W pierwszych stu dniach była jednym z najbardziej krytykowanych ministrów, sondaże wskazywały, że Polacy jej nie ufają. Ale z drugiej strony była też ministrem, który, zanim zdążył na dobre usiąść w rządowym fotelu, musiał stanąć w szranki z "bardzo chorym problemem"... Za Ewą Kopacz bardzo ciężka studniówka.
Przy okazji studniówki rządu Donalda Tuska oceniamy ministrów kluczowych resortów. Podsumowywaliśmy już pracę ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego, wicepremiera i ministra gospodarki Waldemara Pawlaka, ministra finansów Jacka Rostowskiego i szefa MSZ Radosława Sikorskiego. Teraz czas na minister Ewę Kopacz i resort zdrowia, na którym "wyłożyło" się już wielu ministrów i premierów...
Wejście smoka - problem numer jeden
Ewa Kopacz łatwego wejścia do Rady Ministrów z całą pewnością nie miała. Zanim rozłożyła swoje rzeczy w nowym gabinecie musiała zacząć kontrolować własny resort i gęsto się tłumaczyć - na dodatek z nie swoich decyzji. Problem nosił tytuł "lista leków refundowanych", dokument zatwierdzony pod koniec urzędowania przez minister finansów Zytę Gilowską. - Apelowałam, by tego nie robiła - tłumaczyła "Dziennikowi" parę dni po wyborze na szefa resortu zdrowia nowa pani minister.
Wcześniej media ujawniły, że odpowiedzialny za sporządzanie listy wiceminister za rządów PiS Bolesław Piecha spotykał się z przedstawicielami jednej z firm farmaceutycznych, której lek znalazł się wśród tych refundowanych. Chodzi o Iwabradynę - nowy lek na nadciśnienie. Wpisanie preparatu na listę leków refundowanych budzi wątpliwości, ponieważ lek na listę trafił w ostatniej chwili. Do tej pory rzadko stosowany, a do tego drogi. - To, w jaki sposób niektóre leki trafiły na listę powinna wyjaśnić prokuratura, a nie ja - mówiła minister Kopacz. Zaznaczyła jednak, że jej nie zmieni. - Mamy na to za mało czasu - wyjaśniła w TVN24.
In vitro dla mas, czyli problem numer dwa
Zanim sprawa listy leków ucichła w mediach, wybuchła inna: minister Kopacz chce refundować zapłodnienie in vitro. - Na początek można refundować in vitro dla najbiedniejszych. Na wszystko nie będzie nas stać - mówiła Kopacz.
Pani minister zaczęła się wycofywać, kiedy głośno zaczęła protestować opozycja i kościół.
W końcu premier Donald Tusk (pomimo, że na początku mówił, że "jest to metoda warta wsparcia") uciął spekulacje: dopłat do in vitro na razie nie będzie.
Trupy w szafie - problem trzeci
Minęło kilkanaście dni i pojawił się problem numer trzy: "trup w szafie", czyli ustawa skracająca czas pracy lekarzy do 48 godzin tygodniowo. Według unijnych dyrektyw, lekarze nie powinni pracować więcej niż 48 godzin tygodniowo. Nie powinni, ale jeśli chcą mogą spędzić w pracy do 72 godzin. Zależy to od nich i od dyrektora szpitala. Nowe zapewniają lekarzom także 11-godzinny odpoczynek. - Poprzedni rząd zostawił nam przepisy o czasie pracy lekarzy, jak trupa w szafie, ale my się z nim uporamy - deklarowała minister Ewa Kopacz. I uspakajała "po pierwszym stycznia nie będzie w Polsce placówki, w której zabraknie lekarzy - już podpisujemy umowy z lekarzami".
Ale opozycja mówiła swoje: pani minister jest opieszała i premier Tusk powinien ją zdymisjonować. - Zrobi to, bo Ewa Kopacz psuje wizerunek rządu - przekonywał Joachim Brudziński z PiS. Minister odpowiadała: - żeby zacząć działać trzeba najpierw uszczelnić system. Samo pompowanie pieniędzy nic nie da. Ze stanowiskiem Kopacz nie zgadzała się ani opozycja, która żądała od rządu "wyłożenia kasy na stół", ani lekarze, domagający się podwyżek.
Rozpoczęła się fala strajków w polskich szpitalach, która sparaliżowała pracę wielu z nich. Co kilka dni media informowały o kolejnych ewakuowanych placówkach. Minister Kopacz pracowała nad projektami ustaw, które miałyby zreformować służbę zdrowia, a dyrektorzy szpitali doraźnie ratowali sytuację w swoich placówkach.
Cudze projekty - własne kłopoty (numer cztery)
W końcu minister wyciągnęła projekty i od razu musiała zacząć się tłumaczyć z tego, co było jej - a co nie jej - pomysłem. - To nie są propozycje nowego rządu, ale moje i niech pani Kopacz będzie miała odwagę o tym powiedzieć - apelował były minister zdrowia Zbigniew Religa. Na dodatek niezadowolony był ponoć sam premier, który zarzucał projektom ogólnikowy charakter.
Rząd zwlekał z pokazaniem projektów. Ciągle trwały prace. W końcu jednak premier, na wspólnej konferencji prasowej z minister Kopacz, zapowiedział: "Zaczynamy reformę służby zdrowia!". "Pakietu otwarcia" nikt jednak wtedy nie zobaczył.
Gdy w końcu - po kilku dniach zwłoki - pakiet trafił w ręce posłów opozycji, pojawiły się "nowe-stare" zarzuty: to ogólniki, nie ma konkretów. Do akcji wkroczył prezydent, który 14 stycznia spotkał się z premierem i minister Kopacz na Radzie Gabinetowej w sprawie służby zdrowia. Po niej (trwała 45 minut) Lech Kaczyński potwierdził wcześniejsze zarzuty opozycji: - Nie było rzeczowych odpowiedzi - mówił prezydent.
"Kawał dobrej roboty"
Ewa Kopacz nie dawała za wygraną. - Moje ostatnie tygodnie wcale nie są łatwe, ale nie zejdę z tej drogi. Przyszłam po to, żeby zreformować system zdrowia i to zrobię - mówiła na spotkaniu z przedstawicielami pracowników ochrony zdrowia zrzeszonymi w NSZZ "Solidarność".
Uznała też wkład poprzednika. W programie "Teraz MY" Kopacz zaprosiła do resortu ministra Religę - ten zaproszenie przyjął. Pani minister zaznaczyła też, że "byłoby niegodziwością, gdyby zmarnowała projekt poprzednika". - Zbigniew Religa odwalił kawał dobrej roboty, ale jego projekt zawierał wiele błędów. Mam odwagę go poprawić i wprowadzić w życie - deklarowała Kopacz.
Czarny "biały szczyt" - problem piąty
I rzeczywiście - kolejna decyzja Ewy Kopacz była odważna: - Chcemy razem z premierem rozmawiać o zmianach systemu z lekarzami. Dlatego organizujemy "biały szczyt", czyli spotkanie, na które zapraszamy przedstawicieli wszystkich organizacji związkowych reprezentujących pracowników ochrony zdrowia i prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego - obwieściła minister zdrowia.
21 stycznia doszło do pierwszego "białego szczytu". Był premier, pani minister, reprezentująca prezydenta Anna Fotyga i przedstawiciele najważniejszych związków zawodowych lekarzy. Nie było jednego: konkretów. I dlatego entuzjazm zaczął powoli opadać... Na kolejnych "szczytach" minister Kopacz już nie było. Związkowcy też przestali wysyłać na nie swoich liderów. Po trzecim "białym szczycie" szef OZZL Krzysztof Bukiel stwierdził bez ogródek: - To już jest hucpa i mistyfikacja. Konsultacje trwają, trwa też impas w całej służbie zdrowia, łatany działaniami doraźnymi.
ŁOs//tr
Źródło: TVN24, Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/zdjęcie PAP