Sale zabaw w całej Polsce cieszą się dzisiaj dużą popularnością. Rodzice chętnie organizują w nich urodziny swoich dzieci. I właśnie na urodziny do niedawno otwartej sali zabaw w Lublinie wybrała się trójka dzieci pani Karoliny. - Wchodząc tam, pani dała nam opaski i kazała po rozebraniu się przejść na salę. Dzieci zjechały ze ślizgawki, a na kolejnej atrakcji zdarzył się wypadek - opowiada pani Karolina, mama 11-letniej Anastazji.
ZOBACZ CAŁY REPORTAŻ "UWAGI!" TVN
- Córka weszła na najwyższą kondygnację, z której skacze się na dużą poduszkę. Niestety, poduszka nie była nadmuchana. Córka uderzyła kręgosłupem w beton - relacjonuje matka dziewczynki.
"Usłyszałam potężny huk i krzyk"
11-letnia Anastazja była pierwszym dzieckiem, które skakało z wysokości. Nie było tam nikogo z obsługi. Upadek zakończył się tragicznie. - Usłyszałam potężny huk i krzyk. Byłam święcie przekonana, że tam pod spodem jest jakiś materac. Ale kiedy tam weszłam, pod stopami czułam deski - mówi pani Dorota, mama jubilatki, która zaprosiła Anastazję.
- Usłyszałam trzask, od razu do niej zeszłam i zaczęłam wołać o pomoc. Córka straciła przytomność, nosem zaczęła wydzielać jej się jakaś wydzielina. Po wybudzeniu się płakała, że strasznie ją boli i nie może się ruszać. Cały czas pytała, gdzie są ratownicy. To były dla nas bardzo długie minuty - opowiada matka Anastazji.
- Karolina krzyknęła, żeby zadzwonić po policję, na co pani z obsługi powiedziała, że może by jednak nie zawiadamiać policji - relacjonuje pani Dorota. - Pani z obsługi stała i przyglądała się. Miejsce zdarzenia nie zostało zabezpieczone. Dzieci dookoła dalej skakały na trampolinach. Córka płakała, bo każdy ruch, gdzieś obok niej, sprawiał jej ogromny ból - mówi pani Karolina.
Zaczęło się gorączkowe dzwonienie po karetkę. Anastazja, po odzyskaniu przytomności, nie mogła się ruszać.
- Na sali zabaw tak docelowo obsługi nie było - mówi pani Dorota. I dodaje: - W barze, gdzie zamawiało się kawę i herbatę, były dwie osoby z obsługi i dwie na recepcji.
- Jestem przerażona tym miejscem, zachowaniem ludzi, którzy powtarzali nam, że nie wiedzą, czemu tego nie nadmuchali i wpuścili dzieci na salę zabaw - mówi pani Karolina.
Sprawa w prokuraturze
Gdzie była obsługa? Dlaczego przed wpuszczeniem dzieci nie sprawdzono wszystkich atrakcji i nie zauważono nienapompowanej poduszki? - Przesłuchaliśmy pracowników i wszystko wskazuje na to, że mogło dojść do błędu ludzkiego, niedopatrzenia, w wyniku którego poduszka nie została włączona - mówi podinsp. Kamil Gołębiowski, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Lublinie.
- Jesteśmy w trakcie postępowania, które toczy się w sprawie o narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu tego dziecka - mówi Agnieszka Kępka z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Czy przepisy weryfikują, w jaki sposób w takich sytuacjach powinna być sprawowana opieka nad dziećmi? - Musimy zbadać regulamin i przepisy dotyczące funkcjonowania takich sal zabaw - mówi prokurator Agnieszka Kępka.
Na jakich zasadach działa sala zabaw, w której doszło do zdarzenia? Wiemy, że to nie pierwszy taki obiekt właścicieli. Kiedy poszliśmy na spotkanie, w oczy rzuciły się informacje, że to rodzice mają pilnować swoich dzieci.
- Sytuacja jest wyjaśniana. Pracownicy otwierający obiekt mają za zadanie obejść obiekt przed otwarciem i uruchomić urządzenia, które są niezbędne do działania - mówi Sylwia Ginejeko-Prażmo, właścicielka sali zabaw w Lublinie.
- Coś zawiodło, robimy wszystko, żeby wyjaśnić tę sytuację, żeby już nigdy nie miało to miejsca - dodaje.
To nie był pierwszy wypadek
Mimo że sala działa od paru tygodni, doszło w niej do kilku niebezpiecznych wypadków. Dotarliśmy do rodziców dzieci, które ucierpiały podczas zabawy.
- Moje dziecko zjeżdżało ze zjeżdżalni. Doszło do pęknięcia kości przedramienia. Tam nie było opiekuna. Z obsługi pani siedziała na kasie, dwójka na gastronomii i jeden pan chodził i sprzątał. A dzieci było około setki, jak nie lepiej - mówi pani Karolina, mama 3-letniego Marcela.
- Córka wpadła w przestrzeń pomiędzy poduszkami. Niefortunnie uderzyła i złamała rękę z przemieszczeniem. Przez dłuższy czas wołała o pomoc. Jedno z dzieci zaalarmowało rodzica, który wszedł tam i ją wyniósł. Nikt tego nawet nie zauważył - mówi pan Mateusz.
- Pracownicy są. Była jedna ręka złamana, tyle było z wypadków na tej sali. Natomiast rodzic też musi czuwać - mówi właścicielka sali zabaw w Lublinie.
- Diagnoza była taka, że doszło do złamania odcinka lędźwiowego i piersiowego. Złamanych jest osiem kręgów. Na szczęście rdzeń nie jest naruszony - mówi pani Karolina, mama Anastazji. I dodaje: - Jak uzyskamy odpowiedni gorset i ortezę usztywniającą, będziemy stopniowo siadać, stawać na nogi. Na razie każde przemieszczanie czy przekręcanie sprawia córce ból.
- Tłumaczymy córce, że to nie jest jej wina ani nasza. Jest to wina osób, które nie dopilnowały sprzętu - zaznacza mama Anastazji.
Właściciel sali zabaw odpowiedzialność za skutki zabawy dzieci przerzuca na rodziców. Co wynika z regulaminu? Pytamy eksperta.
- "Zarządca nie ponosi odpowiedzialności za szkody klientów, urazy i uszkodzenia ciała, także i skutki. (…) Korzystanie wyłącznie na odpowiedzialność klientów, odpowiedzialność rodzica lub opiekuna" - cytuje regulamin lubelskiej sali inż. Jerzy Dylewski z biura ekspertyz budowlanych.
- To chyba trochę za daleko. To jest trochę tak, jakbyśmy wchodząc do pociągu, musieli podpisać czy też przyjąć do wiadomości, że odpowiada się za cały regulamin Polskich Kolei Państwowych, a najlepiej jeszcze znać ustawę o transporcie kolejowym - mówi ekspert.
- Przypadek z Lublina to ewidentny błąd czy zaniedbanie ze strony obsługi. Tak do tego trzeba podejść - uważa.
Czy zmienią się przypisy dotyczące sal zabaw?
W okresie jesiennym, kiedy sale zabaw tętnią życiem, więcej dzieci trafia na SOR-y. - Często dochodzi tam do urazów kończyn górnych i urazów głowy - mówi dr n. med. Michał Buczyński z Dziecięcego Szpitala Klinicznego WUM w Warszawie.
- Myślę, że jest miejsce na regulację prawną. Dlatego, że nie można wyłączyć przepisami wewnętrznymi całkowitej odpowiedzialności organizatora. Tak jak na basenie jest ratownik, podobnie nadzór powinien być na salami zabaw - dodaje.
Nie ma ujednoliconych przepisów zapewniających bezpieczeństwo na salach zabaw. Regulaminy, które na tych salach obowiązują, to wynik poczucia odpowiedzialności ich właścicieli.
- Kluczowa jest opieka animatorów, którzy pilnują danej strefy - mówi Wiktoria Dąbrowska, menadżer sali zabaw w Piasecznie. I dodaje: - Dzieci potrzebują ciągłego zwracania uwagi, w jaki sposób poprawnie skakać. Pilnujemy, aby jedno dziecko zeszło, dopiero potem skacze drugie. Oczywiście wypadków nie da się uniknąć. Ale przy takiej kontroli da się je ograniczyć do minimum.
Po wypadku Anastazji ruszyła machina kontroli. Wojewoda w trybie pilnym zlecił służbom, by przyjrzeli się takim obiektom pod kątem bezpieczeństwa dzieci.
- Jeśli ktoś ma informacje o jakichkolwiek nieprawidłowościach lub wypadkach, które działy się w przeszłości, a nie zostały zgłoszone, to bardzo proszę o skierowanie tych zgłoszeń bezpośrednio do prokuratury bądź do służb wojewody lubelskiego. Nadamy temu odpowiedni bieg - mówi Marcin Bubicz, rzecznik prasowy wojewody lubelskiego.
- Przedsiębiorca, decydując się na prowadzenie takiej działalności, ponosi wszelką odpowiedzialność za bezpieczeństwo dzieci, które się tam bawią. Zapisy regulaminu nie zmienią tego stanu rzeczy - dodaje Marcin Bubicz.
"Żeby uważały na siebie"
- Potrzebujemy teraz dużo czasu i siły do powrotu do sprawności. Córce na pewno potrzebne będą rehabilitacje - kończy mama 11-letniej Anastazji.
Anastazja leży w szpitalu, walczy o powrót do zdrowia. Co powiedziałaby dzieciom, które idą na takie sale zabaw? - Żeby uważały na siebie - mówi dziewczynka.
Autorka/Autor: Jakub Dreczka
Źródło: "Uwaga!" TVN
Źródło zdjęcia głównego: TVN24