Na ławie oskarżonych zasiedli razem - lekarz oskarżony o przyjmowanie łapówek i ci, którzy mieli je wręczać. Rozpoczął się proces kardiochirurga Mirosława G. Wszyscy zeznający w sobotę przed sądem o podarunkach dla Mirosława G. mówią krótko: "To nie była łapówka, a wyraz wdzięczności. Lekarz pieniędzy nie chciał". Proces przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa był jawny.
Pierwszy z 22 oskarżonych, 83-letni Henryk J. odmówił składania wyjaśnień. Odczytano więc jego wyjaśnienia ze śledztwa. Mówił w nich, że G. nigdy nie sugerował, że chce coś otrzymać. "Nie mogę powiedzieć złego słowa o nim; uważam że uratował mi życie" - zapewniał były pacjent dr. G. Przyznawał zaś, że jego córka-dziennikarka, podarowała lekarzowi swoją książkę, o czym napisała w "Gazecie Wyborczej".
Zabieg koronarografii się powiódł. Dr G. to porządny lekarz. Myślę, że uratował mi życie, a na pewno je przedłużył i poprawił oskarżony Władysław W.
"To nie łapówka"
Kolejna oskarżona, Elżbieta M. przyznała się do wręczenia lekarzowi pieniędzy w sumie 200 zł. Zaznaczyła, że dała je w wyrazie podziękowania za opiekę nad mężem. Zeznała jednak, że Mirosław G. żadnej łapówki nie żądał i odmówiła dalszego udziału w rozprawie. Sąd zwolnił kobietę z dalszego udziału w procesie.
Także Władysław W. przedstawił podobny scenariusz - Mirosław G. pieniędzy nie chciał, ale je dostał. 500 zł, znowu w podziękowaniu za operację. - Zabieg koronarografii się powiódł. Dr G. to porządny lekarz. Myślę, że uratował mi życie, a na pewno je przedłużył i poprawił - mówił oskarżony.
To nie prywatny szpital; tu się nie płaci. Możemy się spotkać po operacji w Toruniu na koniaczku. Mirosław G
Ukryta kamera w gabinecie
Podstawą oskarżenia kolejnej osoby - Teresy P. było nagranie z ukrytej kamery umieszczonej w gabinecie lekarza. Widać na niej, jak kobieta podaje profesorowi kopertę, z czego wysnuto wniosek wręczenia korzyści majątkowej o nieustalonej wysokości. - To były wyniki badań męża - twierdzi Teresa P.
Inny oskarżony - Tadeusz K. również nie przyznał się do przestępstwa wręczenia korzyści majątkowej. Zarazem potwierdził, że zostawił G. w gabinecie kopertę z tysiącem zł, co uznaje do dziś za "upominek" za udaną operację żony. Dodał, że G. "nie mówił o żadnych pieniądzach".
500 euro w podzięce
Ryszard J. przyznał się do wręczenia Mirosławowi G. 500 euro. Jak twierdzi, już po operacji żony. Przed nią, miał od lekarza usłyszeć: "To nie prywatny szpital; tu się nie płaci". Według oskarżonego, G. dodał wtedy: "Możemy się spotkać po operacji w Toruniu na koniaczku".
Oskarżony dodał, że potem Mirosław G. również pieniędzy nie chciał, ale przed przyjęciem koperty się nie bronił.
Żona Ryszarda J. Helena, także oskarżona - mówiła, że "na sali chorych wszyscy powtarzali, że doktor +nie bierze+". Dodała, że zadzwoniła wtedy do męża, by "nie wyrywał się z dowodami wdzięczności, bo będzie niemiły incydent".
Na koniec badania chciał ode mnie numeru telefonu, by umówić się na kawę w Krakowie. Nigdy jednak nie zadzwonił. Gdy wychodziłam z gabinetu, doktor pocałował mnie w policzek. Nie czułam się z tym komfortowo. Najważniejsze było jednak dla mnie zdrowie ojca oskarżona Monika Ł.
"Zamiast pieniędzy chciał córkę"
Monika Ł., oskarżona o wręczenie z matką doktorowi G. 500 zł, mówiła w śledztwie, że kardiochirurg - gdy widziały się z nim w szpitalu MSWiA - uznał stan jej ojca za trudny do operowania. Wówczas matka chciała mu dać pieniądze, na co dr G. miał uśmiechnąć się i powiedzieć "zamiast pieniędzy wolałbym córkę", co ona odebrała jako żart, bo za siedem miesięcy brała ślub.
Dr G. zasugerował, że musi też zbadać córkę, by upewnić się, że nie odziedziczyła schorzeń ojca, cierpiącego na tętniaka aorty. Osłuchiwał jej serce badając, czy ma tzw. szmery. - Na koniec badania chciał ode mnie numeru telefonu, by umówić się na kawę w Krakowie. Nigdy jednak nie zadzwonił. Gdy wychodziłam z gabinetu, doktor pocałował mnie w policzek. Nie czułam się z tym komfortowo. Najważniejsze było jednak dla mnie zdrowie ojca - mówiła oskarżona w śledztwie.
Twierdzi ona, że 500 zł, jakie jej matka wręczyła lekarzowi, było zapłatą za prywatną wizytę jaką było zbadanie jej. - Żałuję tego, co zrobiłam, ale chciałam ratować życie męża - mówiła zaś Barbara K., matka Moniki Ł. - To, co zrobiło CBA, gdy do nas wpadło, było potworne; mąż dostał ciśnienia, a pogotowie nie chciało przyjechać - powiedziała sądowi. - Mówili, że jak się nie przyznamy, to mogą nas aresztować do 3 miesięcy; to był horror - dodała.
Oświadczyła też, że w CBA mówiono jej, by nie martwiła się dalszym leczeniem męża po aresztowaniu G. bo "lekarza wyznaczy mu minister zdrowia prof. Zbigniew Religa".
Ziobro: "Prawdziwy obraz pana G."
Były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro przed rozpoczęciem rozprawy powiedział: - Mam nadzieję, że do opinii publicznej będzie przebijał się prawdziwy obraz pana doktora G., który wynika z ustaleń dowodowych śledztwa.
Jak podkreślił, materiały obciążające kardiochirurga były w ogromnej części utajnione. Zaznaczył, że prokuratura zebrała wiele dowodów wskazujących na to, że G. nie tylko brał łapówki, ale też wymuszał łapówki, bądź uzależniał wykonanie zabiegu od ich uzyskania.
Sprawa bez precedensu
Dr G. (dziś pracujący w prywatnej klinice) jest oskarżony o 41 przestępstw korupcyjnych, naruszanie praw pracowniczych personelu warszawskiego szpitala MSWiA, znęcanie się nad osobą najbliższą i zmuszanie pracownicy szpitala do "innej czynności seksualnej". Grozi mu do 10 lat więzienia.
Kardiochirurg nie przyznaje się do zarzutów, choć potwierdza, że kilka razy zostawiono mu koperty z pieniędzmi, ale mówi, że nigdy ich nie żądał.
Sprawa byłego ordynatora była szczególnie głośna przez wypowiedź ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Na konferencji prasowej po aresztowaniu Mirosława G. Ziobro powiedział: "Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie".
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN, PAP/Tomasz Gzell