|

Pan Tadeusz. "Dobrzy ludzie duchów się nie boją"

"Po tych kurhanach wciąż chodzą jacyś ludzie, rozkopują, szukają skarbów, zakłócają spokój duszom"
"Po tych kurhanach wciąż chodzą jacyś ludzie, rozkopują, szukają skarbów, zakłócają spokój duszom"
Źródło: Tomasz Słomczyński

- O tak, po prostu. Tak właśnie doznałem… No jak to powiedzieć… przemieszczenia. Byłem w lesie, na grodzisku. Potem szedłem w stronę drogi. Już byłem na asfalcie, aż tu nagle, z powrotem jestem na grodzisku. Kucam i się rozglądam, co się dzieje. Przestraszyłem się, nawet bardzo. Szybko uciekałem, bo się już robiło ciemno, żeby być we wsi przed zmrokiem. Potem się to powtarzało. Nie raz, ale kilka razy doznawałem tego… przemieszczenia.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Pan Tadeusz chętnie pokaże na mapce, gdzie dokładnie jest to grodzisko, gdzie są kurhany, w którym miejscu widuje rycerzy na koniach, gdzie spotyka Borową Ciotkę.

Mapka jest dość dokładna, topograficzna, wydrukowana z internetu. Ale nie ma na niej wszystkich leśnych ścieżek, które Tadeusz tak dobrze zna, przecież od dziecka chodzi po tym lesie za grzybami. I nigdy nic nadzwyczajnego go tam nie spotkało. Aż do pierwszego przemieszczenia, którego doznał kilka lat temu. Teraz, po udarze, gdy ma bezwładną prawą stronę, ciężej mu się poruszać o lasce, ale przecież dalej chce tam chodzić, teraz zresztą szczególnie go coś tam przyciąga.

Notatki pana Tadeusza
Notatki pana Tadeusza
Źródło: Tomasz Słomczyński

Widać to nie ludzie, tylko duchy decydują, kiedy i komu się pokazać.

Bierze czerwony długopis. Chwilę się zastanawia.

Na mapce w okolicach miejscowości R., N. i M. pojawiają się punkty. Pospiesznie robię opisy na podstawie tego, co mówi Tadeusz: "grodzisko", "góra, rycerze na koniach", "kurhany", "przemieszczenie" (tu zaznaczam strzałkę od jednego punktu do drugiego).

Czarne jelenie i twardy dowód

Pana Tadeusza poznałem na jednym z coweekendowych spotkań członków i sympatyków Stowarzyszenia Badań Kamiennych Kręgów w Węsiorach. To miejsce jest oddalone od R., N. i M. o kilkadziesiąt kilometrów. Tu także są kurhany, jak i kamienne kręgi. Wszystko ogrodzone, oznaczone, zadbane, odwiedzane przez turystów, bo opisane w przewodnikach i dokładnie przebadane przez archeologów.

Rozmowę zacząłem w sposób niewyszukany: chciałem wiedzieć, dlaczego tu przyjechał i co tu robi. Dyktafon, który przed nim położyłem, nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. Tadeusz mówi o swoich spotkaniach z duchami tak, jakby mówił o sprawach najoczywistszych na świecie. Bo nie tylko rycerze mu się objawiali.

Borowa Ciotka – pani kaszubskiego lasu. Nosi czerwoną jak kora sosny sukienkę i wianek z szyszek na głowie. Jest dobrotliwa, kocha dzieci i często wręcza ich rodzicom podarki. Zagubionego w lesie przenocuje w swojej chacie i rano zaprowadzi na skraj wsi. Jednak pozory mogą mylić, dla tych, którzy niszczą las, jest bezwzględna. Asortyment kar, jakie stosuje, jest szeroki. Może nasłać komary, osy, może też – w ostateczności - zamienić szkodnika w jałowiec. Stąd tyle krzewów jałowca na południowych Kaszubach. O Borowej Ciotce pisali wybitni etnografowie i regionaliści kaszubscy – ksiądz Bernard Sychta i Aleksander Labuda. Ich opisy, sporządzone przed kilkudziesięciu laty na podstawie wywiadów z mieszkańcami, to dzisiaj kanon, na którym opiera się kaszubska ludowa demonologia.

- Najpierw zauważyłem dziwne grzyby – kontynuuje Tadeusz. – Coś jakby purchawki, ale kolorowe, żółte, niebieskie… Jak żyję, nie widziałem takich grzybów. Schyliłem się, żeby zrobić im zdjęcia komórką, i wtedy usłyszałem kobiecy głos. Nie, nie pamiętam, co konkretnie mówiła, czy znała moje imię. Najpierw nazywałem ją Szarą Panią. Potem się dowiedziałem, że była to Borowa Ciotka. Ludzie mi powiedzieli, że to ona. Nie, nie miała czerwonej sukienki, tylko szarą. Powiedziała mi, żebym dalej nie szedł. Wiedziała, gdzie chciałem iść, nie mówiłem jej, a ona i tak wiedziała. Zignorowałem ją, odwróciłem się od niej plecami i odszedłem, nie chciałem wtedy się jej słuchać. Obejrzałem się za siebie, już jej nie było, znikła. Szedłem dalej. Po chwili zobaczyłem… Jelenie są brązowe, prawda? A te były czarne, całe czarne, całe stado. Wtedy dopiero się przestraszyłem i natychmiast zawróciłem i uciekłem. Z jakiegoś powodu mnie ostrzegła, żebym tam nie szedł. Nie wiem dlaczego.

Na mapce lądują kolejne punkty, miejsca następujących po sobie spotkań z "rycerzami". Tadeusz sięga do notatnika, zwyczajnego terminarza ze stronami oznaczonymi kolejnym datami. Pokazuje kolorowe, wykonane przez siebie rysunki. To jest grodzisko, tu świątynia, tu miejsce, gdzie składano ofiary. Jezioro, las, półwysep. Portrety brodatych mężczyzn.

- Tak, to oni, ich widziałem.

Szuka zdjęcia. Odbitka w końcu znajduje się między stronami notatnika. Triumfalnie kładzie ją przede mną. Widać dwie kobiety, idą przez las.

- Widzi pan tę trzecią?

Nie widzę. Słońce między drzewami rzuca jakieś cienie.

Podchodzą dwie panie, które dotychczas przysłuchiwały się naszej rozmowie. Należą do grona sympatyczek (a może członkiń?) Stowarzyszenia Badania Kamiennych Kręgów. Przyjechały dzisiaj na obrzęd równonocy jesiennej.

Czy tu jest Borowa Ciotka?
Czy tu jest Borowa Ciotka?

Bezbłędnie wskazują na zdjęciu miejsce, gdzie stoi postać trzeciej kobiety. Jest to dla nich tak oczywiste jak słońce, które widzę między drzewami. Mimo usilnych starań nadal nie dostrzegam żadnej postaci.

- To właśnie Szara Pani. Borowa Ciotka. Mam twardy dowód – promienieje pan Tadeusz, a dwie panie kiwają z uznaniem głowami.

Kurhan domniemany i puchowy

Miejscowość N., niedzielne późne popołudnie. Pan przy płocie kategorycznie stwierdza, że miejsc pradawnych pochówków tu nie ma, jest tylko cmentarz poniemiecki. Gdzie dokładnie? Wskazuje na górkę, gdzie na naszej mapce czerwonym kolorem Tadeusz zaznaczył jeden z kurhanów.

"Tadeusz mówi o swoich spotkaniach z duchami tak, jakby mówił o sprawach najoczywistszych na świecie"
"Tadeusz mówi o swoich spotkaniach z duchami tak, jakby mówił o sprawach najoczywistszych na świecie"
Źródło: Maciej Moskwa

Z górki landszaft jak z obrazka, wioska w dolinie, z jeziorkiem, po drugiej stronie drogi stok góry z pasącymi się krowami, słońce się chyli ku zachodowi i świat pomarańczowieje.

Nagrobki kompletnie zdewastowane i zarośnięte, gdyby nie wiedzieć, gdzie szukać, w życiu człowiek by się nie domyślił, że przechodzi obok cmentarza. Tablice z nazwiskami potłuczone, na jednym z nagrobków coś w rodzaju lapidarium. Ktoś pozbierał skorupy i jakby chciał ułożyć puzzle, które, na skutek ludzkiej bezduszności, już nigdy nie będą kompletne. Fragmenty ludzkich istnień: "Hier Rucht In Gott", "geb.", "gest.", "11.9.1933" (z niem. "tu spoczywa w Bogu", "ur.", "zm.").

Tym razem nie szukaliśmy niemieckich cmentarzy.
Tym razem nie szukaliśmy niemieckich cmentarzy.
Źródło: Maciej Moskwa

Jednak my tym razem nie szukamy poniemieckich cmentarzy. Tu gdzieś miał być kurhan.

Co może zostać z nagrobka, po dajmy na to – trzech tysiącach lat, jeśli groby, które mają lat niespełna sto, prawie już zniknęły, zarosłe drzewami i przykryte ściółką?

Niekiedy po dawnym kurhanie zostaje bąbel. Bąbel w ziemi. Górka taka, niepozorna. Czasem u nasady bąbla albo na jego szczycie znajdują się kamienie. Najczęściej jednak są porozrzucane wokół.

Spojrzenie na mapkę z czerwonymi punktami naniesionymi przez pana Tadeusza, spojrzenie na teren i jeszcze w ekran smartfona z uruchomioną aplikacją orientującą nas na mapie topograficznej. To gdzieś tutaj… No i jest coś w rodzaju bąbla. Porasta go las, wyrastają z niego drzewa. Po lewej teren łagodnie "idzie" do góry, po prawej łagodnie w dół, a on, pośrodku, jakby nadął się i nabrzmiał nienaturalnie. Może to być kurhan, nie musi. Tego nie rozstrzygniemy. Będziemy domniemywać.

Idziemy dalej. Kierujemy się w stronę kolejnego czerwonego punktu, opisanego: "góra, wycięty las, rycerze na koniach".

Zamiast rycerzy - tam, gdzie góra i wycięty las - dwie sarny, trop wilka trzynastocentymetrowy. Las jak las.

Teraz w stronę "grodziska".

To kolejne wzniesienie, ale jakieś takie spłaszczone. Dlaczego Tadeusz sądzi, że tu było grodzisko? Po prostu to wie. Tymczasem - górka jak górka. W sumie nic specjalnie ciekawego.

Czas na rozbicie biwaku
Czas na rozbicie biwaku
Źródło: Maciej Moskwa

Czas na rozbicie skromnego biwaku. Wybieramy miejsce obok, w strefie, którą Tadeusz zaznaczył jako "pełno kurhanów". Mamy widok na łąkę ("wyschnięte jezioro, most, tędy nosili ciała zmarłych na cmentarz, a tam palili zwłoki") i las pnący się po stoku po drugiej stronie. Mamy także nadzieję posłuchać w nocy jeleni na rykowisku.

Zapada zmrok. Już przy włączonych latarkach kończymy szykowanie noclegu. Wkrótce je gasimy, grzejąc się przy małym ognisku. Jelenie, ku naszemu rozczarowaniu, milczą. Wilków (w pamięci został trop) także nie słychać. Nie mówiąc o parskaniu koni i szczęku rycerskiego oręża.

Po północy zaczyna robić się chłodno, nawet bardzo. Dwie samice puszczyka rozpoczynają swoje "kiłiiit, kiłiiit", jedna po lewej, druga po prawej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zaniepokojone naszą obecnością klną na czym świat stoi, że tak bezceremonialnie wtargnęliśmy do ich nocnego królestwa. Zamykają dzioby, dopiero gdy słyszą głos samca, który przypomina zupełnie nieśmieszny śmiech.

Czekamy na rykowisko. Nic z tego. Znowu cisza. Żadnych potępieńczych ryków. Nie pozostaje nic innego, jak wtulić się w nocną ciszę, zakutać w śpiwór i usnąć w przytulnym kokonie. Chciałoby się powiedzieć: jak w puchowym kurhanie.

"Las, jak las. Tak nam się przynajmniej wydawało"
"Las, jak las. Tak nam się przynajmniej wydawało"
Źródło: Maciej Moskwa

Świt odsłania mgłę, a w niej morze skroplonych pajęczyn. Od rana – żarty z duchów, z rzekomych kurhanów i grodziska, które miałoby tutaj być. Pan Tadeusz najwyraźniej wymyślił to sobie. Tymczasem sympatyczny biwak dobiega końca i ani jednego wyraźnego śladu prehistorycznych kultur. Las jak las, po prostu.

Tak nam się przynajmniej wydaje.

"Dobri lëdzë dëchów sã nie bòją"
"Dobri lëdzë dëchów sã nie bòją"
Źródło: Maciej Moskwa

Kto straszy we wsi?

Leave no trace – znaczy nie pozostawiać po sobie żadnych śladów. Jest dziesiąta, poniedziałek, wypiwszy gorącą kawę, ostatecznie maskujemy miejsce po noclegu i ognisku i żwawo ruszamy w stronę wsi, żeby ostatecznie wyjaśnić, czy jest tak jak mówił pan Tadeusz:

- Wielu ludzi, nie tylko ja, miało takie doświadczenia, widują duchy… Ludzie tam się boją. Ale nikt o tym nie powie, milczą, wstydzą się.

Rozkładamy się ze skromnym śniadaniem – rybna puszka i chleb razowy, w centrum N. , tuż obok placyku zabaw i miejsca na ognisko wybudowanego za 70 tysięcy złotych ze środków ministerstwa, tuż nad brzegiem urokliwego jeziorka. Inwestycja, zwana Otwartą Strefą Aktywności (w skrócie OSA, pewnie ma się kojarzyć z talią osoby, która będzie z niej regularnie korzystać) jest jednym z nielicznych znaków, po których można sądzić, że mamy XXI wiek. Poza nią: drewniane płoty, łąki, zagony, burki wściekle broniące obejścia, stodoły chylące się w ukłonach i strachy na wróble z plastikowych butelek.

- Jeden wierzył w gusła, to mu dupa uschła – śmieje się ten młodszy, w niebieskim kombinezonie roboczym. Siedzą obok nas, pod sklepem. Starszy, w polarze z popsutym suwakiem pod szyją, nie podejmuje żartobliwego tonu, jest poważny i poważnie do kwestii duchowej podchodzi. Tu, w N. urodził się sześćdziesiąt lat temu, o tam, w tej chałupie z czerwonej cegły. O kurhanach nic nie wie. Żadnych kurhanów nie ma w okolicy. Od dziecka po grzyby chodzi i nic nigdy mu się nie stało.

- Dobri lëdzë dëchów sã nie bòją.

Niepostrzeżenie przechodzi z kaszubskiego na polski i odwrotnie.

Nie, nie stoją przed nimi żadne butelki. Wyglądają na trzeźwych.

Panie w sklepie jednak mają o nich wyrobione zdanie. Zanim je wyartykułują, rozmawiamy o tym i o tamtym. Jedna z nich właśnie wróciła z Trójmiasta, załatwiała jakieś sprawy, i nie rozumie, jak ci ludzie mogą mieszkać w mieście w tych blokach.

- Duchy? Tutaj? Że straszą? Straszą nas tylko ci dwaj, co siedzą przed sklepem, pijaki.

Ale chyba nie straszą nazbyt przeraźliwie, skoro obie panie śmieją się w głos, spoglądając po sobie znacząco.

Tak czy inaczej, żadnych kurhanów tu nie ma.

Wyjście ze wsi
Wyjście ze wsi

Po wsi z nożem latał

Dwa kilometry w linii prostej od N., po drugiej stronie lasu, wioska M., chyba nawet jeszcze mniejsza, dosłownie kilka domów przy drodze.

Jest tu jeden człowiek, idzie poboczem drogi, mężczyzna w marynarce koloru brązowopodobnego. Siwe włosy przycięte na jeża. Bystre i jakby przenikliwe spojrzenie szarych oczu. Ale także pogodne, wręcz radosne. Jest młodszy niż się wydawało, gdy z daleka patrzyliśmy, jak człapie skrajem jezdni.

Niezręcznie tak z głupia frant pytać o sprawy duchowe.

- Nie, żadnych duchów tu nie ma.

Przystaje, co może oznaczać zgodę na dłuższą pogawędkę. Pauza. Widać, że chce coś powiedzieć, ale się zastanawia. Patrzy na nas, rozgląda się wokół, znowu na nas.

- Bo wie pan, ja słyszałem od jednego takiego… Że tu w okolicy duchy się ukazują… - staram się kuć to żelazo, póki gorące.

Być może dodaje mu odwagi wzmianka o tym, że jest jeszcze ktoś, komu duchy się ukazują, w każdym razie Mietek – bo tak ma na imię, zaczyna swoją opowieść.

Wybierał się do sąsiedniej wsi, szedł na pekaes. Poczuł, że ktoś za nim idzie, ubrany na czarno, wyglądający normalnie, jak człowiek. "Cześć Janek" – powiedział pan Mieczysław. "Ja ci kurwa dam Janka, nie jestem żaden Janek” – odpowiedział duch. Bo to był duch, bez cienia wątpliwości. Cały czas szedł za panem Mieczysławem, na sam przystanek. I cały czas mówił do niego. W pekaesie to samo, ale Mieczysław go wtedy nie widział, tylko słyszał jego głos. Kiedy wysiadał z autobusu w sąsiedniej wsi, w końcu udało mu się opędzić od ducha.

- Tam go dopiero przekitowałem.

Cokolwiek to znaczy.

- Co mówił duch?

- Żebym wziął dorch i kogoś zabił.

Dorch znaczy nóż. Ale nie po kaszubsku, to jakieś wyrażenie bardzo lokalne.

- To byłby największy błąd w moim życiu. Bo przecież to ja bym poszedł siedzieć, a nie on.

Duch objawił się we wsi raz jeszcze.

- Darecki też go widział, tego samego ducha. Duch za nim chodził, długo za nim chodził, aż chłop nie wytrzymał i w końcu wziął dorch i latał z nim po wsi.

Pan Mieczysław zamyśla się. Jakby coś wspominał. Coś przykrego. Spogląda na nas, prosto w oczy i kontynuuje:

- One są, demony, siedzą w ludziach – Mieczysław przykłada dłoń do policzka, a skórę ma nadzwyczaj gładką i elastyczną. – Siedzą pod skórą, gdyby nie kości i skóra, toby nas rozsadziły.

Czasem czuje to rozsadzanie. Dłonie przy policzkach mają to zobrazować, palce naciągają skórę.

- I głosy, jak one przeraźliwie krzyczą.

Podnosi dłonie do uszu, jakby chciał te dźwięki wtłoczyć do środka, do wnętrza głowy. Wygląda teraz przerażająco. Uspokaja się. Znowu się zamyśla, jego spojrzenie ucieka gdzieś ponad linię horyzontu.

- Tak, tu coś jest. Ale jeden Bóg wie co.

Koniec wywiadu, Mieczysław odchodzi, a robi to w ten sposób, że nie śmiemy go powstrzymywać, bo jasne jest, że już nic więcej nie powie, i tak już za dużo powiedział, choć trudno oprzeć się wrażeniu, że mógłby jeszcze długo o tym czymś opowiadać.

Kilometr dalej.

Pani jedzie na rowerze szosą, przez kierownicę ma przewieszone wiaderko z grzybami. Na wierzchu koźlaki, pod spodem brzozaki. Nie, nie boi się chodzić do lasu, a grzyby są tego najlepszym dowodem. Żadnych duchów nigdy nie spotkała.

Mieszka w tej samej wsi, co Mietek. Zna go, wszyscy go znają.

- Chodzi po wsi, sobie przysiądzie, na przystanku albo na ziemi gdzieś koło drogi. Wisienkę sobie kupi, wypije, i opowiada wtedy różne historie. Ja mówię mu: najpierw wytrzeźwiej i bierz się za jakąś robotę, wtedy nie będą demony już cię nawiedzały.

- A we wsi ktoś latał z nożem po ludziach?

- To był jego brat. Latał jako opętany po wsi i w końcu się powiesił. Też lubił Wisienkę. Żył z zapomogi, ale się skończyła, bo chcieli mu pracę dać, a on nie chciał iść do pracy. W domu na klamce się powiesił. W tym samym, w którym teraz Mietek mieszka.

Pani z grzybami w wiaderku, zawieszonym na kierownicy roweru, odjechała powoli, my zaś wracamy do samochodu. Nasza wyprawa z noclegiem w lesie dobiega końca.

Jeden z bąbli w ziemi widoczny jest z drogi asfaltowej, tuż obok wsi R. Według mniemania miejscowych, to jedyny kurhan w okolicy. Rzeczywiście, jak wspominał pan Tadeusz, nie sposób go nie zauważyć. Spora góra obrośnięta lasem, wystaje ponad zaorane pole. Nienaturalnie nabrzmiała, ma kilkadziesiąt metrów średnicy. Taki megabąbel.

Pani z grzybami w wiaderku odjechała powoli
Pani z grzybami w wiaderku odjechała powoli

ONI mówią

Czuję niedosyt. Co innego chodzić z mapką w ręku, co innego spacerować w towarzystwie samego pana Tadeusza. Nie muszę go długo namawiać, kilka dni później jesteśmy już w lesie nawiedzanym przez duchy.

To pierwsza taka długa wycieczka po udarze. Tadeusz wspiera się laską, raz po raz się chwieje, prawie upada, mówi: "muszę się rozchodzić", idzie dalej, choć "prawa noga nie chce się słuchać".

Ma 61 lat, skończył szkołę zawodową. Pochodzi z "rodziny z tradycjami", jest Kaszubą (z dziada pradziada) z Chwaszczyna, miejscowości będącej dzisiaj już bardziej sypialnią Gdyni niż wioską. Rodzice mieli gospodarstwo, on sam pracował przez wiele lat w sopockim ZDiZ, woził nieboszczyków na cmentarz i był operatorem koparki. Całe życie w straży pożarnej, jako ochotnik w OSP, ale również jako strażak zawodowy. Pomaganie innym – to było jego życie. Tym bardziej że sam rodziny nie założył. A po udarze…

A jeśli chodzi o jego rodzinę i "tradycje" – w skrócie rzecz ujmując: brat ojca jako dziecko widział zmarłych, a doświadczenie to było na tyle dolegliwe, że kiedy po zmroku miał wyjść z domu, zasłaniano mu oczy, bo krzyczał z przerażenia. Jego matka do dziś zaklina różę, swoją wiedzę przekazała swoim córkom, trzem siostrom Tadeusza. Kobiety znają dziewięć sposobów na pozbycie się uciążliwej wysypki, po pomoc przychodzą do nich również duchowni. Co Tadeusza nie dziwi, bo przecież cała czynność nie polega na niczym innym, tylko na modlitwie. Zresztą Tadeusz jest osobą głębokiej wiary i regularnie chodzi do kościoła.

Do tego lasu przyjeżdża od dziecka. Tu we wsi ma ciotkę, to siostra jego matki. Pani Agnieszka, przesympatyczna staruszka, rocznik 1931, poczęstowała nas kawą, sernikiem i wojennymi opowieściami. Rodzina ukrywała się przed Niemcami, bo ojciec nie podpisał Niemieckiej Listy Narodowościowej, co kwalifikowało wszystkich do wywózki do obozu, potem wspominała o wejściu Sowietów i zbiorowym gwałcie, który odbył się na jej - czternastolatki - oczach. Agnieszce udało się uniknąć tego losu, bo ojciec "wykupił" córki i żonę wódką.

Starsza pani opowiada straszne rzeczy o wojnie, ale o lesie nie powie ani słowa. Doznała tam czegoś, o czym absolutnie nie chce pamiętać, boi się, każde wspomnienie przywodzi na myśl obrazy, które nie dają zasnąć. Nie tylko ona przeżyła coś takiego. Jej maż, wuj Tadeusza, chodził do lasu niemal codziennie, zbierał grzyby, jagody. Jednego razu wrócił, blady, śmiertelnie przerażony. Powiedział, że widział… to coś. Żył jeszcze kilka lat i do końca życia nie wszedł do lasu ani na krok.

Teraz jest słoneczny, niezwykle ciepły dzień, choć koniec września. Tadeusz prowadzi od kurhanu na środku zaoranego pola do miejsca, w którym - jak sądzi - była świątynia, a świadczyć ma o tym wzgórze otoczone widocznym w terenie, choć porośniętym drzewami, wysokim wałem. A potem do grodziska – jednego, potem drugiego. Wskazuje, gdzie był kamienny most, którego używano do przenoszenia zwłok do miejsca, gdzie je palono.

- Skąd pan wie o tym, że tu było grodzisko, a tam świątynia, że tu jest kurhan, a tu był most… Skąd pan to wie?

Tadeusz przystaje. Noga specjalnie nie boli, ale męczące jest chodzenie, gdy "się nie słucha".

- ONI mi o tym powiedzieli.

- Jak to "powiedzieli"?

- Tak że ja to wiem. Po prostu. Idę przez las i nagle wiem, że tu żyli ludzie, wiem, jak mieszkali, którędy odprowadzali zmarłych na cmentarzysko. Wiem. Po prostu.

- A czy kiedykolwiek oglądał pan jakieś mapy tego terenu, przeglądał jakieś dokumenty?

- Raz widziałem, że leśniczy ma jakieś mapy z zaznaczonymi miejscami, gdzie są kurhany, ale sam nigdy nie oglądałem żadnych map.

Urny w ziemi

Miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego i studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego – to dokumenty, które wskazują, gdzie dotychczas zidentyfikowano pozostałości po dawnych osadnikach. Zaznacza się tu tak zwane strefy ochrony archeologicznej.

Teren, po którym chodziliśmy z panem Tadeuszem, na tych mapach jest wyróżniony okręgami. Jedno kółko obok drugiego. Co rusz są tam zaznaczone stanowiska archeologiczne, w trzech kolorach: czerwonym (oznaczone jako W1), czarnym (W2) i fioletowym (W3). Z panem Tadeuszem chodziliśmy od jednego takiego "kółka" do kolejnych. A wcześniej, posługując się jego mapką, nocowaliśmy w lesie tuż obok kółka czerwonego.

Teren, po którym chodziliśmy z panem Tadeuszem, na tych mapach jest wyróżniony okręgami. Jedno kółko obok drugiego
Teren, po którym chodziliśmy z panem Tadeuszem, na tych mapach jest wyróżniony okręgami. Jedno kółko obok drugiego

Co oznaczają te symbole? Tłumaczy dr Kamil Kajkowski, kustosz Muzeum Zachodniokaszubskiego w Bytowie, autor książek o znaleziskach archeologicznych w Bytowie i o przedchrześcijańskich wierzeniach Słowian:

- Teren zaznaczony na czerwono, czyli W1 – to miejsca objęte pełną ochroną archeologiczną, to są stanowiska archeologiczne wpisane do rejestru zabytków. Tu nie chodzi o to, że my przypuszczamy, że w tym miejscu coś będzie, my w tym przypadku to wiemy. To jest stuprocentowa pewność, że jak wbijemy tam łopatę, to coś znajdziemy. Tu obowiązuje zakaz prowadzenia prac ziemnych czy budowlanych.

Teren zaznaczony na czarno – W2, to strefy częściowej ochrony archeologicznej. Domyślamy się, że coś tam powinno być, określiłbym, że to jest prawie pewność. Zanim wjedzie tam koparka, wchodzi archeolog i bada teren.

Teren zaznaczony na fioletowo – W3, to miejsca, gdzie na przykład znaleziono coś na powierzchni i zaznaczono je prewencyjnie. Podlegają nadzorowi archeologicznemu, czyli – mówiąc w uproszczeniu, kiedy pracuje tam koparka, to archeolog się temu przygląda. Miałem okazje kopać w strefach W3 wielokrotnie i czasem nie znajdowałem tam nic , a innym razem znajdowałem mnóstwo fajnego materiału.

Dr Kamil Kajkowski dobrze zna teren wskazywany przez pana Tadeusza. Na przykład w M. (to wieś, gdzie spotkaliśmy człowieka w brązowej marynarce, gdzie Darecki "latał z nożem po wsi", gdzie "coś jest, ale tylko Bóg wie co") realizował badania wykopaliskowe.

- Na terenie tej wsi było cmentarzysko kultury pomorskiej, czyli mówimy o okresie od siódmego do czwartego, może trzeciego wieku przed naszą erą. Spalone szczątki zmarłych były wsadzane do urn twarzowych, czyli glinianych garnków z wyrytymi wizerunkami twarzy ludzkich, a następnie do kamiennych skrzyń zbudowanych z ciosanych granitoidów. Te szczątki zostały stamtąd zabrane. Badania prowadziło Muzeum w Lęborku.

A jeśli chodzi o pozostałe lokalizacje w wokół wsi N. M. i R., archeolog przyznaje, że na podstawie wykopalisk można domniemywać, że osady na tym terenie powstawały już nawet trzy tysiące lat temu.

- Ludzie ci budowali chaty, liczące do kilkudziesięciu metrów długości, w których mieszkało, jak się uważa, kilka rodzin. Jeśli był gród, to takich chat stało od kilku do kilkunastu, bo takie skupisko ludności liczyło maksymalnie do kilkuset osób. Mieli budynki gospodarcze, bo uprawiali ziemię, hodowali zwierzęta. No i wojowali, bo jak się sąsiad pojawia, u którego trawa jest bardziej zielona, to wiadomo, zaraz pojawia się konflikt… Swoich zmarłych palili, obowiązywał obrządek ciałopalny, tylko i wyłącznie. Było kilka form grobów, na ogół to są groby jamowe, czyli takie, gdzie szczątki ludzkie zakopywano. Wykopywano dziurę w ziemi i zsypywano tam przepalone szczątki ludzkie, niedopalone kawałki drewna i kości. Najczęściej jednak wsypywano szczątki do urn. Czasem znajdujemy tam również inne naczynia gliniane. Są tu także cmentarzyska kurhanowe, więc niekiedy zmarłym budowano również kopce ziemne.

Naukowiec przyznaje, że obecność ludzi na tym terenie datuje się już na 1300 rok p.n.e., ale zastrzega, że twierdzi się tak na podstawie wykopalisk, czyli że nie można wykluczyć wcześniejszego osadnictwa. Na to jednak żadnych dowodów nie mamy.

- Wy myślicie, że my tu byliśmy trzy tysiące lat temu, a prawda jest taka, że jesteśmy tu od dziesięciu tysięcy lat – powiedziały duchy panu Tadeuszowi.

Intuicja

Dr Kamil Kajkowski nie jest zdziwiony, że ktoś bez specjalistycznego wykształcenia, jak pan Tadeusz, kto nigdy nie studiował żadnych map, potrafi w terenie niemal bezbłędnie wskazać miejsca "archeologiczne".

- Każde stanowisko archeologiczne to miejsce, w którym kiedyś ludzie żyli, przeobrażali teren, pozostawili po sobie ślady. Bardziej wyczulone oko jest w stanie to zauważyć. Mówimy czasem, że ktoś ma "zmysł archeologiczny". Chodzimy po terenie i stwierdzamy: "o tutaj jest bardzo archeologicznie".

- Dzięki wiedzy?

- Zdarzyło się, że ośmiolatek z rodzicami zgłosili nowe stanowisko archeologiczne w lesie. Jak je znaleźli? Podobno było tak, że chłopiec ten wszedł na to stanowisko, stanął i mówi, że on to widzi, że coś tu było, kamień jakiś wystaje... Ten dzieciak miał coś, co nazywamy "zmysłem archeologicznym". O ile dobrze pamiętam, to było cmentarzysko wczesnośredniowieczne z IX czy X wieku. Niektórzy są wrażliwi na te sprawy i potrafią intuicyjnie wskazać takie miejsca. Znam takie osoby. Najprawdopodobniej pan Tadeusz ma wyczulone oko i po prostu to widzi. Można powiedzieć, że w jakiś sposób czuje, że coś tam się musiało dziać przed tysiącami lat. Ale żeby było jasne, nie mówię tu o jakimś szóstym zmyśle albo trzecim oku na czole. Mówię o tym, że zmiany w krajobrazie, przeobrażenia, są widoczne.

Archeolog, jak sam przyznaje, w duchy nie wierzy, i ze śmiechem mówi, że nigdy na żadnym stanowisku archeologicznym ducha nie spotkał.

Procenty i sprawy duchowe

- Na pierwszy rzut oka duchów nie widać – usłyszę od ezoteryków ze Stowarzyszenia Badań Kamiennych Kręgów w Węsiorach, gdy przyznam, że Borowej Ciotki na zdjęciu nie dostrzegam. - Na wiedzę duchową trzeba być przygotowanym. Najprawdopodobniej nie jest pan na nią jeszcze gotowy.

Stowarzyszenie Badania Kamiennych Kręgów organizuje obrzędy w Węsiorach
Stowarzyszenie Badania Kamiennych Kręgów organizuje obrzędy w Węsiorach
Źródło: Tomasz Słomczyński

Większość Polaków nie jest na to gotowa, ale przynajmniej połowa jest gotowa w duchy uwierzyć.

W 2016 roku agencja SW Research zrealizowała badanie, w wyniku którego powstała diagnoza zatytułowana "Świat nadprzyrodzony oczami Polaka". Przyjęto dużą próbę – badaniem objęto dwa i pół tysiąca respondentów, z każdym przeprowadzono godzinną rozmowę.

Okazało się, że 41 proc. badanych wierzy w cuda, 37 proc. w prorocze sny, tyle samo w egzorcyzmy. Wierzymy również w zawładnięcia demoniczne, odwiedziny zmarłych, jasnowidzenie, telepatię, obserwację zjaw oraz przesuwanie rekwizytów siłą umysłu. Jedna trzecia respondentów jest gotowych doświadczać takich zjawisk. W tej grupie najwięcej jest ateistów, o centrowych poglądach, wykształceniu humanistycznym, z Warszawy i okolic. Ci ludzie wskazują na szereg własnych doświadczeń, na przykład podróży w czasie czy doznania klątw.

Ilu z respondentów nie wierzy na przykład w takie zjawiska, jak równoległe istnienie światów czy postrzeganie aury? Połowa. To znaczy, że druga połowa nie wyklucza bądź wierzy. Ilu jest absolutnie przekonanych, że w świecie nie ma nic nadzwyczajnego? Pięć procent.

Co ankietowani powiedzieliby o kimś takim, jak pan Tadeusz, który regularnie widuje w lesie duchy?

Cztery procent nie wykluczałoby, że ma on dar błogosławieństwa. Jego zdrowie psychiczne zakwestionowałoby 16 proc. respondentów, zaś 40 procent uznałoby go za osobę normalną, jak my wszyscy.

- Bardzo się cieszę, że są tacy ludzie jak pan Tadeusz. Archeologia wtedy zaczyna żyć swoim życiem. Ciekawość tego, co jest po śmierci, tego, co jest pod nami i tego, co nas czeka, charakteryzuje gatunek ludzki. I to jest piękne – uważa dr Kamil Kajkowski.

Wybraniec

- Panie Tadeuszu, dlaczego te duchy właśnie panu się ukazują?

- Nie wiem. Mogę się tylko domyślać. Chyba mnie sobie wybrały. Wie pan… Po tych kurhanach wciąż chodzą jacyś ludzie, rozkopują, szukają skarbów, zakłócają spokój duszom. Na kurhanach prowadzi się prace leśne, ciężkim sprzętem. Ludzie dzisiaj bezczeszczą te groby. To wszystko jest niezabezpieczone… Myślę, że one, duchy, chcą, żebym zaopiekował się tym miejscem, żebym coś zrobił, żeby przywrócić im spokój. Tylko że ja nie bardzo wiem, co mógłbym zrobić.

Przypomina się ten megabąbel, kurhan przy drodze asfaltowej, który dostrzegliśmy na sam koniec naszej wyprawy, gdy już wracaliśmy z biwaku. Weszliśmy wówczas na niego. Na miejscu okazało się, że całe wzniesienie jest dziurawe jak ser szwajcarski. Nie licząc dwóch borsuczych nor, z kilkoma wejściami i wyjściami do podziemnych korytarzy, pełno było tam dziur w ziemi, z pewnością wykopanych przez człowieka. Dosłownie co kilka metrów. Niektóre były głębokie na kilkadziesiąt centymetrów, inne sięgały do pasa. To były ślady po "kopaczach". W ostatnich latach przewaliła się przez to miejsce cała armia poszukiwaczy skarbów, którzy byli zdolni do zbezczeszczenia szczątków ludzkich dla posiadania starożytnej skorupki.

***

PS. Podobnie jak dr Kamil Kajkowski, osobiście w duchy nie wierzę ("nie jestem gotowy na przyjęcie wiedzy duchowej"). Przynajmniej tak sądzę. A jednak… Zazwyczaj na tego typu wyprawy wyruszam samotnie. Tym razem, gdy pan Tadeusz pokazał mi na mapie miejsca "przemieszczania", coś mnie tknęło, żeby zanocować na miejscu w towarzystwie. Dlaczego? Chyba się przestraszyłem. Czego? Duchów? Przecież nie wierzę w ich istnienie.

Tak czy inaczej, dziękuję Maćkowi Moskwie, fotoreporterowi, że zgodził się mi towarzyszyć w tej niebezpiecznej wyprawie.

Imiona niektórych wypowiadających się osób zostały zmienione. Nie podajemy do wiadomości nazw miejscowości, głównie po to, żeby nie ułatwiać "kopaczom" nielegalnego procederu poszukiwania zabytków archeologicznych.

Tomasz Słomczyński

Czytaj także: