Jeżeli dobowe bilanse nowych zakażeń zaczną przekraczać 30 tysięcy, zdecydowanie powinniśmy zamknąć Polskę na miesiąc - powiedział główny doradca premiera do spraw COVID-19 profesor Andrzej Horban. Jego zdaniem już "w tej chwili powinno się zamknąć także kościoły".
Do poniedziałku potwierdzono w Polsce zakażenie koronawirusem u ponad 568 tysięcy osób. W ostatnich dniach dobowe bilanse nowych infekcji utrzymują się na poziomie powyżej 20 tysięcy. Największy odnotowano w sobotę - 27 875 przypadków zakażenia.
"W tej chwili powinno się zamknąć także kościoły"
Profesor Andrzej Horban, główny doradca premiera do spraw COVID-19, udzielił wywiadu "Rzeczpospolitej". Na pytanie, czy "już powinniśmy zamknąć Polskę", odpowiedział, że jeżeli liczba nowo zdiagnozowanych zacznie przekraczać 30 tysięcy, to zdecydowanie tak. - Musimy zakazać ludziom wychodzenia z domu bez powodu, jedynie do pracy w zawodach, które są niezbędne do funkcjonowania kraju. Wszystko inne należy zamknąć na miesiąc - ocenił.
Pytany, dlaczego zamknięto galerie handlowe, a nie zamknięto kościołów, przekonywał, że są one dużo bardziej oblegane niż kościoły. - Ale w tej chwili powinno się zamknąć także kościoły - dodał profesor.
Zdaniem Horbana przy takiej liczbie zakażeń jak obecnie osiągniemy odporność stadną w ciągu trzech-czterech miesięcy. - Dlaczego? Jeśli mamy 30 tysięcy zakażeń dziennie i przyjmując, że pięć razy tyle jest chorych bezobjawowych, to w ciągu miesiąca przechoruje prawie sześć milionów osób - tłumaczył.
Jesteśmy na granicy wydolności systemu? "Nawet już ją przekroczyliśmy"
Horban stwierdził w wywiadzie, że "już przekroczyliśmy" granicę wydolności systemu i "stąd decyzja o budowie szpitali tymczasowych". Wyjaśnił, że możemy mówić o załamaniu systemu z punktu widzenia pandemii, wtedy, gdy nie będzie stałego dostępu do tlenu, nie będzie łóżek, leków i personelu, który poprowadzi chorego w sposób fachowy.
Pytany, co możemy zatem zrobić, żeby przesunąć tę granicę, wskazał, że w Polsce mamy około 200 tysięcy łóżek. - Jeśli wyłączymy rehabilitację i sanatoria, bo tam zwykle nie ma dostępu do tlenu, pozostaje około 100 tysięcy łóżek, z tego około 30 tysięcy jest przeznaczonych i gotowych dla pacjentów z COVID-19. Można tę liczbę zwiększyć, stawiając przy każdym butlę z tlenem. Ale przy zużyciu 60 litrów na minutę taka butla starcza na pół godziny - tłumaczył Horban.
Część łóżek - podkreślał - "musi zostać dla pacjentów leczonych na bieżąco". - Nie przesuniemy pacjenta w czasie porodu czy zawału. Wszystkie zabiegi planowe muszą być jednak, niestety, przesunięte na czas po pandemii. Co jest oczywiście dramatem samym w sobie, szczególnie w przypadku schorzeń nowotworowych. Tych łóżek nie powinniśmy ruszać - zastrzegł.
Podkreślił, że "mamy więc do dyspozycji maksymalnie, i raczej teoretycznie, połowę łóżek, czyli około 50 tysięcy, jeśli doliczymy łóżka w szpitalach tymczasowych". - Przy 30 tysięcy zdiagnozowanych dziennie średnio sześć tysięcy osób wymaga pobytu w szpitalu. Średni czas pobytu to dziesięć dni. Oznacza to, że po dziesięciu dniach mamy zajętych 60 tysięcy łóżek - zwrócił uwagę doradca premiera.
Pytany, dlaczego w szpitalach zaczyna brakować tlenu, wyjaśnił, że głównym problemem jest jego duże zużycie i nieprzystosowanie szpitali do takiego działania. - Większość instalacji tlenowych była w szpitalach obliczona na o wiele mniejsze zużycie. Kiedyś wystarczał on na kilka dni, dzisiaj - na kilka godzin. Nikt, budując je, nie przewidział, że nagle trzeba będzie pompować tlen całą dobę. Część szpitali niestety ciągle jeszcze jest w minionej epoce i funkcjonuje w oparciu o butle tlenowe. Nowoczesny szpital powinien mieć centralną tlenownię, którą buduje się, jak pokazał przykład Szpitala Narodowego, w ciągu kilku dni - wyjaśniał Horban.
Źródło: PAP