Wiele samorządów nie zdecydowało się na uruchomienie w środę żłobków i przedszkoli, ale taką decyzję podjęły dyrekcje wielu prywatnych placówek. - Dla nas to walka o życie, a i rodzice są nam wdzięczni - tłumaczą właściciele.
Ewa ma dwóch synów 2-latka i 5-latka. W środę rano obu chłopców zaprowadziła do żłobka i przedszkola. - W Poznaniu, gdzie mieszkamy, samorząd nie zdecydował się jeszcze na otwarcie placówek, ale nasi chłopcy chodzą do placówek niepublicznych - opowiada. - Długo zastanawialiśmy się, czy powinni już wrócić do żłobka i przedszkola, ale trochę nie mamy wyjścia. Mąż pracuje w innym mieście, ja przez ostatnie dwa miesiące korzystałam z zasiłku, ale czuję, że już powinnam wrócić do pracy. Wiem, że pewnie przeczytam o sobie, że jestem wyrodną matką i robię to dla własnej wygody, ale ja po prostu muszę pracować - dodaje.
Ludzie jeszcze się boją
Ewa zapewnia, że podjęli z mężem decyzję o posłaniu chłopców do placówek, bo mają przekonanie, iż te dobrze się przygotowały (żłobek i przedszkole działają w jednym budynku). - Dyrekcja na bieżąco informowała nas o planach i przygotowaniach - opowiada Ewa. - Podchodzę do tego zadaniowo, wiem, że to nie jest normalna sytuacja. Wszyscy staramy się sobie jakoś pomagać. Dzień przed rozpoczęciem zajęć dostaliśmy regulamin i wytyczne na przykład dziecko może odprowadzać tylko jeden rodzic, w szatni w jednym momencie mogą być tylko dwie pary, inni muszą poczekać przed bramą - opisuje.
W środę w żłobku i przedszkolu Ewy nie było tłumów. - Więc nie było też kolejki. Ludzie się trochę boją, jeszcze nie wiedzą jak to wygląda, ja to rozumiem. Myślę jednak, że z każdym dniem dzieci będzie więcej - dodaje.
Rodzice nie mogą ścigąć maseczek na terenie placówki, muszą też zadbać o dezynfekcje rąk dzieci. - Pani, która odbierała chłopców na wejściu miała rękawiczki i maseczkę, ale potem na salach opiekunki już ich nie mają - opowiada Ewa. Przekazując synów opiekunkom musiała złożyć też oświadczenie, że zapoznała się z wytycznymi Głównego Inspektora Sanitarnego.
"I tak słyszymy, że jesteśmy krwiopijcami"
Właścicielka jednego z niepublicznych przedszkoli zaznacza, że o swojej działalności opowie tylko anonimowo. - I bez tego słyszę, że jesteśmy krwiopijcami, którzy ryzykują zdrowie dzieci i otwierają placówkę, bo się boją o własny biznes. Ale rodzice, którzy mają u nas dzieci, są wdzięczni, że daliśmy radę otworzyć przedszkole już dziś. Naprawdę, nie wszyscy mogą pracować z dziećmi - dodaje. I podkreśla, że w placówce "wszystko zdezynfekowano" i zastosowano się do ministerialnych wytycznych.
Jednym z nielicznych dużych miast, które zdecydowały się otworzyć placówki jest Rzeszów. Miasto, zanim podjęło decyzję o uruchomieniu placówek, zapytało rodziców, czy poślą do nich swoje dzieci. W przypadku żłobków taką deklarację złożyło 15 proc. rodziców, a w przypadku przedszkoli – 25 proc. W praktyce dzieci było mniej. Do żłobków w całym mieście przyszło tylko 102 dzieci z 1360 wszystkich zapisanych, a do przedszkoli 410 z 6 329 zapisanych.
"Kolosalny zamęt"
- Wczoraj (we wtorek - red.) rozmawiałem z szefową wydziału oświaty w mieście w województwie łódzkim - opowiada Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. - I mówi mi: "miałam to wszystko ogarnięte, dwa dni walczyłam, wchodzę na stronę MEN, a tam znów nowe wytyczne!". Jest kolosalny zamęt, widać brak przepływu informacji między ministrem edukacji i zdrowia. Nauczyciele są zaniepokojeni. Dlatego ZNP zaapelowało, żeby wszyscy pracownicy oświaty byli badani na koronawirusa. To kwestia zdrowia i życia - dodaje.
6 maja nie otworzyły swoich placówek m.in. władze Poznania, Wrocławia, Gdańska, Bydgoszczy. Wałbrzych i Lubin planują to zrobić 11 maja, w Warszawie mówią o 18 maja. Część samorządów wciąż jeszcze bada swoje możliwości.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock