O sytuacji migrantów na obszarze przygranicznym mówiła na antenie TVN24 Agnieszka Kosowicz z Fundacji Polskie Forum Migracyjne. - Nasi aktywiści borykają się z wyborami, czy mają jechać do czwórki dzieci bez opieki w jednym lesie, czy do półprzytomnej nastolatki w drugim lesie. To są nasze codzienne wybory. W lesie rzeczywiście są ludzie na granicy życia i śmierci - opisała. Zaznaczyła, że nieznany jest los osób przebywających na terenie objętym stanem wyjątkowym.
Od 2 września w przygranicznym pasie z Białorusią, czyli w części województw podlaskiego i lubelskiego, obowiązuje stan wyjątkowy. Obejmuje 183 miejscowości. Przez ten czas dziennikarze nie mają dostępu do obszaru objętego stanem wyjątkowym i nie mogą relacjonować wydarzeń z terenu. Przebywać tam nie mogą także przedstawiciele organizacji pomocowych i medycy.
Europosłanka Janina Ochojska, założycielka Polskiej Akcji Humanitarnej, sygnalizowała w czwartek, że przy granicy "mamy do czynienia z ogromnym kryzysem humanitarnym". - Chciałabym, żebyśmy wszyscy zrozumieli, że to, co się dzieje na tej granicy, będzie obciążało nas odpowiedzialnością. My jesteśmy za to odpowiedzialni. My, obywatele Polski - mówiła. Podkreślała, że przebywający tam migranci to nie są "nielegalni ludzie".
"W lesie rzeczywiście są ludzie na granicy życia i śmierci"
O to, co może się dziać teraz z migrantami przebywającymi przy pasie granicznym, pytana była w TVN24 Agnieszka Kosowicz z Fundacji Polskie Forum Migracyjne.
- Jesteśmy członkami grupy Granica, która monitoruje od kilku tygodni sytuację na miejscu. Nie jest tak, że coś do nas dociera, tylko widzimy to na własne oczy. W tej grupie mamy prawników, aktywistów, doświadczonych ludzi, którzy niejedno widzieli i ich relacje w tej chwili są takie, że widzą rzeczy niespotykane - opowiedziała.
Wyjaśniła, że działacze grupy "spotykają w lesie ludzi, którzy błąkają się na pograniczu polsko-białoruskim od dwudziestu dni, odkąd wprowadzono stan wyjątkowy". - Ludzi, którzy mają przedarte do cna buty, którzy chodzą po lesie w skarpetkach, z gorączką - opisała. Kosowicz dodała, że na tym terenie przebywają dzieci.
- Nasi aktywiści, których jest garstka, w tej chwili borykają się z takimi wyborami, czy mają jechać do czwórki dzieci bez opieki w jednym lesie, czy do półprzytomnej nastolatki w drugim lesie. To są nasze codzienne wybory. W lesie rzeczywiście są ludzie na granicy życia i śmierci - powiedziała.
Zapytana o prawdopodobną skalę grupy migrantów, jaka może być teraz w pozostawiona bez schronienia w coraz trudniejszych warunkach atmosferycznych, odparła, że przypadków zgłaszanych do jej grupy "można liczyć w dziesiątki osób". - Rzecz jasna, nie mamy wstępu do strefy zamkniętej. Trudno nam powiedzieć, jaka tam jest skala. Wydaje mi się, że raczej należy myśleć o setkach ludzi. To rosnące liczby - zwróciła uwagę.
Kosowicz przekazała, że organizację martwi kondycja migrantów. - Pogoda się gwałtownie u nas w tej chwili załamuje. Ktoś, kto przyjechał w sierpniu w podkoszulku, w tej chwili jest w tym samym podkoszulku, nie jest w stanie funkcjonować. Alarmujące jest również to, że na wezwania pomocy nie reagują nasze służby - zauważyła.
Przypominając w tym miejscu apel Janiny Ochojskiej, Kosowicz oświadczyła, że jej zdaniem zadanie wejścia w strefę stanu wyjątkowego i ratowanie ludzkiego życia to "rządowe zadanie". - Potrzebna jest rządowa i pozarządowa współpraca, żeby wykorzystać te zasoby, które mamy, jako państwo - tłumaczyła.
CZYTAJ WIĘCEJ: Unijna komisarz będzie rozmawiać z ministrem Mariuszem Kamińskim o sytuacji na granicy
Źródło: TVN24