Zaczęło się od tego, że pewien łodzianin ponad godzinę czekał na autobus nocny. W końcu zamówił taksówkę. Sygnał o zdarzeniu dotarł do radnego Sebastiana Bulaka. Ten wysłał do prezydent miasta list, w którym dopytywał, czy to sprawiedliwe, że mieszkańcy muszą ponosić dodatkowe koszty przez spóźnialskie autobusy. Odpowiedź była zaskakująca: okazało się, że zwrot pieniędzy jest możliwy.
MPK rzadko winne
Pasażerowie na razie nie dowierzają, ale MPK potwierdza, że odda pieniądze za taksówkę, jeśli autobus czy tramwaj spóźni się ponad cztery minuty. Jest jednak jeden haczyk. Przewoźnik odda pieniądze tylko wtedy, gdy autobus czy tramwaj nie przyjechał z winy MPK. A takie sytuacje do częstych nie należą.
- Niestety, bardzo często nie będziemy wiedzieli, jaka była przyczyna tego, że pojazd nie przyjechał - tłumaczy rzecznik MPK w Łodzi Sebastian Grochala.
- Naszą winą jest np. to, że pojazd w ogóle nie wyjedzie z zajezdni, okaże się, że jest niesprawny albo kierowca nie rozpocznie pracy - wyjaśnia Grochala.
Najczęściej za opóźnienia odpowiada nie MPK, ale tzw. siła wyższa, jak awaria prądu, korki czy śnieżyce. Jeśli ktoś chce mimo wszystko powalczyć o pieniądze za taksówkę, musi przesłać imienny rachunek z datą, godziną, trasą i ceną, dołączyć ksero biletu okresowego lub jednorazowego oraz krótkie uzasadnienie ze wskazaniem negatywnych konsekwencji zwłoki. Jak mówi Grochala, może to być np. spóźnienie się do pracy, na egzamin czy do szpitala.
Autor: kg / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24