Gdy epidemia dotarła do Polski, stanęły na pierwszej linii frontu, by pomagać pacjentom. I niestety, zapłaciły za to najwyższą cenę. Samorząd pielęgniarski oddaje hołd czterem pielęgniarkom, które zmarły po zakażeniu koronawirusem. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Nawet jeśli obawiała się pandemii, nie dawała tego po sobie poznać. Pani Grażynie Krawczyk brakowało zaledwie ośmiu dni do osiągnięcia wieku emerytalnego. Nie znaczy to jednak, że planowała zakończyć pracę. - Pamiętam jej słowa, kiedy mówiliśmy, że może jest niebezpiecznie i warto odpuścić. Powiedziała wtedy, że ona nie chce zawalić grafiku - opowiadała Sylwia Borek, córka Grażyny Krawczyk.
Pani Grażyna była pielęgniarką w oddziale zakaźnym w szpitalu w Kozienicach na Mazowszu. Praca w pełnym zabezpieczeniu mocno ją obciążała. - Mama, jak schodziła ze zmiany, wyglądała na taką wymęczoną tą całą pracą. Na pewno był to duży wysiłek - wspominała jej córka. Mąż widział panią Grażynę ostatni raz w Poniedziałek Wielkanocny, gdy wychodziła na dyżur. - Dokładnie o 18.35, jak wyjeżdżała z podwórka. Na taras wyszedłem, przez bramę wyjeżdżała. Oglądała się zawsze, bo wiedziała, że tam będę. To takie rączką pomachanie - ona mi pomachała, ja jej - mówił Andrzej Krawczyk.
Następnego dnia zasłabła w szpitalu i została w nim jako pacjentka. Dopiero trzeci test potwierdził u niej zakażenie wirusem SARS-CoV-2. Gdy jej stan się pogorszył, została wysłana karetką do szpitala jednoimiennego MSWiA w Warszawie - i tu, mimo godzinnej reanimacji, zmarła.
"Poniosły największą ofiarę w walce z epidemią"
W poniedziałek samorząd pielęgniarski przekazał rodzinom czterech pielęgniarek, które zmarły z powodu COVID-19, najwyższe wyróżnienie - statuetkę "Cierpiącym przywrócić nadzieję".
- Nasze koleżanki, a wasze najbliższe osoby, poniosły największą ofiarę w walce z epidemią - powiedziała prezeska Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych Zofia Małas. W kościele parafialnym w Wiązownej uhonorowano Grażynę Krawczyk, Dorotę Gołuchowską ze szpitala w Zawierciu, Janinę Maj pracującą w szpitalu w Ostrowcu Świętokrzyskim i Katarzynę Zawadę ze szpitala w Toruniu. - Pielęgniarki, położne są tak naprawdę 24 godziny przy pacjencie, dlatego tak się stało, że w największym stopniu ofiarami są pielęgniarki - mówiła Zofia Małas.
Katarzyna Zawada pracowała na Oddziale Obserwacyjno-Zakaźnym w Szpitalu Wojewódzkim w Toruniu. Wspominała ją pielęgniarka koordynująca Danuta Mucha, z którą znały się jeszcze ze szkoły - ciepło, jako oddaną pacjentom, niezawodną i rozśpiewaną pielęgniarkę. - Repertuar miała różny, od pieśni religijnych, poprzez Grechutę, Annę Jantar. Ona po prostu, co uchwyciła, to śpiewała - mówiła Danuta Mucha.
Prawdopodobnie pani Katarzyna i jej koleżanka z dyżuru zakaziły się koronawirusem od pacjentki. - One przez cały dyżur były tylko u tej jednej pacjentki, bo ona źle się czuła, musiały ją cały czas nadzorować, tak że sobie myślimy, że ekspozycja na wirus była tak długa, że dlatego doszło do zakażenia - przyznała Danuta Mucha. Katarzyna Zawada najpierw leczona była w Toruniu, potem przewieziono ją do szpitala w Grudziądzu. Tu 11 maja zmarła.
Uroczystość przyznania statuetek odbyła się w kościele w Wiązownej koło Warszawy, gdzie ochrzczona była Hanna Chrzanowska - beatyfikowana w 2018 polska pielęgniarka. - "Czarną Madonnę" zaśpiewali w kościele, a "Czarna Madonna" 28 sierpnia 1982 roku poprowadziła nas do ślubu - mówił Andrzej Krawczyk, mąż zmarłej pielęgniarki Grażyny Krawczyk. Państwo Krawczykowie mieli w tym roku obchodzić 38. rocznicę ślubu.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24