Marsz narodowców przeszedł w czwartek przez Warszawę, tym razem władza nadała mu charakter państwowy. - Rządzący mówią, że mamy być szczęśliwi, bo przecież nikogo łańcuszkiem nie zadusili, ludzie nie zapłacili zdrowiem i życiem - komentował w "Jeden na jeden" Zbigniew Janas, opozycjonista z czasów PRL. Jego zdaniem "problemem" jest, gdy nacjonalistyczne poglądy prezentowane na marszu "są pod osłoną państwa".
W czwartek z okazji Święta Niepodległości przez Warszawę przeszedł marsz narodowców, któremu w tym roku władza nadała charakter państwowy.
Policja oceniła, że manifestacja "zaliczała się do najbezpieczniejszych, które odbywały się od lat". Nie zabrakło jednak incydentów. W trakcie spalono między innymi baner z portretem Donalda Tuska i flagę Niemiec. Uczestnicy nieśli symbole o charakterze nacjonalistycznym, między innymi celtyckie krzyże czy ONR-owskie falangi, wznosili też antyunijne i dyskryminujące okrzyki.
Janas: problem zaczyna się wtedy, gdy tego typu poglądy są pod osłoną państwa
O incydentach na marszu mówił w piątek w "Jeden na jeden" w TVN24 Zbigniew Janas, opozycjonista z czasów PRL.
- To nic nowego, to już się widziało. Rządzący mówią, że mamy być szczęśliwi, bo przecież nikogo łańcuszkiem nie zadusili, nie spalili, ludzie nie zapłacili zdrowiem i życiem. Jakież szczęście nas spotkało - ironizował.
Podkreślił, że sam "walczył o wolność 11 lat" i po takim doświadczeniu "każda rzecz w demokracji, nawet taka, która się nie podoba, cieszy". - Ci ludzie, dopóki nie jest to zdelegalizowany ruch, mają prawo wyjść, demonstrować swoje myślenie o Polsce, swoje poglądy. Problem zaczyna się wtedy, gdy tego typu poglądy są pod osłoną państwa - ocenił Janas.
- Władza upaństwowiła te obchody, ale oczywiście politycy, którzy do tego doprowadzili, uciekli i się pochowali po kątach - zaznaczył gość TVN24.
"Została przekroczona granica, o której bym nawet nie pomyślał, że może być przekroczona"
Rządzacy zdaniem Janasa "wiedzą, że dużo zła się tam pojawia, więc nie chcieli robić tego tak bezpośrednio". - I kto to zrobił? Pan [Jan Józef - przyp. red.] Kasprzyk, szef urzędu do spraw kombatantów. Dla nas to było coś obrzydliwego, że ten człowiek dał się w to wpuścić - dodał opozycjonista.
- To jest wstyd. To jest coś obrzydliwego, kiedy człowiek, który ma pomagać ludziom, którzy walczyli o wolną Polskę, nagle idzie na tle ludzi, którzy są przeciwko wartościom, które myśmy prezentowali, o które walczyliśmy - mówił.
Podkreślał, że "zawsze stara się zrozumieć ludzi, również tych, którzy mają inne poglądy". - Bo ja nie walczyłem o to, żeby tylko moje poglądy były prezentowane. Walczyłem o to, żeby inni też mogli prezentować swoje. Ale są pewne granice. Została przekroczona granica, o której bym nawet nie pomyślał, że może być przekroczona - podkreślił.
Janas: Łukaszenka testuje Polskę i UE w momencie, gdy Polska w UE nic nie znaczy
Janas komentował też sytuację na granicy polsko-białoruskiej. - Rozumiem, że Łukaszenka chce nas przetestować, ale zadaję sobie pytanie, dlaczego właśnie teraz tak postępuje? Myślę, że testuje nie tylko Polskę, ale też Unię Europejską w sytuacji, w której Polska w Unii prawie nic nie znaczy, nikt nas nie szanuje - stwierdził.
- Dlatego testują Polskę dzisiaj, bo jest słaba, nie ma sojuszników, słyszą te wszystkie głupoty o wyjściu z Unii - dodał.
Zaznaczył, że Alaksandr Łukaszenka "oczywiście robi to w kontakcie i z pomocą służb rosyjskich". - Oni musieli to zauważyć, mają tam dobrych analityków, że Polska jest bardzo słaba. My prężymy muskuły, prezydent i premier gadają, że jesteśmy bezpieczni, ale widzą, że decyzje, które są podejmowane, świadczą o słabości. Budowa muru na granicy to nic innego niż sygnał, że sobie nie dajemy rady - powiedział opozycjonista.
Janas: trochę się wstydzę głosowania za kompromisem aborcyjnym
Prowadząca program Agata Adamek poruszyła w rozmowie ze Zbigniewem Janasem też na temat aborcji. Gość TVN24 w 1993 roku, kiedy przyjmowano tak zwany kompromis aborcyjny, był posłem. Zagłosował wtedy "za". - To z całą pewnością nie były moje poglądy, ale tu widać było już, że może być dużo gorzej. Miałem olbrzymi dylemat. Jestem zwolennikiem tego, żeby to kobiety decydowały, jeśli chcą przerwać ciąże - mówił.
Wskazywał, że "ten kompromis tak naprawdę wykluczał możliwość podjęcia takiej decyzji z innych powodów niż zdrowotne". - To było najgorsze, wiedziałem, że to się źle skończy. Wiedziałem, że to się skończy podziemiem aborcyjnym. Jak do tego doszedł jeszcze brak edukacji seksualnej to było wiadomo, że to się skończy źle - mówił.
Jego zdaniem "ten kompromis miał konserwatywną twarz", ale "innej ustawy w Polsce nie można było wtedy przyjąć, były pomysły na dużo gorsze".
- Takie są wybory polityków. Muszę powiedzieć, że trochę się tego wstydzę, że tak zagłosowałem. Mam nadzieję, że to nowe pokolenie odkręci ten nasz wstyd - powiedział gość "Jeden na jeden".
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24