FTX była jedną z najbardziej "wiarygodnych" giełd kryptowalutowych, a jej prezes 30-letni Sam Bankman-Fried, uchodził wręcz za "nowego Warrena Buffetta". Już wiadomo, że niesłusznie. Branża krypto boi się teraz "drakońskich" regulacji, została też odcięta od finansowej kroplówki. Nie traci jednak nadziei.
Przed trzydziestką finansował kongresmenów, brylował z byłym prezydentem USA Billem Clintonem i ekspremierem Wielkiej Brytanii Tonym Blairem. Sam Bankman-Fried 99 procent swoich pieniędzy obiecywał przeznaczyć na działalność charytatywną. Jako zwolennik popularnej wśród technologicznych miliarderów filozofii "efektywnego altruizmu" mówił: - Ostatecznie moim celem jest maksymalizacja dobra i pozytywnego wpływu.
Okazał się kolejnym kryptowalutowym kanciarzem, jego giełda (wyceniana na 32 mld dol.) - kolosalną piramidą finansową, a przyświecająca mu filozofia - wypaczonym truizmem, który miał robić dobre wrażenie na elitach. W niecały tydzień prywatny majątek Bankmana-Frieda warty 16 mld dol. rozpłynął się w powietrzu.
Oskubał wielkich inwestorów
Giełda FTX zbankrutowała, kiedy wyszło na jaw, że Bankman-Fried mógł nielegalnie wykorzystywać środki z depozytów klientów w swojej drugiej firmie - Alameda Research, prowadzącej ryzykowne inwestycje. Klienci FTX zaczęli wtedy masowo próbować wypłacać swoje pieniądze i okazało się, że giełda tylko pozorowała, że posiada płynność finansową. Amerykańska prokuratura prowadzi teraz śledztwo przeciwko założycielowi FTX dotyczące niewłaściwego zarządzania środkami klientów. Bankman-Fried twierdzi jednak, że "nikogo nie próbował oszukać".
Pytanie jednak, dlaczego prezesowi FTX zaufało Wall Street i pierwszoligowa światowa finansjera? Pieniądze dawali mu nie tylko drobni gracze, którzy zawsze są największymi ofiarami oszustów - "naiwni jelenie", "plankton, który można oskubać", "dawcy kapitału" - ale też inwestorzy instytucjonalni, tacy jak BlackRock, czyli największa na świecie spółka specjalizująca się w zarządzaniu aktywami, wielkie fundusze emerytalne czy SoftBank, pompujący miliardy w start-upy z Doliny Krzemowej.
A Bankman-Fried prowadził praktycznie fasadową firmę na Bahamach, poza jakimkolwiek nadzorem regulatorów i o całkowicie nieprzejrzystych finansach. Zatrudniając kilkunastu dwudziestolatków, z którymi mieszkał jak w akademiku, to znaczy w luksusowym apartamencie-bunkrze wartym 40 mln dol.
Nikomu nie zapaliła się czerwona lampka? Czy po prostu w tamtym czasie nikomu nie zależało - w momencie puchnącej bańki krypto i historycznie niskich stóp procentowych było po prostu za dużo kasy do "przewalenia", a inwestorzy szukali na gwałt jakichkolwiek okazji, w które można zainwestować?
FOMO i plecy polityków
- Na poziomie psychologicznym i społecznym zjawisko FOMO (ang. fear of missing out) - czyli lęk przed tym, że coś nas ominie - nie dotyczy tylko młodych ludzi wychodzących na imprezy, ale także, może nawet coraz częściej, osób, które myślą o swoich finansach. Widzimy, że rośnie bańka i myślimy, że jeżeli nie skorzystamy z tej "wspaniałej" okazji, to skorzysta nasza konkurencja. To "rozglądanie się po sobie" może być bardzo irracjonalne i dotyczyć też poważnych wydawałoby się instytucji finansowych - uważa Filip Konopczyński, analityk społeczeństwa informacyjnego. Istotny był też czynnik politycznych powiązań Bankmana-Frieda. Kongresmeni obu głównych partii politycznych w USA przyjmowali pieniądze od FTX. W pewnym momencie prezes giełdy zadeklarował nawet, że w kolejnych wyborach przeznaczy miliard dolarów na kampanie polityczne - z czego później się wycofał, twierdząc, że tylko żartował. Ale to, nawet w formie bezczelnego żartu, robiło wrażenie. - A finansiści bacznie obserwują, co dzieje się w Waszyngtonie i wiedzą, że ostatecznie to, co jest legalne, a co nie, zależy od amerykańskiego Kongresu. Jeżeli tak wiarygodne instytucje jak "New York Times" zapraszały na gale Bankmana-Frieda obok prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, byłego wiceprezydenta USA Mike’a Pence’a, szefa funduszu BlackRock Larry’ego Finka czy prezesa Meta Marka Zuckerberga, to nawet z punktu widzenia finansisty, który dobrze wie, że to wszystko ściema, bo widział już takich wiele, to była mocna kotwica. To był gwarant tego, że nawet jeśli coś złego się wydarzy, to politycy mogą przyjść z pomocą - mówi Konopczyński. Bankman-Fried mógł liczyć na szczególne zaufanie w kręgach Demokratów głównie przez swoje koneksje rodzinne. Jego rodzice są profesorami prawa Uniwersytetu Stanforda - ojciec Joseph Bankman brał m.in. udział w pracach nad projektem ustawy podatkowej dla progresywnej senator Elizabeth Warren, a matka Barbara Fried była liderką grupy Mind the Gap, która pomogła w 2020 r. zasilić kampanię Demokratów dziesiątkami milionów dolarów. - To sytuacja, w której finansiści wierzyli w "wiarygodność" FTX, bo widzieli plecy u polityków. Politycy wierzyli, bo dostawali pieniądze i widzieli udział dużych firm z Wall Street, które przecież nie mogą się tak bardzo mylić. W takim układzie, jeżeli ktoś ma odpowiednio dużo charyzmy i pewności siebie, trzyma nerwy na wodzy, to to się może długo udawać. Bankman-Fried nie będzie ostatnią osobą, która w ten sposób próbuje rozegrać system - komentuje Konopczyński.
"Prawie wszystkie giełdy krypto są podejrzane"
Giełdy są podstawowymi interfejsami, punktami wejścia do świata kryptowalut. Podpinając pod nie kartę czy wpłacając rzeczywiste pieniądze - dolary, euro czy złote - z konta bankowego, możemy wymieniać je na bitcoiny czy inne wirtualne aktywa. To sprawia, że są w tym świecie największymi "shakerami" i "moverami" - instytucjami mającymi najwięcej wpływów i władzy, a więc takimi, w które opłaca się inwestować. Problem w tym, że najczęściej to firmy rejestrowane w rajach podatkowych, w jurysdykcjach, w których można ukrywać majątek. Na tropikalnych wyspach na środku oceanu, gdzie nie ma regulacji finansowych, a lokalne organy i władze - niespodzianka! - można zwyczajnie przekupić. Przy czym, jak to mówią programiści: to nie błąd, to funkcjonalność. Pozwala ona na kryptowalutowych giełdach przeprowadzać wszelkie operacje nielegalne w tradycyjnym świecie finansów, manipulacje rynkowe, obchodzenie sankcji międzynarodowych czy pranie brudnych pieniędzy. - Prawie wszystkie giełdy kryptowalutowe są w jakiś sposób podejrzane. FTX mogło być dla wielu inwestorów po prostu "mniejszym złem" - komentuje Łukasz Nawaro, analityk z ośrodka DELab Uniwersytetu Warszawskiego. A więc giełdą nieco bardziej wiarygodną, bo jej założyciele byli Amerykanami z dobrymi koneksjami i utkali sprawną marketingową narrację o tym, że ich firma spełnia wyższe standardy niż inne.
Jest, jak twierdzili, najbardziej "transparentną" i najbardziej "regulowaną giełdą na planecie". Aż wszystko okazało się iluzją.
Wielka smuta w krypto
Skala katastrofy, jaką okazała się giełda FTX, wywołała święte oburzenie wśród inwestorów oraz analityków i może przełożyć się teraz na zupełnie odwrotną reakcję polityków - większą zgodę, co do tego, żeby branżę kryptowalut okiełznać.
Dlatego wśród jej przedstawicieli nastroje są teraz nietęgie. Branża boi się "drakońskich" regulacji, "represji pod publiczkę" mogących zdusić cały "innowacyjny potencjał", który - jak ciągle twierdzą zwolennicy krypto - drzemie w tym świecie.
- Dominuje rezygnacja, wściekłość, wielka niepewność. Upadek FTX to kolejny cios w cały ekosystem, dotkliwy, bo zadany w miejsce, które mogło oswajać świat krypto i legitymizować go w oczach konsumentów i instytucji tradycyjnego świata finansowego. Runął jeden z ważniejszych elementów tego interfejsu między światami, niszcząc kapitał jednostek i instytucji, potężnie naruszając zaufanie do całego ekosystemu i rynku. W tej chwili wszyscy w napięciu wyczekują, czy ta zapaść FTX nie przeniesie się w katastroficzny sposób na resztę systemu - mówi socjolog Łukasz Jonak z Uniwersytetu Warszawskiego.
A pierwsze sygnały tego już widać. Odpływa dużo drobnych inwestorów chcących kupować kryptowaluty i przeprowadzać nimi transakcje. Coraz więcej osób wycofuje swoje środki z giełd w obawie, że podzielą one los FTX. Spiralą więc może nakręcać się katastrofa, która ujawni, że znaczna część systemu krypto zbudowana jest na wątpliwych podstawach. Wszyscy zastanawiają się, która giełda może być teraz następna.
Binance?
Czyli konkurencyjna firma, która mocno przyczyniła się do upadku FTX, podgrzewając panikę wśród inwestorów i przy której, jak mówił Stephen Diehl, autor książki "Popping the Crypto Bubble" w wywiadzie dla magazynu "Current Affairs" giełda Bankmana-Frieda "wygląda jak zajączek wielkanocny". Według niego to firma "wroga wszelkim regulacjom, założona w najbardziej podejrzanym rejonie systemu finansowego, działająca bez absolutnego nadzoru i prowadzona przez makiawelicznego prezesa-nihilistę".
"A nie mówiliśmy?"
- To ogromna utrata wiarygodności dla całej branży - mówi Adam Biały, prezes firmy Fiat Republic, która działa na styku tradycyjnych finansów i świata kryptowalut. - Ze strony banków i instytucji finansowych słychać teraz jedno wielkie: "a nie mówiliśmy?". Dominuje przeświadczenie, że trzeba pośpieszać regulatorów. Pojawiają się głosy, że potrzebujemy giełd, które są zarejestrowane tylko w wiarygodnych jurysdykcjach, a nie na jakichś wyspach na Morzu Karaibskim. Żeby jeśli coś źle pójdzie, była jakakolwiek kontrola nad likwidacją takiej firmy, możliwość rozporządzania jej majątkiem i oddawania ludziom środków. Żeby te instytucje działały pod zdrową ekonomią, a nie gospodarką maleńkiego państwa gdzieś na Bahamach - dodaje.
Jego zdaniem wszystkie giełdy powinny ujawniać, gdzie trzymają swoje środki i jaki mają stosunek depozytów do pożyczek. Ale tego nie zrobią, bo zaczęłyby wtedy wychodzić na jaw ich szare interesy: ułatwianie obchodzenia sankcji nałożonych na Iran, przesyłanie pieniędzy do Afganistanu i tak dalej.
Od świata krypto też masowo odwracają się teraz duże fundusze. Jest bardzo trudno pozyskać finansowanie. Na rynku nie widać już takich firm jak FTX, które - jak opowiada Biały - "obiecywały z jednego dolara zrobić sto".
- Inwestorzy czują się po części odpowiedzialni za całą sytuację. To renomowane fundusze dały większą legitymację FTX nie weryfikując giełdy. Nie sprawdzając praktycznie nic. To przyciągnęło z kolei wielu drobnych inwestorów. Pojawiają się teraz trafne memy pokazujące due diligence, czyli proces sprawdzania potencjalnych inwestycji przez fundusze. Lata 2019-2021, czyli ten okres największej hossy i podniecenia krypto, ilustrowane są dzieckiem siedzącym przed monitorem. Natomiast teraz przed kokpitem złożonym z kilkunastu monitorów jest analityk badający najdrobniejsze szczegóły inwestycji. To bardzo dobre odzwierciedlenie tego, co się dzieje - mówi prezes Fiat Republic.
- Wszystko wskazuje na to, że Sam Bankman-Fried był po prostu oszustem. Przy czym to też odpowiedzialność dużych inwestorów, którzy dawali mu pieniądze i zgadzali się na jego warunki: nie zasiadali w zarządzie FTX, godzili się na to, że giełda nie prowadzi wysokojakościowego raportowania finansowego, wygląda też na to, że akceptowali, że nie ma wyznaczonego audytora spółki etc. To było po prostu szalone i wiele wskazuje na to, że była to ordynarna kradzież. Ale tego typu szwindel mógłby się też rozegrać w wielu innych "wiarygodnych" instytucjach finansowych, pomiędzy jednym audytem a drugim - mówi Szymon Sypniewicz, założyciel i CEO startupu Ramp, nazywanego "PayPalem dla kryptowalut".
Niedawno jego firma pozyskała finansowanie - w jednej z największych rund w historii Polski - w kwocie 330 mln zł. Wcześniej dostała od inwestorów 220 mln zł.
Zdaniem Sypniewicza ludziom, którzy kontrolowali giełdę FTX po prostu nie udało się ukryć całego procederu. - Liczyli na to, że rynek kryptowalut dalej będzie rósł i braki środków w depozytach klientów uda im się "nadrobić". Wiele wskazuje, że na to były obliczone ich działania. Podobne oszustwa finansowe dzieją się też na normalnych, regulowanych rynkach, gdzie właśnie brakuje oferowanej przez krypto przejrzystości, a odpowiedzialność za pieniądze klienta, biorą często nieodpowiedzialne jednostki - dodaje prezes Ramp.
Kto jeszcze wierzy w krypto?
- Czy jest poczucie rozgoryczenia w branży? Nie do końca, bo my i osoby, z którymi współpracujemy, nie identyfikujemy się z FTX i scentralizowanymi giełdami. To się nie wydarzyło na naszym podwórku. My pracujemy z technologiami, które sprzyjają faktycznemu posiadaniu aktywów i pełnej kontroli nad nimi. Niestety zła fama rozlewa się teraz na całą branżę - dodaje Sypniewicz.
Bo w mainstreamie upadek FTX uruchomił szerszą dyskusję dotyczącą samych podstaw kryptowalut. 10-12 lat temu stała za nimi anarchistyczna, libertariańska idea, zgodnie z którą nowe cyfrowe aktywa - przesyłane bez pośrednictwa banków - będą zabezpieczeniem przed "chciwymi" instytucjami finansowymi, które doprowadziły do kryzysu finansowego w latach 2007-2009. Kryptowaluty pojawiły się jako pomysł antysystemowy, któremu towarzyszyło poczucie bycia oszukanym przez Wall Street.
Rozwiązaniem i słowem kluczem miała być tu "decentralizacja". Chodziło o to, żeby pozbyć się tak zwanej zaufanej trzeciej strony - banku, ubezpieczyciela itd., których potencjalne manipulacje miały zostać ograniczone przez "nieomylny kod programu". Wirtualne pieniądze użytkownicy mieli przechowywać i kontrolować na własnych komputerach.
Ale w praktyce nowymi "zaufanymi trzecimi stronami" w świecie krypto stały się giełdy.
- Okazuje się, że dostaliśmy kryptowaluty, ale najwygodniej jest używać do nich scentralizowanych giełd. Upadek FTX pokazuje, że ludzie chcą korzystać z "zaufanej trzeciej strony" i do tego mieć jeszcze "czwartą stronę", czyli państwo, które może to wszystko kontrolować, którego system prawny może nakazać "zaufanej trzeciej stronie", żeby zachowywała się w sposób uczciwy - uważa Łukasz Nawaro z DELab UW.
Kryptowalutowi wyznawcy twierdzili też, że dzięki ich technologii "ubankowieni" zostaną ludzie pozbawieni dostępu do tradycyjnego systemu finansowego. Argumentowali, że bitcoin uratuje obywateli państw, w których upadły waluty. Albo że krypto, będące "cyfrowym złotem", jest idealnym zabezpieczeniem przed inflacją.
- Niewiele z tego się sprawdziło. Finalnie okazało się, że kryptowaluty to jedna z najgorszych możliwości zabezpieczenia przed inflacją. Jeśli ktoś miał pieniądze w złotych to stracił w ostatnim roku 17-18 procent. A jeśli uwierzył w te zapewnienia i wrzucił środki w bitcoina, to jest jakieś 70 procent na minusie. Kryptowaluty zachowywały się w tych ostatnich miesiącach jak cała gospodarka i sektor technologiczny, tylko z jeszcze większą zmiennością - dodaje Nawaro.
Według analityka wirtualne pieniądze ciągle nie mogą konkurować z dolarem, który po prostu działa "wystarczająco dobrze". - Dolar trzyma wartość, bo ma za sobą kilka tysięcy bomb atomowych, kilkanaście lotniskowców i setki tysięcy żołnierzy. Co ma bitcoin? Tylko wiarę ograniczonej liczby swoich wyznawców. Kryptowaluty miały być używane w krajach z upadłą gospodarką i co się okazało? Ludzie radzą sobie w nich tak samo, jak 20-30 lat temu. Czyli używają dolara - argumentuje.
Przedstawiciele świata kryptowalut odpierają jednak, że ich technologia oraz alternatywny system finansowy, który budują, są ciągle młode i - podobnie, jak w tradycyjnych finansach - bezpieczne praktyki jeszcze się w nich kształtują.
Bolesna lekcja, która może być przydatna?
Przez kolejnych 12 miesięcy, jak tłumaczy prezes Ramp, branża krypto spodziewa się mocnego spowolnienia rozwoju. Ale to nie tylko jej problem - przez wysokie stopy procentowe cały sektor technologiczny teraz wyhamował i ma problemy z pozyskiwaniem funduszy.
- Jeśli chodzi o długoterminowe konsekwencje tych wydarzeń, to myślę, że dokona się w końcu zwrot od scentralizowanych podmiotów - własnie giełd takich jak FTX - w stronę rozwiązań, w których to użytkownicy kontrolują swoje pieniądze i żadna “trzecia strona” nie ma do nich dostępu. To oznacza, że wówczas nie może ich sprzeniewierzyć, czyli na przykład pożyczyć sobie pieniędzy, które jej powierzasz - uważa Szymon Sypniewicz.
Upadek FTX może być według niego bolesną lekcją, która w dłuższej perspektywie może być przydatna, jeżeli będziemy potrafili wyciągnąć z niej wnioski. - Wzrośnie świadomość użytkowników, że powierzenie środków nawet największym podmiotom jest ryzykowne. Zaczną się zachowywać inaczej, bo w krypto nie chodzi o to, żeby kolejny podmiot bawił się w bank, wziął twoje pieniądze i pożyczył je komuś innemu. Cała ta rewolucja miała wywrócić stolik i zmienić zasady gry. Na razie jesteśmy ciągle na jej wczesnym etapie. Ludzie zachowywali się zgodnie z regułami, które znamy z tradycyjnych rynków, jednocześnie bez ścisłych regulacji, którymi objęte są rynki finansowane, więc to miało prawo skończyć się dużą katastrofą - dodaje.
Autorka/Autor: Piotr Szostak
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Alex Wong/Getty Images