Nie powiem. Widziałem Gierka, widziałem Chruszczowa - chwali się po latach jeden z mieszkańców Manieczek. W jednym z największych i najbardziej rozreklamowanych PGR-ów w kraju w latach PRL-u, mieszkańcy tęsknią za starymi czasami, choć historycy uczulają: - To był tylko element "gospodarki księżycowej".
O porządek w całym kombinacie w Manieczkach pod Poznaniem dbało siedem kobiet. Zostały nazwane "Filipinkami" i żadnej pracy się nie bały. - Szukałyśmy i stonki w ziemniakach, co jej nie było, ale jakby się znalazła, to nagroda miała być - wspomina jedna z nich, 73-letnia Janina Kubiak.
Inny były pracownik PGR-u, Henryk Kaźmierczak wspomina z kolei, że raz na cztery lata kierowca traktora dostawał w przydziale dobry, ciepły kożuch, "który jeszcze jakoś wyglądał".
Coś, co dla nich stanowiło codzienność, dla historyka jest przykładem polityki uprawianej przez PRL-owską propagandę. - To był element gospodarki księżycowej, sowieckiej - tłumaczy historyk Maciej Korkuć z Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie.
Ludzie, który w nich pracowali, często uważają ten etap swojego życia za najważniejszy. I przypominają, że do czasu, gdy funkcjonował PGR, "nie było syfu" tak jak np. dzisiaj - w parku Józefa Wibickiego, autora słów do "Mazurka Dąbrowskiego".
Autor: adso/k / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN