|

"Ten konflikt przyćmi wszystkie inne"

PiS odwołał się do Trybunału, by zniszczyć kompromis aborcyjny cieszący się poparciem większości Polaków. Wystąpił przeciw woli Suwerena, wykorzystując opanowaną przez siebie, pozbawioną demokratycznego mandatu instytucję. Oczywiście, że PiS jest i będzie postrzegany jako współsprawca, ale znaczna część obywateli sprawstwo kierownicze przypisze Kościołowi katolickiemu i będzie miała po temu dobre powody. Wyrok TK otworzył okres masywnych konfliktów o kształt relacji państwo-Kościół i religia-polityka. Analiza Ludwika Dorna.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Wyrok pisowskiego quasi-Trybunału Konstytucyjnego, uchylający przesłankę dokonania legalnej aborcji w sytuacji ciężkiego i nieuleczalnego uszkodzenia płodu, politycznie oznacza początek końca III Rzeczpospolitej. Kompromis aborcyjny z 1993 roku ustanawiał bowiem zasadę, która wspólnocie, głęboko podzielonej w kwestiach aksjologicznych związanych z religią, umożliwiała w miarę zgodne istnienie. Tego rodzaju rozstrzygnięcia mają de facto rangę norm konstytucyjnych.

Kompromis ten wpisywał się w serię rozstrzygnięć, które zapadały w latach 1989-1997, a dotyczyły relacji Kościół-państwo oraz polityka-religia. Zakończeniem i zwieńczeniem tego procesu była Konstytucja z 1997 roku, odwołująca się do wątków religijnych preambułą, określeniem małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety oraz wyróżnieniem Kościoła katolickiego wśród innych wyznań (kwestia konkordatu).

Kompromis z 1993 roku cieszył się poparciem większości. Rosła ona wraz z upływem czasu. Według okresowych sondaży CBOS, od 2012 roku poparcie dla utrzymania ustawowego status quo wzrosło z 49 do 62 procent (w roku 2016), odsetek opowiadających się za jego liberalizacją zmalał z 34 do 23 procent, a za zaostrzeniem – z 9 do 7 procent. Dlaczego zatem to rozwiązanie, które jakoś funkcjonowało, choć przy różnych zgrzytach, i zadowalało zdecydowaną większość, zostało uchylone na rzecz rozwiązania, za którym opowiada się nie więcej niż 10 procent Polaków?

Skutki orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji
Źródło: TVN24

Odpowiedzi należy szukać w partyjnej polityce, przede wszystkim Jarosława Kaczyńskiego. W 1993 roku głosował on za kompromisem aborcyjnym, a później wielokrotnie wypowiadał się o nim z uznaniem. W 2007 roku - podczas sporów o antyaborcyjną nowelizację Konstytucji podjętą z inicjatywy fundamentalistyczno-narodowej Ligi Polskich Rodzin, a popartą przez Marka Jurka (wówczas marszałka Sejmu z PiS) - doktrynę konsekwentnej obrony tego kompromisu sformułował w porozumieniu z nim prezydent Lech Kaczyński, stwierdzając: "Uważam, że osiągnięty (…) kompromis jest kompromisem, którego nie wolno naruszać. Powtarzam – nie wolno naruszać". Jednocześnie, gdy przychodziło w Sejmie do sporów o aborcję, to zawsze okazywało się, że to polityczne stanowisko prezesa PiS podziela wyraźna mniejszość posłów tej partii. W 2018 roku, analizując głosowania nad pro- i antyaborcyjnymi projektami ustaw, sformułowałem w tekście dla Magazynu TVN24 prognozę, która okazała się zaskakująco trafiona, dlatego pozwolę sobie na obszerne z niej cytaty.

Rozpoczyna się potężny konflikt

Wtedy, w 2018 roku, pisałem: "Rozpoczyna się potężny konflikt wokół aborcji, który swoją intensywnością przyćmi konflikty dotychczasowe. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że PiS doprowadzi do zlikwidowania ustawowej przesłanki dopuszczalności aborcji w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia dziecka poczętego i to niezależnie od tego, że prezes Kaczyński w cichości serca swego był i jest zwolennikiem kompromisu z 1993 roku; w 2019 roku z partią taką, jaką stworzył, nie ma tutaj żadnej swobody manewru. (…)

Jarosław Kaczyński do tej pory zawsze robił wszystko, by PiS nie postawił kwestii ograniczenia aborcji tak, by doprowadziło to do zmian prawnych. Jednakże w 2016 roku doszedł do ściany. Zmusił wprawdzie klub, by opowiedział się za odrzuceniem w drugim czytaniu całkowitego zakazu aborcji, ale jego presji nie poddało się 41 posłów (32 było przeciw, dziewięciu się wstrzymało). Za przeforsowanie swojej linii zapłacił cenę, którą była zgoda – mówił o tym wkrótce po głosowaniach – poparcia projektu likwidującego możliwość aborcji eugenicznej. Teraz będzie musiał płacić".

Dalej dodawałem: "Wybory w 2019 roku przebiegną pod znakiem konfliktu o aborcję wraz ze wszystkim, co się z tym wiąże: sporem o rolę Kościoła, związkami partnerskimi, wychowaniem seksualnym w szkołach".

PiS odwołał się do TK, by zniszczyć kompromis aborcyjny cieszący się poparciem przeważającej większości Polaków. Innymi słowy, wystąpił przeciw politycznej woli Suwerena, wykorzystując opanowaną przez siebie, a pozbawioną demokratycznego mandatu instytucję kontroli konstytucyjnej.
Ludwik Dorn

W wyborach 2019 i 2020 roku aborcja zeszła wprawdzie na dalszy plan, a na czoło wysunęła się kwestia LGBT i Kościoła katolickiego, ale sytuacja po wyborach prezydenckich sprawiła, że Jarosław Kaczyński musiał zrealizować swoją obietnicę z roku 2018. Z jednej bowiem strony po wyborach parlamentarnych powstała licząca się siła polityczna na prawo od PiS – Konfederacja, z którą ściśle współdziała antyaborcyjny ruch Kai Godek. Z drugiej, po wyborach prezydenckich polityczno-ideową ofensywę zaczął przeprowadzać Zbigniew Ziobro, wraz z posłami Solidarnej Polski przedstawiając się jako pryncypialna, nieugięcie wierna wartościom prawica; a jak to jest z wiernością prawicowym wartościom u Jarosława Kaczyńskiego i popieranego przezeń Mateusza Morawieckiego, to do końca nie wiadomo.

Sygnałem, że ta ofensywa może osłabiać pozycję Jarosława Kaczyńskiego w samym PiS, było sejmowe i senackie głosowanie nad ustawą o ochronie zwierząt i bunt nie tylko posłów Solidarnej Polski, ale też czysto pisowskiej osiemnastki i to mimo ogłoszenia bezwzględnej dyscypliny klubowej w głosowaniu. Wbrew pozorom nie tylko o tzw. obronę interesów polskiej wsi tu chodziło, istotniejsze mogły być kwestie kulturowe. Jak to ujął w wywiadzie dla "Bilda" Witold Waszczykowski, wówczas pisowski minister spraw zagranicznych: "świat złożony z rowerzystów i wegetarian, którzy używają wyłącznie odnawialnych źródeł energii i zwalczają wszelkie przejawy religii" odpowiada "marksistowskiemu wzorcowi" i "nie ma nic wspólnego z tradycyjnymi polskimi wartościami".

"Po niemal trzydziestu latach od liberalizacji prawa aborcyjnego, w najśmielszych swoich snach nie przypuszczałam, że do tego dojdzie"
Źródło: TVN24

Waszczykowski nie wymienił wprawdzie obok rowerzystów obrońców praw zwierząt, ale w twardym prawicowym przekazie oni także są lewackimi ekoterrorystami. Na ich przesłanie może być czuły żoliborski inteligent Jarosław Kaczyński, ale "zwykły Polak" z prowincji wzdryga się na nie ze wstrętem. Dlatego wielce prawdopodobne wydają mi się informacje, że nakaz dla pani Przyłębskiej, by szybko i z wiadomym skutkiem przeprowadziła przed TK rozprawę, która ograniczy prawo do aborcji, został wysłany z Nowogrodzkiej podczas rokowań z koalicjantami PiS. W Sejmie leży zamrożony kolejny obywatelski projekt Kai Godek o uchyleniu przesłanki embriopatologicznej, a więc Jarosław Kaczyński wybrał rozwiązanie, które najmniej politycznie angażuje PiS – rozwiązanie problemu przez decyzję pisowskiego quasi-TK.

Efekt uboczny

Wybór takiej drogi niesie ze sobą poważny efekt uboczny, nie mniej istotny niż ograniczenie prawa do aborcji. Z całą mocą staje bowiem przed polską polityką kwestia odwrócenia pisowskiej rewolucji ustrojowej, w której przekształcono realne instytucje państwa w fasadowe instytucje-wydmuszki (quasi-TK, quasi-Krajowa Rada Sądownictwa, proces wydrążania Sądu Najwyższego). Opanowanie TK, KRS i Sądu Najwyższego przez PiS budziło protesty, ale ich siła okazała się niewystarczająca, by powstrzymać tę partię. Inaczej było z "czarnym poniedziałkiem" w 2016 roku – protestem przeciw obywatelskiemu projektowi ustawy, który zakazywał bezwzględnie aborcji i przewidywał sankcje karne tak dla aborterów, jak i ciężarnych. Ruszyły się wtedy nie tylko wielkomiejskie feministki, ale też prowincja. Jego siła przestraszyła PiS, który zamroził swój flirt z organizacjami antyaborcyjnymi.

Różnice w sile, a zatem też skuteczności protestów można wytłumaczyć politologiczną teorią "czarnej skrzynki". W systemach politycznych obywatele zgłaszają władzy swoje odmowy, poparcia i roszczenia. W zamian otrzymują konkretne polityki publiczne. Roszczenia i poparcia przetwarza na polityki "czarna skrzynka" władzy, której mechanizmy interesują niewielką mniejszość aktywnego politycznie społeczeństwa, póki funkcjonuje ona w miarę sprawnie. TK, KRS, SN są elementami "czarnej skrzynki", ale likwidacja przesłanki embriopatologicznej aborcji to już konkretna polityka publiczna, która wywołuje powszechne zainteresowanie. Dokonany z oportunizmu politycznego wybór prezesa PiS, by ograniczyć prawo do aborcji poprzez TK, a nie ustawę, pokazuje wszystkim obywatelom związek między działaniem "czarnej skrzynki" a decyzjami politycznymi, które dotyczą lub mogą dotyczyć bezpośrednio ich lub ich najbliższych.

2310N083XR ZOLIBORZ3
Protesty na Żoliborzu. "Panowie z policji są coraz bardziej agresywni, leci gaz".
Źródło: TVN24

Opozycja przed diabelską alternatywą

W związku z likwidacją przesłanki embriopatologicznej przez TK warto zwrócić uwagę na dwie sprawy.

Po pierwsze, PiS odwołał się do TK, by zniszczyć kompromis aborcyjny cieszący się poparciem przeważającej większości Polaków. Innymi słowy, wystąpił przeciw politycznej woli Suwerena, wykorzystując opanowaną przez siebie, a pozbawioną demokratycznego mandatu instytucję kontroli konstytucyjnej. Jeżeli przypomnimy sobie koniec 2015 roku i 2016 rok, to sedno argumentacji PiS w walce o podporządkowanie sobie Trybunału Konstytucyjnego - jako partii mającej bezwzględną większość w Sejmie - zasadzało się na tym, że TK - który nie ma pochodzącego z wyborów powszechnych demokratycznego mandatu - jest de facto "trzecią izbą parlamentu", a wyroki jego kilkunasto- lub kilkuosobowych składów uchylają decyzje Suwerena – Narodu podejmowane przez jego reprezentantów – większość parlamentarną (w konkretnym momencie historycznym – większość pisowską).

Po drugie, w odróżnieniu od likwidacji przesłanki embriopatologicznej mocą ustawy, którą kolejna, po wyborach, większość parlamentarna może uchylić, wyrok TK ma - zgodnie z Konstytucją - przymiot ostateczności, staje się częścią porządku konstytucyjnego i uchylić go można tylko na drodze zmiany Konstytucji. Choć zdobycie przez opozycję liberalną większości w Sejmie w kolejnych wyborach jest możliwe, to zdobycie większości kwalifikowanej dwóch trzecich koniecznej do zmiany Konstytucji realistycznie rzecz biorąc pozostaje poza jej zasięgiem.

Profesor Łętowska: są duże wątpliwości co do tego, czy tę decyzję można nazwać "orzeczeniem"
Źródło: TVN24

Inną drogą byłaby polityczna decyzja, że wszystkie wyroki TK od czasu objęcia prezesury przez panią Przyłębską są pozbawione mocy prawnej, ale taka decyzja także musiałaby przyjąć formą epizodycznej nowelizacji Konstytucji. Opozycja liberalna stoi zatem przed diabelską alternatywą: czy w przypadku wygranej w następnych wyborach uznać, że w sprawie ograniczenia prawa do aborcji nic na drodze legalnej nie może zrobić i wywiesić białą flagę, czy też zdecydować się na delegitymizację wyroków TK na drodze pozakonstytucyjnej i przeciwstawić pozornie legalnemu wypłukaniu przez PiS norm konstytucyjnych z realnej normatywnej treści odwołania się do prawomocności, o której rozstrzyga wola Suwerena – np. wyrażona w referendum.

Oczywiście ewentualne referendum likwidujące ostateczność wyroków pisowskiego quasi-TK z punktu widzenia konstytucyjno-proceduralnego byłoby nieskuteczne, ale przesądzałoby sprawę politycznie i ustrojowo.

Nacisk Episkopatu

Rzecz jest tym ważniejsza, że wyrok quasi-TK nie tylko zlikwidował kompromis aborcyjny, ale także naruszył podstawy ładu społecznego i politycznego, który w niemałych bólach został wypracowany w latach 1989-1997, a dotyczył relacji państwo-polityka-Kościół katolicki. Oznacza to narodziny politycznego antyklerykalizmu jako wspólnej formuły politycznej, bo nie ideowej, całej opozycji wobec PiS, wyjąwszy środowiska sytuujące się od niego na prawo.

Znaczna część obywateli, a może nawet ich większość, sprawstwo kierownicze przypisze Kościołowi katolickiemu i będzie miała po temu dobre powody. 
Ludwik Dorn

Oczywiście w zamiarze Jarosława Kaczyńskiego ze względów już omówionych, polityczne rozwiązanie kwestii aborcji poprzez wyrok quasi-TK miało politycznie odciążyć Prawo i Sprawiedliwość. Dla społecznego obserwatora zewnętrznego, czyli większości społeczeństwa, powstała sytuacja musi mieć jednak jakiegoś sprawcę. Oczywiście, że PiS jest i będzie postrzegany jako współsprawca, ale znaczna część obywateli, a może nawet ich większość sprawstwo kierownicze przypisze Kościołowi katolickiemu i będzie miała po temu dobre powody. Jest bowiem oczywiste, że decyzja Jarosława Kaczyńskiego, by wydać mgr Przyłębskiej polecenie przeprowadzenia rozprawy, której wynik mógł być tylko jeden, była wymuszona okolicznościami politycznymi: potężnymi napięciami w PiS i obawami przed wzmocnieniem pozycji Konfederacji. Rzecz jednak w tym, że względy wewnątrzpartyjne i rywalizacja międzypartyjna miałyby o wiele mniejszą wagę, gdyby nie stały nacisk Episkopatu, który sięgał po aluzyjnie wyrażany, ale całkowicie czytelny szantaż.

Hasła przeciwko decyzji TK ws. aborcji na fasadzie kościoła św. Mateusza
Hasła przeciwko decyzji TK ws. aborcji na fasadzie kościoła św. Mateusza
Źródło: Artur Węgrzynowicz / tvnwarszawa.pl

W 2018 roku przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki udzielił wywiadu serwisowi niedziela.pl. Polityczne jego okoliczności były następujące: w 2017 roku za przyzwoleniem Jarosława Kaczyńskiego skierowano do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o uznanie za niezgodnej z Konstytucją przesłanki embriopatologicznej aborcji (trwałe i nieuleczalne uszkodzenie płodu). Na polecenie prezesa PiS prezes Przyłębska schowała wniosek do szuflady i TK się nim nie zajmował. W takiej sytuacji już bez przyzwolenia pana Kaczyńskiego 79 posłów i posłanek PiS podpisało się pod apelem do TK o przyspieszenie prac. Reakcją Nowogrodzkiej było oświadczenie rzeczniczki PiS pani Mazurek: "Wniosek do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie konstytucyjności przepisów dot. aborcji, to indywidualna decyzja posłów; kierownictwo partii nie akceptuje nacisku na Trybunał". To po tym oświadczeniu abp Gądecki zagrzmiał: "Już ponad rok czekamy na orzeczenie w najważniejszej sprawie, która jest w Trybunale Konstytucyjnym". Zaznaczył, że wycofanie się PiS z obietnicy zniesienia przesłanki embriopatologicznej byłoby wielkim wyrzutem sumienia i miałoby dla tej partii "złe skutki", oraz aluzyjnie dał do zrozumienia, że mogłoby wpłynąć na wynik wyborów: "Myślę, że oczekiwanie i zniecierpliwienie ze strony katolików i także wyborców partii rządzącej jest pod tym względem ogromne".

Po wyborach w 2019 roku przewodniczący KEP ponowił swoją krytykę związaną z nierozpatrzeniem przez TK wspomnianego wniosku i z tym, że w nowej kadencji Sejmu stracił on swą ważność. "Wyrażam moje rozczarowanie z powodu niedotrzymania jak dotąd obietnicy wyborczej złożonej kiedyś przez partię rządzącą o ochronie życia od poczęcia” – stwierdził 13 listopada. Nienadaremno. Sygnał został odczytany i zrozumiany – 19 listopada grupa posłów PiS i Konfederacji ponowiła stosowny wniosek do TK.

Twierdzenie, że to stały nacisk Episkopatu był główną przyczyną zerwania przez Jarosława Kaczyńskiego z obowiązującą przez 27 lat doktryną nienaruszalności kompromisu aborcyjnego z 1993 roku, tak dobitnie wyrażoną przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego w 2007 roku, ma zatem mocne podstawy i przemawia nie tylko do zagorzałych antyklerykałów. Dla perspektywy powstania szerokiego frontu antyklerykalizmu politycznego, w którym może się odnaleźć wyraźna większość obywateli, okolicznością nieobojętną jest też to, że naruszenie istotnego elementu nośnego konstytucji realnej, umożliwiającej w miarę bezkonfliktową dla całej wspólnoty politycznej regulację stosunków państwo-Kościół, którym był kompromis aborcyjny, połączyło się ze zmianą relacji obóz rządzący-Kościół katolicki.

Lepka komitywa

W skrócie można powiedzieć, że koncepcja dotychczasowa, pośrednio wpisana także w Konstytucję, przyjaznego rozdziału państwa od religii (neutralność światopoglądowa) przy wyróżnionej pozycji Kościoła katolickiego, pod rządami PiS zdegenerowała się w praktykę lepkiej komitywy między partią rządzącą a klerem. Ta lepka komitywa ma często wymiar symboliczno-retoryczny, np. rząd in gremio pląsający do melodii pieśni kościelnych na murach jasnogórskich lub Jarosław Kaczyński deklarujący, że poza Kościołem jest tylko nihilizm moralny, ale obejmuje też decyzje w sferze realnej: rozdział grantów dla organizacji pozarządowych, politykę kadrową (ekspansja Ordo Iuris), programy nauczania, "mrożące" działania prokuratury czy łagodniejsze restrykcje dla nabożeństw związane z przeciwdziałaniem pandemii.

Większość polskich antyklerykałów domaga się "państwa świeckiego", które w Polsce nie istnieje, i twierdzi, że skoro nie ma państwa świeckiego, to mamy do czynienia z państwem wyznaniowym, co jest oczywistą nieprawdą. Relacje między państwem a religiami da się uporządkować na kontinuum, którego krańcami są państwo ateistyczne (takie były państwa komunistyczne) i państwa wyznaniowe (względnie teokracje), do których można zaliczyć Iran czy Arabię Saudyjską. Te rozwiązania w żaden sposób nie dają się pogodzić z demokracją liberalną. W jej ramach funkcjonują natomiast różne rozwiązania i odmienne modele, które są uznawane za niesprzeczne z wolnościami ludzkimi, obywatelskimi i politycznymi i, co ciekawe, nie są powiązane ze stopniem sekularyzacji społeczeństw.

Mamy więc do czynienia z "państwem świeckim" i wrogim rozdziałem państwa od kościołów i związków wyznaniowych (np. zsekularyzowana Francja i katolicki Meksyk), kiedy to religia zostaje wypchnięta ze sfery publicznej, a między państwem a kościołami nie istnieje zinstytucjonalizowana współpraca. Inaczej funkcjonuje przyjazny rozdział państwa od kościołów (religijne Stany Zjednoczone i zeświecczone Niderlandy); w USA sfera publiczna jest nasycona symbolami religijnymi, na dolarach widnieje napis "In God we trust", republikańscy i demokratyczni prezydenci kończą swoje orędzia apelem: "Boże, błogosław Ameryce", a Barack Obama w swojej mowie inauguracyjnej odwołał się do Biblii. Jednocześnie federalny i stanowe Sądy Najwyższe czuwają poprzez zmienne i niekonsekwentne orzeczenia, by nie doszło do "nadmiernego splatania się" władzy z religią.

Odrębnego modelu dopracowały się Niemcy, w których duże wspólnoty wyznaniowe o historycznych korzeniach, zinstytucjonalizowane i lojalne wobec niemieckiej konstytucji są osobami prawa publicznego (stąd mówi się o modelu uznanych społeczności wyznaniowych); funkcjonuje też sformalizowana współpraca między państwem a wspólnotami i rozdział państwa i religii ma charakter skoordynowany.

W Polsce, a także we Włoszech, Bułgarii i Rumunii istnieje model Kościoła popieranego, co opisuje sytuację, w której jeden Kościół, choć nie jest państwowy, ma w państwie pozycję mniej lub bardziej wyróżnioną faktycznie lub tylko symbolicznie. Pod rządami PiS poprzez stosunek lepkiej komitywy realnie Polska przeszła do kategorii państw z Kościołem państwowym, do których zaliczają się prawosławna Grecja i katolicka Malta.

Niebanalnym przypadkiem jest Malta, której konstytucja stanowi, iż religią republiki jest "religia Rzymskokatolickiego Kościoła Apostolskiego”; "na organach władzy" tego Kościoła "spoczywa prawo i obowiązek nauczania co jest dobre, a co złe", a nauczanie tej religii jest obowiązkowe we wszystkich szkołach państwowych. Wygląda to na projekt już nie Kościoła państwowego, ale państwa wyznaniowego. A jednak... Na Malcie obowiązuje bezwzględny zakaz aborcji z sankcjami karnymi tak dla aborterów, jak i ciężarnych. Z drugiej strony Malta, wbrew oporowi Kościoła, dorobiła się ustawodawstwa w dziedzinie uprawnień osób LGBT, które najpoważniejsza organizacja tych środowisk uznała za najlepsze w całej Europie.

Wyrok TK otworzył okres masywnych konfliktów o kształt relacji państwo-Kościół i religia-polityka, który potrwa najpewniej dekadę, bo takie kwestie nie są szybko rozstrzygane.
Ludwik Dorn

Jak widać, sprzeciw wobec lepkiej komitywy między obozem rządzącym a Kościołem katolickim w Polsce nie musi prowadzić do opowiedzenia się za "świeckością" i wrogim rozdziałem państwa i Kościoła. Możliwe jest przeciwstawienie lepkiej komitywie chłodnego dystansu i tego typu postawy zostały już w zasygnalizowane; w 2011 roku na konwencji PO Donald Tusk zapowiadał, że jego rząd "nie będzie klęczał przed księdzem", bo "do klęczenia jest kościół. Przed Bogiem, a nie księdzem", a w ostatnich latach prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz parokrotnie przywoływał słowa Wincentego Witosa: "w sprawach wiary będziemy słuchać każdego wikarego, w sprawach polityki nie będziemy słuchać biskupa".

Oczywiście przeciwstawiony lepkiej komitywie polityczny antyklerykalizm chłodnego dystansu ma punkt styczny z wolteriańskim antyklerykalizmem antyreligijnym spod znaku "ecrasez l’infame" (zdeptać nikczemność). W konkretnych polskich warunkach tym punktem stycznym jest sprzeciw wobec praktyki stosunków między PiS a klerem. To umożliwia zawiązanie sojuszu, jednak sojusznicy będą współdziałać ze świadomością, że po ewentualnym zwycięstwie staną się przeciwnikami. Dość popularna "teoria wahadła", która głosi, że ekspansywny klerykalizm musi na zasadzie reakcji doprowadzić do przemożnej antyklerykalnej reakcji w duchu "świeckości", ma słabe podstawy. Równie możliwe jest wykształcenie się modelu rozdziału przyjaznego lub skoordynowanego.

Nic nie jest przesądzone poza tym, że wyrok TK otworzył okres masywnych konfliktów o kształt relacji państwo-Kościół i religia-polityka, który potrwa najpewniej dekadę, bo takie kwestie nie są szybko rozstrzygane.

Czytaj także: