Nie zatrzymał się do kontroli drogowej, a potem próbując uciec przed policją, wjechał do rzeki. Gdy policjanci wreszcie go złapali, okazało się, że ma we krwi prawie dwa promile alkoholu, a „po kielichu” wpadł już czwarty raz w tym roku. Teraz "rajdowiec" trafi przed sąd.
W środę wieczorem policjanci z Milicza (dolnośląskie) dowiedzieli się, że po ulicach pobliskich Sławoszowic szaleje „wężykiem” beżowa skoda Favorit. Funkcjonariusze natychmiast ruszyli na wskazane przez świadka miejsce i po chwili zobaczyli opisane przez niego auto. Gdy próbowali zatrzymać je do kontroli, kierowca tylko przyspieszył. Zaczął się pościg.
Wodowanie w Barczy
Uciekinier pomknął przez Sławoszowice w stronę Rudy Milickiej. Na jednym z łuków drogi, wpadł w poślizg i uderzył w przydrożną barierę ochronną. Nie zatrzymał się jednak. Uszkodzonym autem pomknął wąską drogą pomiędzy stawami hodowlanymi w stronę Nowego Grodziska, zjechał z drogi i wjechał na pobliską łąkę. Po kilkunastu metrach brawurowej, momentami niekontrolowanej jazdy po podmokłej łące, kierowca skody stracił panowanie nad kierownicą i zjechał z wysokiej skarpy, wpadając do przepływającej w tym miejscu rzeki Baryczy. Auto stanęło prawie do połowy zalane wodą.
Na „bani” i bez „prawka”
Ścigający pirata policjanci podbiegli do Skody i brnąc po kolana w lodowatej wodzie zatrzymali „rajdowca”.
Okazało się, że uciekającym piratem drogowym był dobrze znany milickim policjantom, wielokrotnie już notowany 33-letni mieszkaniec Milicza. Badanie trzeźwości wykazało w jego organizmie prawie dwa promile alkoholu. Nie miał za to prawa jazdy ani jakichkolwiek dokumentów skody. Po sprawdzeniu w policyjnej bazie danych okazało się, że mężczyzna już trzy razy w tym roku wpadał na jeździe „pod wpływem”. Sąd już dwukrotnie orzekał wobec niego zakaz kierowania samochodami.
Jego nocny rajd z finałem w rzece też niebawem znajdzie swój finał w milickim sądzie.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: policja Wrocław