O migrantach na granicy polsko-białoruskiej, którzy potrzebują pomocy mówił w "Faktach po Faktach" Jakub Sieczko, lekarz anestezjolog stojący na czele grupy #MedycyNaGranicy. - Kolega, który wrócił z dyżuru powiedział mi tak: nigdy nie zapomnę widoku kobiety karmiącej dziecko w środku lasu przy jakimś małym ognisku wśród grupy wychłodzonych osób – powiedział. Maria Bożena Ancipiuk, przewodnicząca rady miejskiej w Michałowie, podkreśliła zaś: - Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby umierali w naszej gminie migranci.
Na Podlasiu, obok strefy stanu wyjątkowego zaczęła w czwartek dyżurować grupa kilkudziesięciu osób z wykształceniem medycznym, czyli #MedycyNaGranicy. Jakub Sieczko, lekarz anestezjolog stojący na jej czele powiedział w sobotę w "Faktach po Faktach" w TVN24, że nie da się patrzeć na to, co się dzieje na granicy polsko-białoruskiej "z założonymi rękami".
Szef grupy #MedycyNaGranicy: jest co robić nawet poza strefą stanu wyjątkowego
Sieczko mówił, że 24 września grupa złożyła do szefa MSWiA wniosek o możliwość wejścia do strefy stanu wyjątkowego, ale nie otrzymali zgody. - Okazuje się jednak, że jest co robić już poza strefą. Wszystko wskazuje na to, że rozmiar tego kryzysu jest taki, że te osoby już często przebywają poza strefą stanu wyjątkowego. Już pierwszego dnia mieliśmy nocną interwencję, sześciogodzinną, gdzie nasz zespół pojechał wspomóc medycznie kilkunastoosobową grupę, która przebywała w lesie, z tego, co wiemy, od 15 dni – mówił.
- W tej grupie były dzieci niespełna dwuletnie, dziecko czteroletnie – dodał. - Kolega, który wrócił z tego dyżuru powiedział mi tak: nigdy nie zapomnę widoku kobiety karmiącej dziecko w środku lasu przy jakimś małym ognisku wśród grupy wychłodzonych osób – relacjonował.
- Te obrazki są absolutnie dramatyczne. O ile do tej pory wiedzieliśmy o tym tylko z mediów, to zobaczyliśmy to na własne oczy i to jest naprawdę poruszające. Jesteśmy tam potrzebni – powiedział.
Lekarz: najczęstszym problemem jest hipotermia
Sieczko pytany, jakiego rodzaju pomocy medycznej potrzebują migranci, powiedział, że "najczęstszym problemem tych osób jest hipotermia". – Hipotermia głęboka jest stanem bezpośredniego zagrożenia życia i wydaje się, że te sześć zgonów, o których wiemy, na pograniczu polsko-białoruskim, to najczęściej był skutek tego, że ci ludzie, mówiąc wprost, zamarzli – dodał.
Zaznaczył, że ci ludzie mają też swoje choroby, na które cierpią. – Nie da się dobrze kontrolować choroby przewlekłej w lesie na pograniczu polsko-białoruskim, kiedy są przymrozki – zauważył. - Ci ludzie nie mają dostępu do opieki medycznej, do żywności, nie mają dostępu do odpowiednich napojów. Są wychłodzeni. Problemem są zapalenia płuc. Co jest też ważne, wiem, że wśród tych osób problemem też był COVID-19 – wymieniał.
Ancipiuk: nie możemy sobie pozwolić na to, żeby umierali u nas w Michałowie migranci
Maria Bożena Ancipiuk, przewodnicząca rady miejskiej w Michałowie, odniosła się do sprawy migrantów, w tym dzieci, którzy 27 września trafili przed placówkę Straży Granicznej w Michałowie. Straż Graniczna przekazała, że migranci zostali doprowadzeni do linii granicy z Białorusią.
- Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby umierali u nas w Michałowie, w naszej gminie migranci, a także dzieci. To są dzieci, one mają swoje prawa. Nie możemy tak z nimi postępować. Każdy, kto ma trochę człowieczeństwa, wie jak ma się zachować wobec dzieci – mówiła.
Przypomniała, że radni poparli jednogłośnie burmistrza Michałowa, żeby stworzyć punkt pomocy potrzebującym. Dodała, że to punkt pomocy nie tylko dla migrantów, ale wszystkich mieszkańców.
- Tam zabezpieczyliśmy koce, ubrania ciepłe, buty, spodnie , kurtki dla tych osób, które marzną, które przebywają w ciemnym lesie – wyliczała.
- Te zdjęcia były bulwersujące. Nie można było patrzeć, jak dziewczynka półtora roku, brudna, głodna, spragniona nie wie, co się z nią dzieje. Ponieważ te dzieci zostały zabrane z domu przez rodziców bez świadomości, gdzie są wywożone. Gdyby to był dom spokojny, ciepły, bezpieczny, to nikt by z tego domu nie wyjeżdżał – powiedziała przewodnicząca rady miejskiej w Michałowie.
Pytana, czy jest ogólne poparcie wśród społeczności Michałowa dla tego punktu pomocy, powiedziała, że po sesji rady miasta "wiele osób dzwoniło z Polski, z zagranicy wspierając nas i dziękując za odrobinę ludzkości jaką pokazaliśmy wobec tych uchodźców". Dodała, że jednak w Michałowie głosy są podzielone, są osoby, które nie są z tego zadowolone. Ancipiuk mówiła, że wiele wolontariuszy chce pełnić dyżury.
- Te osoby, te kobiety, te dzieci to nie są terroryści. To są dzieci nieświadome tego, gdzie je zabrano i to jest największy ból – podkreśliła.
Źródło: TVN24