z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, dotychczas w ramach programu Mój Prąd dofinansowano 1567 magazynów energii na łączną kwotę ponad 17 milionów złotych.

Ale to kropla w morzu potrzeb. Przypomnijmy, w Polsce mamy 1,2 miliona instalacji fotowoltaicznych.

Materiał reklamowy PGE
Materiał reklamowy PGE
Źródło: PGE-obrot.pl

Nasi zachodni sąsiedzi również inwestują w magazyny energii już od 2013 roku, kiedy wprowadzono dotacje do takich zakupów. Jak czytamy w branżowym portalu gramwzielone.pl, na koniec 2022 roku na terenie Niemiec (2,5 miliona systemów fotowoltaicznych - dwa razy więcej niż w Polsce) znajdowało się 627 tysięcy magazynów energii (400 razy więcej niż u nas).

Kosztowne zabiegi

Magazyny to jedno. Drugie rozwiązanie problemu to modernizacja samych sieci, żeby energia mogła trafić ze wsi Niesiołowice na przykład do najbliższego zakładu produkcyjnego, który w słoneczny dzień przed południem pracuje pełną parą, ale jest oddalony o kilkadziesiąt kilometrów.

- Czyli - wracając do przykładu z wodą - trzeba wymieniać owe "rury" na coraz szersze, o większej przepustowości? - pytam eksperta.

- Dokładnie - odpowiada wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Fotowoltaiki. - To znaczy trzeba zmodernizować infrastrukturę, wymienić linie kablowe, napowietrzne, dostosować stacje transformatorowe, zastosować różne urządzenia. Konieczne są odpowiednie regulacje i strategiczne inwestycje. A Polska jest w tym obszarze zapóźniona. To wszystko są zabiegi kosztowne, które będą wymagały przynajmniej kilkuletniego planowania. I to się dzieje. W planach rozwoju sieci dystrybucyjnych przyjmuje się wiele takich inwestycji, to nadal jednak stanowczo za mało.

- Dlaczego?

- Operatorzy sieci nie mają wystarczających środków ani perspektywy zwiększonych przychodów, które pozwoliłyby takie modernizacje zaplanować i przeprowadzić. W efekcie działania, jakie podejmujemy w ramach transformacji energetycznej, nie odzwierciedlają realnych potrzeb użytkowników systemu - zarówno wytwórców, jak i odbiorców. Modernizacje odbywają się często odcinkowo, a to niewiele daje.

- Czy tych wszystkich problemów mogliśmy uniknąć? Dało się je przewidzieć? - pytam moich rozmówców.

- Dla ludzi znających problemy energetyki, nie tylko ekspertów, to było oczywiste, że znajdziemy się w tym punkcie - przyznaje Wojciech Kukuła.

- Rzeczywiście można odnieść wrażenie, że boom w sektorze mikroinstalacji zaskoczył zarówno regulatora, jak i spółki energetyczne. Niemcy mieli te problemy jakiś czas temu i je w dużej mierze rozwiązali. Więc wystarczyło się temu przypatrzeć i wiadomo było, co robić - mówi Szymon Witoszek.

Ceny energii w Polsce są droższe niż w Niemczech czy w krajach bałtyckich. "To wypadkowa wielu elementów"
Źródło: Paweł Płuska/Fakty TVN

Zapewniamy, poddamy, podejmiemy

Kłopoty mieszkańców Niesiołowic przedstawiliśmy firmie Energa Operator SA.

Grzegorz Baran odpisał nam: "Zapewniamy, że poddamy analizie zgłoszoną sytuację oraz podejmiemy niezbędne i możliwe działania zmierzające do poprawy warunków pracy mikroinstalacji w miejscowości Niesiołowice".

Czytaj także: