|

"Niby jestem odważny, ale też poczułem niepokój. Pomyślałem wtedy: a co z ludźmi?"

niewidzialna okladka
niewidzialna okladka
Źródło: Shutterstock

Nie zostawiamy śladów ani kartek z odciskiem zanurzonej w atramencie dłoni, tylko piszemy pod postem: "Jestem i mogę pomóc" - mówi Filip Żulewski, założyciel grupy Widzialna Ręka.

Artykuł dostępny w subskrypcji

- Idea była prosta - z uśmiechem wspomina Filip Żulewski, założyciel facebookowej grupy Widzialna Ręka. W marcu miną dwa lata od jej powstania.

- Na początku epidemii poczułem, że ludzie są przestraszeni. Ja niby jestem odważny, ale też poczułem niepokój. Pomyślałem wtedy: A co z ludźmi, którzy nie mogą wrócić do domu? Właśnie stracili pracę? Są w kryzysie i nie mogą znaleźć bezpiecznej przystani? - opowiada.

Początki nie zapowiadały tego, co miało wydarzyć się później. Jest środa, 11 marca 2020 roku. Filip zasiada przed komputerem i wstukuje na klawiaturze nazwę Widzialna Ręka. Wykłada na wyższej uczelni, wraz z początkiem pandemii pracodawca wysyła go na pracę zdalną. Filip ma więc trochę więcej wolnego czasu.

- Poczułem, że wszystko się zmieniło. Nagle pojawiło się sporo problemów i pytań, jak poradzić sobie z tą sytuacją - mówi dziś.

Na początku do grupy dodaje tylko swoich znajomych - 50 osób. Jeszcze tego samego dnia wieczorem znajomi pytają, czy mogą dodać swoich znajomych. Rano grupa liczy już 200 osób.

Zaczyna się wkradać lekki chaos. Ktoś rzuca pomysł, żeby na początku każdego wpisu dodawać miasto z hasztagiem, żeby łatwiej było udzielać pomocy na danym terenie. Następnego dnia, kiedy Filip wstaje z łóżka, licznik pokazuje już 800 osób. Piszą dużo o niepewności, o swoich troskach. W postach często pojawia się słowo "strach". Filip przyjmuje pierwsze propozycje wywiadów. Liczbę użytkowników grupy liczy już wtedy w tysiącach.

- Przyrost był logarytmiczny, jak liczba zachorowań - wspomina.

W kolejną środę piszą już ludzie z całej Polski. Na grupie nie ma żadnych zasad. Wtedy odzywa się Margo. Później zostanie pierwszą administratorką grupy. Margo pyta: "Mogę pomóc? Bo widzę, że jest dużo ludzi".

W niedzielę, dziewięć dni po założeniu grupy, jeden z użytkowników pisze, że Widzialna Ręka wskazana jest stronie pacjent.gov.pl jako organizacja, w której można uzyskać pomoc. Prośbę o dołączenie wysyłają kolejne tysiące osób.

Filip ma mętlik w głowie, bo grupa żyje swoim życiem. Codziennie pojawia się na niej wiele postów. To dobrze. Nikt ich jednak nie moderuje. To źle.

- Pomyślałem, że mam dwa wyjścia: albo nie robię nic i ludzie piszą, co chcą, albo budujemy tę grupę i coś robimy z tym dalej. Wprowadzamy zasady. Ludzie na początku mieli ochotę pisać o wszystkim - wspomina. - Nikt nic nie wiedział. Pytali na przykład, czy można wyprowadzić psa podczas kwarantanny. Inni prosili o telefon, bo na izolacji czuli się samotni. Ktoś napisał, że ma samochód i może pomóc, tylko nie wie jak. Zacząłem pytać znajomych, kto mi pomoże. Od razu zgłosiło się dziesięć osób. Po tygodniu zamieściliśmy post informujący, że koncentrujemy się na potrzebach i na dogadaniu, kiedy, co robimy i jak. Widzialna Ręka zaczęła działać.

Po paru dniach na grupie było blisko 100 tysięcy ludzi z całej Polski. Potrzeby były różne. Zaczęły powstawać lokalne grupy. Niektóre z nich zakładali lekarze, w Krakowie zrobili to politycy, w Wejherowie - harcerze, w Radomiu - przedsiębiorcy.

- Grupa główna nigdy nie przestała istnieć. Chodziło o to, że na lokalnej grupie można było szybciej uzyskać pomoc - wyjaśnia Filip.

Do Ewy zgłosiła się kobieta, której koleżanka jest pielęgniarką na tym oddziale.

- Myślałam, że nie uda mi się nikogo znaleźć, a pani bardzo zaangażowała się w pomoc. Byłam wzruszona tym, jak obca osoba potrafiła się zaangażować. Tata dostał wszystko, o co prosiłam. Grupa jest naprawdę superinicjatywą i pomogła wielu osobom. Tak jak mi - podkreśla Ewa.

Grupa od początku nie zmieniła nazwy. Widzialna Ręka była nawiązaniem do Niewidzialnej Ręki, która działała w okresie PRL-u. Około 2 milionów dzieci zrobiło wtedy około 10 milionów dobrych uczynków. Niewidzialna Ręka miała na celu niesienie pomocy osobom starszym, chorym i wszystkim, którzy jej potrzebowali. "Niewidzialni" działali w ukryciu i nie przyjmowali zapłaty.

- Nasza grupa działa w takim sam sposób, tylko nie jesteśmy w tym anonimowi. Nie zostawiamy śladów ani kartek z odciskiem zanurzonej w atramencie dłoni, tylko piszemy pod postem: "Jestem i mogę pomóc" - opowiada założyciel Widzialnej Ręki.

Ponad 30 osób zaoferowało swoją pomoc.

Założyciel grupy uważa, że w Polsce nadal dużo ludzi jest nastawionych na pomoc instytucjonalną. - A przecież wiemy, jak ona działa - zaznacza.

Ze smutkiem odnotowuje wymieranie pomocy sąsiedzkiej. Urodził się w latach 70. i pamięta, że kiedy był dzieckiem, normalne było chodzenie po sól, leki do sąsiadów. Albo żeby zadzwonić, bo nie wszyscy mieli wtedy telefon w domu.

- Współpraca w trudnych czasach PRL-u była większa. Ostatnio, kiedy przeprowadzałem się z jednej dzielnicy do drugiej, poczułem zanikające więzi. Już nie mam tak bliskich kontaktów z sąsiadami, jak kiedyś. Niektórzy może jeszcze mają, ale mam wrażenie, że jako społeczeństwo żyjemy coraz dalej siebie - ocenia Filip.

Pytam go, czy epidemia coś zmieniła.

- Wydaje mi się, że już mało pamiętamy, ale na początku naprawdę panował chaos. Państwo na kryzys odpowiada po dłuższym czasie niż pojedyncze jednostki. Musieli wprowadzić procedury. Nie chcę oceniać działań polityków, wiadomo: jedne działania były lepsze, drugie - gorsze. Państwo jako wielki organizm działało z opóźnieniem. Ważne jest to, że my wzięliśmy sprawy w swoje ręce - odpowiada.

Karolina wstydziła się napisać ten post na grupie. Namówiła ją do tego koleżanka. Do tej pory nie może uwierzyć w to, ile dobroci dostała od obcych ludzi.

- Moje psiaki dostały karmę, a nawet piękne zabawki. Nareszcie nie są głodne, a ja spokojniejsza. Ta idea to naprawdę wszyscy wspaniali ludzie - mówi Karolina.

- Nie ukrywam, że zdziwiło mnie tempo rozwijania się grupy i mnogość ludzkich potrzeb. Te posty były dobrym barometrem społecznym i pokazywały, co najbardziej ludziom doskwiera w danym okresie - komentuje założyciel Widzialnej Ręki.

Filipa zdziwiło również to, że 80 procent użytkowników grupy stanowią kobiety. Najczęściej w wieku 35-40 lat.

- Dużo to mówi o tym, jak warto myśleć o organizowaniu społeczeństwa, kto o nie dba. To kobiety lajkują, piszą posty, mężczyźni nie proszą o pomoc, kobiety piszą te posty w imieniu partnerów, rodziny. To trzeba dostrzec i nauczyć się doceniać - podkreśla.

Marcin zaproponował oddanie płyt z audiobookami. Anna i Marek postanowili wysłać paczkę ze środkami czystości, podkładami higienicznymi, środkami pielęgnacyjnymi dla osoby starszej. Kamila zaproponowała zorganizowanie zrzutki dla kobiet. Zaproponowała też przekazanie kodu na jeden z serwisów strumieniowych oferujący dostęp do muzyki oraz podcastów.

Filip pamięta wiele akcji, które zostały zainicjowane na grupie. Szycie maseczek, robienie przyłbic, robienie na drukarkach 3D części do respiratorów, pomoc bezdomnym - to tylko niektóre. - Pamiętam czas, gdy dzieciaki zaczęły przechodzić na edukację zdalną. Pojawiło się wtedy wiele próśb o laptopy. Ktoś wymyślił akcję "Uwolnić złomka". Każdy mógł przekazać zepsutego laptopa, który po naprawie trafiał do potrzebujących - wspomina.

Często pomocna bywa nawet sama informacja.

- Czasem ludzie piszą, pytając, gdzie mogą uzyskać pomoc. Nie wiedzą nawet, że za rogiem jest jadłodzielnia, w której znajdą coś smacznego do zjedzenia. My staramy się wymieniać wiedzą, którą mamy - podkreśla Filip.

Sam opłaca teraz obiady chłopcu, którego mama napisała prośbę na grupie.

- Kobieta straciła pracę, rozstała się z partnerem. Teraz, chociaż przez dwa miesiące, nie będzie musiała się martwić, że jej syn będzie chodził głodny - wyjaśnia.

Filip nie spodziewał się, że założy kiedyś grupę, do której zależnie od okresu będzie należeć pomiędzy 100 a 200 tysięcy osób.

- To nie ja udzielam pomocy, trafiłem z nazwą. Ludzie sami wszystko organizują. Śmiałem się z rodzicami, że to trochę jak dziecko. Grupa jest już dorosła i poszła w swoją stronę. Nie spodziewałem się takiego "sukcesu". Nie chcę zarabiać na tym pieniędzy, mam fajną pracę, satysfakcjonującą. Obserwowanie tego, co tam się dzieje, to dla mnie nagroda - podkreśla.

Na koniec pytam założyciela Widzialnej Ręki, czy według niego ludzie z natury są dobrzy, czy źli.

- Ludzie z natury są dobrzy i źli. Dużo zależy od sytuacji, w której się znaleźli, wychowania, kultury, relacji. Jest wiele czynników. Uważam jednak, że jeżeli da się człowiekowi odpowiednie narzędzia, to ludzie mogą przetrwać sytuacje kryzysowe razem. W grupie. Epidemia to jeden wielki kryzys. W przyszłości mogą spotkać nas kolejne. Jako społeczeństwo musimy się nauczyć ze sobą współpracować. Musimy zacząć się opiekować sobą nawzajem, wtedy jest o wiele łatwiej. Oczywiście nie zapominając o tym, żeby najpierw zadbać o siebie, żeby potem zadbać o innych. Żeby nie tracić energii - brzmi odpowiedź.

Jak mówi, Widzialna Ręka powstała po to, żeby dać oddech w trudnych momentach.

- Kiedy wszystko się wali, napisz na grupie. Są osoby, które mogą ci pomóc, a potem się ułoży - apeluje Filip.

Czytaj także: