Można cały naród przetestować, ale podstawową sprawą jest testować przypadki objawowe i osoby po kontakcie z COVID-19, bo to stanowi realne zagrożenie przeniesienia zakażenia na innych – mówił w "Faktach po Faktach" w TVN24 profesor Krzysztof Simon, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Dodał, że testowanie wszystkich obywateli kosztowałoby fortunę i jest "lekką przesadą".
Na piątkowej konferencji prasowej rzecznik resortu zdrowia Wojciech Andrusiewicz odniósł się do kwestii testowania w Polsce na obecność koronawirusa. Powiedział, że "szerokie testowanie to nie jest sposób na walkę z koronawirusem". Jak mówił Andrusiewicz, testowanie na szeroką skalę nie ma sensu. Powołał się na przykład Słowacji, w której akcja testowania populacyjnego wpłynęła na to, jak mówił, że uspokoiła społeczeństwo i trzecia fala "wybuchła na niespotykanym w Europie poziomie".
"Jeśli tego nie ma, epidemia się szerzy"
O powszechne testowanie był pytany w piątek w "Faktach po Faktach" w TVN24 profesor Krzysztof Simon, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Ocenił, że "można testować, ale to kosztuje fortunę".
- Można cały naród przetestować, ale podstawową sprawą jest testować przypadki objawowe i osoby z kontaktu jako takie, bo to stanowi realne zagrożenie przeniesienia zakażenia na innych. Natomiast przetestować 40-milionowe państwo jest chyba lekką przesadą, przecież zbankrutujemy na miejscu – powiedział.
Dodał, że jednocześnie trzeba wprowadzać "wszystkie możliwe blokady", czyli maski, mycie rąk, dystans, izolację w domu osób chorych i kwarantannę osób z kontaktu. - Jeśli tego nie ma, epidemia się szerzy – zaznaczył.
- Epidemia się nie szerzy tylko dlatego, że się pojawił jakiś wariant brytyjski, kolejny zresztą, który jest bardziej zaraźliwy, ale tak samo patogenny, tylko dlatego, że przenoszą to ludzie na ludzi. Ludzie chorzy "zawdzięczają" swój los innym ludziom, którzy przenieśli (wirusa) czy świadomie, czy nieświadomie. Ci, którzy (to zrobili) nieświadomie, to są bezobjawowi nosiciele albo supernosiciele, ale ci, którzy nie przestrzegają masek, kaszlą, kichają i mają w nosie innych, to świadomie przenoszą to nieszczęście. Jakby wszyscy przestrzegali zasad, skala byłaby minimalna – przekonywał profesor Simon.
Jakie elementy są potrzebne do walki z epidemią?
Zaznaczył, że choroby zakaźne "były, są i będą okresowo się pojawiać". - Tym bardziej, że mamy ocieplenie klimatu i coraz większe zagęszczenie populacyjne na naszej planecie – uzupełnił.
Wskazywał, że walka z epidemią musi się składać z kilku elementów, w tym solidarności społecznej, czyli "współczucia, pomocy słabszym, biedniejszym, starszym, niemogącym sobie pomóc i bronieniu się przed zakażeniem".
- Drugim elementem jest profesjonalna, metodyczna praca odpowiednich agend rządowych prowadzonych przez specjalistów – mówił. - Kolejnym jest zrozumiałe dla społeczeństwa przekazywanie nawet trudnych prawd i trudnych restrykcji i akceptowanie ich przed społeczeństwo – dodał.
"Z epidemią, tą skalą, którą mamy, poradzimy sobie sądzę, że do końca roku"
Odniósł się też do wypowiedzi profesora Jerzego Duszyńskiego, prezesa Polskiej Akademii Nauk, który powiedział, że pandemia będzie z nami "co najmniej rok, a może więcej". - Zakażenie wirusem SARS-CoV pozostanie z nami, prawdopodobnie utrwali się na całe życie, chyba że wirus znowu zmutuje do takiej postaci mniej agresywnej, stworzy chorobę przeziębieniową, ale to chyba wymaga dziesiątków lat – mówił.
- Natomiast z epidemią, tą skalą, którą mamy, poradzimy sobie sądzę, że do końca roku. To znaczy będzie zdecydowanie mniej przypadków, uwolnimy służbę zdrowia od nadmiaru tych przypadków, będzie można się zajmować w sposób racjonalny innymi – ocenił.
Zdaniem Simona moment, w którym 90 procent osób w Polsce przechoruje COVID-19 lub się zaszczepi, to będzie moment, kiedy choroba przestanie się szerzyć. - To będą przypadki takie jak zapalenie płuc w przebiegu grypy, jak zapalenie płuc w przebiegu innych patogenów, które się pojawiają, które będziemy hospitalizować – mówił.
Przyznał też, że od dwóch tygodni, podobnie jak w czasie drugiej fali epidemii, każdy dzień zaczyna od wypisywania aktów zgonów. - Mieliśmy półtora miesiąca przerwy – powiedział. Dodał jednak, że widać już efekty szczepień. - Praktycznie nie przyjmujemy, poza takimi desperatami, którzy się nie chcieli szczepić, pracowników służby zdrowia, czyli już mamy tę bazę, która jest w stanie tymi ludźmi opiekować się, leczyć. Nie mamy strat – poinformował.
Ocenił, że "bardzo dobrym posunięciem" jest wprowadzanie regionalnych lockdownów, a nie całego kraju "tak jak na początku, bo to trzeba było zrobić, bo nikt nie panował, a służba zdrowia w ogóle była kompletnie nieprzygotowana do jakiejkolwiek epidemii". - Teraz jesteśmy w miarę przygotowani, na określoną oczywiście skalę – powiedział.
- Generalnie musimy się przygotować na wzrost zakażeń i cała służba zdrowia musi być rzucona w tym kierunku, do opieki, eliminując te działania, które nie dotyczą bezpośrednio zagrożenia życia – mówił. - Sądzę, że to się wyciszy w ciągu miesiąca, ta skala, bo to jest typowe dla tych zakażeń: wzrost zakażeń w okresie albo jesienno-zimowym, albo zimowo-wiosennym – prognozował profesor Simon.
Źródło: TVN24