RELACJA

Marsz zakończył się błoniach Stadionu Narodowego. "Najbezpieczniejszy od lat"

Uczestnicy marszu na Błoniach Stadionu Narodowego
Policja podsumowała przebieg uroczystości z okazji 11 listopada
Źródło: TVN24
Mobilizacja w policji, usunięte materiały budowlane, ławki, kosze i stojaki rowerowe. Do tego wygrodzona trasa. W czwartek przez Warszawę przeszedł marsz narodowców, który w tym roku miał charakter państwowy. Stołeczna komenda podsumowała: był to jeden z najspokojniejszych marszów od lat.

Trasa przebiegała od ronda Dmowskiego do ronda de Gaulle'a, Alejami Jerozolimskimi i dalej przez most i aleję Poniatowskiego w okolice Stadionu Narodowego. Choć marsz ruszył dopiero o godzinie 13, przygotowania widać było od samego rana - wzdłuż trasy postawiono barierki, wyłączono też ruch kołowy, a w poprzek Marszałkowskiej zostały ustawione betonowe zapory.

Przed godziną 11 przy Rotundzie rozpoczęła się manifestacja zorganizowana pod hasłem "No pasarán: Polska otwarta, kolorowa, niepodległa, przeciw faszyzmowi", która została zarejestrowana przez Kolektyw No pasarán. Mieli flagi w kolorach tęczy, w barwach narodowych i UE. Z relacji reportera TVN24 wynikało, że zostali jednak usunięci siłą przez policję. - Wynieśli ich z ronda, siłowo zostali usunięci przejściami podziemnymi dalej w stronę pawilonu Cepelii i placu Konstytucji - mówił Jan Piotrowski.

Około godziny 13 prezes stowarzyszenia Marsz Niepodległości Robert Bąkiewicz dał hasło do ustawienia kolumny marszu. Rondo zaczęło wypełniać się uczestnikami zgromadzenia. Odśpiewali hymn państwowy, po czym rozpoczęło się przemówienie Bąkiewicza. Na wstępnie podziękował Janowi Józefowi Kasprzykowi, szefowi Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, który oficjalnie jest organizatorem wydarzenia. W trakcie przemówienia nawiązał też do sytuacji na granicy z Białorusią.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE NA TVN24 GO >>>

Tuż przed godziną 14 niewielka grupa z Bąkiewiczem na czele, ruszyła z ronda Dmowskiego w kierunku Stadionu Narodowego. Na przodzie ustawiły się też grupy rekonstrukcji historycznej odtwarzające polską husarię oraz wojskowych z okresu II wojny światowej. Kilka minut później wystartowali również pozostali uczestnicy marszu. Wśród nich znaleźli się między innymi były minister obrony narodowej Antoni Macierewicz oraz członek Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej Krzysztof Wyszkowski, w PRL działacz opozycji demokratycznej. Natomiast obok prezesa stowarzyszenia Marsz Niepodległości, szli między innymi: prezes węgierskiej partii Nasz Dom László Toroczkai, poseł Konfederacji Robert Winnicki, dyrektor Gabinetu Szefa Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych Wojciech Lesiak i wspominany Jan Józef Kasprzyk.

Około godziny 15.30 marsz dotarł do Ronda Waszyngtona i Stadionu Narodowego. Demonstranci zgromadzili się przed sceną, na której odbył się koncert i z której przemawiali organizatorzy wydarzenia. Finałem było złożenie wieńców przed popiersiem Ignacego Jana Paderewskiego przy wejściu do Parku Skaryszewskiego. Po godzinie 16 wydarzenie dobiegło końca. Według organizatorów wzięło w nim udział ponad 100 tysięcy osób.

- Ten marsz zaliczał się do najbezpieczniejszych, które odbywały się od lat - ocenił po zakończeniu zgromadzenia rzecznik Komendy Stołecznej Policji nadkomisarz Sylwester Marczak. - Nic nas praktycznie nie zaskoczyło, jeśli chodzi o wydarzenia, które budziły najwięcej emocji. Ciężko doszukiwać się przypadków negatywnych na całej trasie marszu - zaznaczył.

Poinformował również, że są osoby zatrzymane. - Podamy aktualną liczbę po zakończeniu czynności. Na tę chwilę jest to poniżej 10 osób zatrzymanych – mówił. Przed południem kilka takich osób zatrzymano między innymi za posiadanie narkotyków. Dodał przy tym, że nie brakowało incydentów, które są aktualnie analizowane przez policję.

Marczak odniósł się także do kontrmanifestacji antyfaszystowskiej, której uczestnicy siłą zostali usunięci z ronda przez policję. Wskazał, że pomimo tego, że policjanci z zespołu antykonfliktowego prowadzili z nimi rozmowy i wskazywali bezpieczne miejsce na manifestację oddalone około 100 metrów dalej, osoby te nie chciały zejść z ronda. - Rozmowy nie przyniosły żadnych skutków, co więcej, mówili oni, że chcą wziąć udział w zgromadzeniu państwowym, ale to była tylko taka forma drwin. Dzisiaj to bezpieczeństwo było najważniejsze, dlatego w pewnym momencie podjęta była decyzja dotycząca ewakuacji tych osób z ronda - wyjaśnił. Zastrzegł, że nie zostały one zatrzymane.

Choć atmosfera marszu była dość spokojna, nie zabrakło incydentów. W trakcie spalono między innymi baner z portretem Donalda Tuska i flagę Niemiec. Uczestnicy nieśli symbole o charakterze nacjonalistycznym, między innymi celtyckie krzyże czy ONR-owskie falangi. Na marszu pojawili się także działacze włoskiego skrajnie nacjonalistycznego ruchu Forza Nuova. Słychać było hasła o charakterze antyimigranckim i anty-LGBT. Na wiadukcie mostu Poniatowskiego uczestnicy powiesili zaś plakat z wizerunkiem łysego prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego i podpisem "I co? Łyso?".

Marsz to inicjatywa stowarzyszenia Marsz Niepodległości, którym kieruje Robert Bąkiewicz. Urząd miasta stołecznego nie zarejestrował jednak jego marszu, ponieważ uprzedziła go grupa 14 Kobiet z Mostu, która wcześniej zgłosiła wydarzenie na tej samej trasie. Warszawscy urzędnicy tłumaczyli też odmowę rejestracji marszu narodowców jako wydarzenia cyklicznego tym, że nie spełnia ustawowego warunku odbywania się w danym miejscu co najmniej trzy lata z rzędu. Prezydent Rafał Trzaskowski przypominał, że zeszłoroczny marsz co prawda odbył się, ale był nielegalny.

Decyzję prezydenta Warszawy skorygował wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł. Miasto poszło do sądu, który przyznał mu rację. Skutku nie przyniosło także odwołanie wojewody, bo w apelacji wyrok utrzymano. Na nic zdały się także interwencje prokuratora generalnego, ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Robert Bąkiewicz zapewniał, że marsz i tak się odbędzie, jest poszukiwana odpowiednia formuła prawna.

Dwa dni przed 11 listopada z pomocą przyszło państwo w osobie Jana Józefa Kasprzyka, szefa Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych. Zdecydował on, że marsz będzie miał charakter państwowy. Mimo to nie zdecydowali się w nim wziąć udziału prezydent ani premier (informowali o tym ich współpracownicy).

Czytaj także: