Czytam książkę niesłychaną. Tytuł: "Odsłony Cata". Książka to fragmenty listów Cata-Mackiewicza, ułożone w dwa rozdziały: "Dekada londyńska" (lata 1946-1956) i "Dekada warszawska" (1956–1966). Wydawca: Ośrodek Karta.
Opracowała te listy Natalia Ambroziak. Chętnie przeczytałbym z nią wywiad. Z nią albo szefem Karty Zbigniewem Gluzą, bo to są ludzie pomysłowi i odważni. Dzięki nim zamiast kolejnej rozmowy z psychologiem, kulturoznawcą, ekspertem od wszystkiego, od "nawozów i od świata" dostaliśmy książkę o grzechach, słabościach i dylematach wybitnego pisarza, niespełnionego polityka, wielkiego publicysty. Przy okazji: kto pamięta, skąd wziąłem określenie od "nawozów i od świata"?
A dlaczego odważni? Bo korespondencja układa się w autoportret Cata złożony z jego własnych rozpaczliwych wyznań, kategorycznych, popędliwych sądów, żądań, wypowiadanych w chwilach rozżalenia, rozpaczy, a najczęściej beznadziei. Cat był monarchistą, zwolennikiem Piłsudskiego, gwałtownym krytykiem Becka i jego polityki, tuż przed wojną więźniem Berezy Kartuskiej. Sikorskiego i Mikołajczyka uważał za zdrajców, ponieważ szukali porozumienia z bolszewicką Rosją, sam jednak wrócił do Polski w roku 1956, w czerwcu, przed przełomem październikowym, zniechęcony jałowością polityki emigracyjnej, zmęczony biedą (Cat pisał o sobie: "pod względem finansowym jestem w straszliwej nędzy i chodzę dosłownie w łachmanach") i znęcony wezwaniami do repatriacji i - co tu gadać - pieniędzmi, podsuwanymi przez agentów peerelowskiej policji politycznej.
Emigracyjny Londyn żegnał go jako zdrajcę, a w kraju witał go entuzjazm pobudzonych nadziejami na destalinizację czytelników. Mackiewicz, obok Wańkowicza, należał do najcenniejszych trofeów peerelowskiej akcji wezwań do powrotu. Czy był oportunistą? To nie to słowo. Na pewno rozumiał, że jego repatriacja jest korzystna dla władzy i liczył, że sam też na tym skorzysta. W liście do Bolesława Piaseckiego tak prezentował motywy powrotu: "wróciłem do kraju, aby dać świadectwo, że Polacy nie powinni spodziewać się żadnej efektywnej pomocy od mocarstw zachodnich. Nie chciałbym powracać na emigrację do tego świata poniżonych upiorów. Chciałbym (...) umrzeć, ale na zadanie sobie śmierci mam za mało odwagi, chociaż (...) tak w ogóle byłem człowiekiem raczej odważnym". To wyznanie pochodzi z 1965 roku, kiedy wszystkie argumenty za powrotem straciły ważność. Cat podpisał, a być może był nawet inicjatorem Listu 34. Pisywał z powrotem do paryskiej "Kultury", za co władza szykowała mu proces. Los Mackiewicza zatoczył pełne koło.
Z Mackiewiczem zetknąłem się na początku lat 60. Rozpoczynałem staż dziennikarski w "Przeglądzie Kulturalnym", gdzie Mackiewicz wcześniej publikował w odcinkach "Londyniszcze" - paszkwil na emigrację, wypełniony złośliwościami wobec Wielkiej Brytanii, w którym objawia się w pełnej krasie "nieposkromiona anglofobia" Mackiewicza. "Nienawidzę wszystkich krajów, w których mówi się po angielsku" – pisał do Michała Pawlikowskiego.
Niezbyt rozgarnięty, ale dobrze skoligacony, był zięciem Jarosława Iwaszkiewicza. Sekretarz redakcji "Przeglądu" dał mi do adiustacji jakiś tekst Mackiewicza, nie pamiętam już, na jaki temat, napisany z charakterystyczną zamierzoną dezynwolturą albo wręcz pogardą dla szkolnych reguł gramatyki.
Nie znałem wówczas wymyślań Mackiewicza pod adresem redaktorów ingerujących mu w pisanie. Do Grydzewskiego na przykład Mackiewicz pisał: "Pańska tyrania wywołuje u mnie odruch rozpaczy (...) Pan zastępuje mi "widzieć" przez "oglądam" (...) Panu podoba się wyraz "równie", a dla mnie brzmi on jak "gównie" i protestuję, aby takie wyrazy były mi podsuwane". Nie miałem pojęcia o tych protestach, ale jakiś odruch przytomności sprawił, że odwołałem się do Gustawa Gottesmana, znacznie inteligentniejszego od zięcia Iwaszkiewicza, by mnie zwolnił z trudnego obowiązku poprawiania Mackiewicza. Moja pokora i ostrożność zostały wynagrodzone. Spodobała się Gottesmanowi i stałem się jego faworytem.
Kilka lat później, kiedy już pracowałem w "Polityce", gdzie zarabiałem marne grosze, widywałem Mackiewicza w knajpie Stowarzyszenia Dziennikarzy na Foksal. Jadałem tam, z podobnymi kolegami gołodupcami, po cenach zniżkowych marne obiady klubowe, a Mackiewicz wprawdzie chodził z trudem, o dwóch laskach, ale zajeżdżał pod Stowarzyszenie własnym citroenem i zamawiał z karty dewolaje i melby. Wiedzieliśmy, że ma kłopoty z władzą, ale że napadają go myśli samobójcze, nie przychodziło nam do głowy.
Los Cata to uosobienie trudnych dziś do wyobrażenia dramatów – dramatu emigranta, dramatu pisarza, dramatu polityka, dramatu deklasacji. Każdy zasługuje na książkę albo rozprawę naukową.
Na pewno zasługuje na więcej niż felieton w internecie.
Cat, jak na obecne standardy, zmarł młodo, w 1966 roku, miał 70 lat. Ciekawe, jaką dałby radę konstruktorom dzisiejszej polskiej polityki – krajowej i zagranicznej.
Kogo wielbił, a kogo obrzucał obelgami? Szkoda, że dziś nie ma Cata. Pewnie nikt by go nie słuchał, ale przynajmniej byłoby co poczytać.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24