W wyniku kryzysu na granicy z Białorusią także pracownicy służb są poddani ogromnej presji, przeżywają sytuacje, które ich traumatyzują – mówił w "Faktach po Faktach" socjolog, dr hab. Przemysław Sadura. Jego zdaniem, funkcjonariusze skarżą się na brak odpowiedniego wsparcia psychologicznego. - Mundurowi są postawieni w bardzo złożonej sytuacji – przyznała socjolożka, doktor Sylwia Urbańska.
Na polsko-białoruskiej granicy trwa kryzys migracyjny wywołany przez reżim prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenkę. Chodzi o zorganizowaną akcję sprowadzania migrantów na Białoruś, by ci potem próbowali nielegalnie przekroczyć granicę z Polską.
O sytuację społeczną na granicy, zarówno mieszkańców okolicznych miejscowości, jak i funkcjonariuszy zabezpieczających granicę pytani byli w niedzielnym wydaniu "Faktów po Faktach" badający to zagadnienie socjologowie z Uniwersytetu Warszawskiego: dr Sylwia Urbańska i dr hab. Przemysław Sadura.
Kryzys na granicy to "trudna sytuacja, także dla pracowników służb"
- Sytuacja jest taka, że pracownicy służb, żołnierze, strażnicy, jak wszyscy na granicy, są poddani ogromnej presji, przeżywają sytuacje, które ich traumatyzacją. To sytuacje, w których z jednej strony muszą działać wbrew odruchom moralnym, chęci niesienia pomocy (…). Z drugiej strony od kilku tygodni obserwujemy nasilenie się sytuacji grupowych prób siłowego przekroczenia granicy, co też jest innego rodzaju stresującą sytuacją dla osób, które zabezpieczają granicę, bo chodzi o realne zagrożenie zdrowia – zwrócił uwagę Sadura.
Jak zauważył, "to jest trudna sytuacja także dla pracowników służb". - To, co jest uderzające, to jednak zupełne "niezaopiekowanie" psychologiczne pracowników służb. Oni się skarżyli na to, że nie mają wsparcia psychologicznego, zostają z tymi problemami sami - mówił.
"Mundurowi są postawieni w bardzo złożonej sytuacji"
Zdaniem doktor Urbańskiej, "mundurowi są postawieni w bardzo złożonej sytuacji". - Muszą wykonywać rozkazy, które łamią podstawowe prawa człowieka. Część mundurowych, z którymi rozmawialiśmy, podkreślało, że oni na takie coś się nie umawiali. Część z nich, która czuje wewnętrzny opór, jest bardzo na nie – dodała.
- Z drugiej strony ta część społeczeństwa, która wspiera uchodźców, bardzo negatywnie postrzega całościowo wszystkie służby – zauważyła.
Urbańska odniosła się do sytuacji społeczności zamieszkujących region przygraniczny. - Mieszkańcy, którzy doświadczają tego kryzysu bezpośrednio (…), czują się totalnie porzuceni. Czują, że na nich zepchnięto odpowiedzialność za życie i zdrowie ludzi. To oni odpowiadają za to życie i zdrowie. Ponoszą koszty emocjonalne, finansowe zapewnienia opieki, a z drugiej strony tę pomoc się kryminalizuje i oni są permanentnie zastraszani – mówiła.
"Strach powoduje, że współczucie mieszkańców znacznie maleje"
Sadura pytany był o to, czy funkcjonariusze wspierani są przez lokalnych mieszkańców. - Straż Graniczna zawsze mogła liczyć na wsparcie lokalnych społeczności. Sami strażnicy często rekrutują się z tych społeczności. (…) Widzieliśmy duże zaufanie w czasie pierwszego wyjazdu badawczego na początku września. Wtedy strażnicy mogli liczyć na duże wsparcie lokalnych informatorów. Ludzie informowali o każdej podejrzanej sytuacji - mówił.
- To się zmieniło w ciągu tych miesięcy, które minęły. Informacje o tym, że wypychanie do lasu, na bagna, na białoruską stronę dotyczy nie tylko takich oczywistych sytuacji, ale dotyczy osób, które wcześniej skorzystały z opieki w szpitalach i ze szpitala są wywożone do lasu, te historie spowodowały, że nastroje zaczęły się zmieniać - tłumaczył.
Zaznaczył jednak, że "z drugiej strony obrazki zdesperowanych, agresywnych uchodźców, próbujących siłowo przekroczyć granicę, to są obrazy, które budzą strach". - Ten strach powoduje, że gotowość, otwartość, współczucie mieszkańców znacznie maleje. Strach powoduje, że działania straży, wojska zaczynają być postrzegane jako uprawnione - dodał.
Źródło: TVN24