Wyhamowaliśmy transmisję wirusa, co nie znaczy, że go już nie ma. To jest właśnie ten element konieczności przegrupowania się. Musimy zacząć funkcjonować w obleganym mieście, ale w obleganym mieście da się żyć – mówił we "Wstajesz i weekend" doktor Paweł Grzesiowski, immunolog i ekspert do spraw zakażeń.
- Pierwszy impet epidemii został odparty. To tak, jak na wojnie. Był pierwszy atak wroga, udało nam się go odeprzeć, ofiar za dużo nie ma. Trzeba teraz usiąść w sztabie i przemyśleć dalsze kroki, dlatego że wróg nie zginął. Wróg dalej stoi u bram naszych miast, naszych mieszkań i my musimy przygotować nową strategię – mówił we "Wstajesz i weekend" w TVN24 doktor Paweł Grzesiowski.
"Jesteśmy w fazie epidemii pełzającej"
Jak podkreślił lekarz, "ten wróg już nie atakuje nas masowo, tylko przeszedł w fazę nękającej wojny partyzanckiej".
- Tam, gdzie się zbierze grupka ludzi, tam on się może pojawić. Jesteśmy w fazie epidemii pełzającej, gdzie będą wybuchały lokalne ogniska epidemiczne, powiązane z tym, że zapomnieliśmy o środkach bezpieczeństwa – tłumaczył. Dodał, że najlepszym przykładem "pełzającego stanu epidemii" jest w tej chwili Śląsk, gdzie zakażonych zostało kilkuset górników, a ponad półtora tysiąca objęto kwarantanną. Trzy kopalnie wstrzymały wydobycie. Chorują całe górnicze rodziny.
- Jeśli zapomnimy o zasadach bezpieczeństwa, to wystarczy jedna osoba w takiej grupie, która będzie chora, może nawet nie mieć objawów i ognisko epidemiczne się pojawi – ostrzegł doktor Grzesiowski.
"Wyhamowaliśmy transmisję wirusa, co nie znaczy, że go już nie ma"
Jak przekonywał Grzesiowski, wirus nie ma już takiego impetu, jak wcześniej. – Nie ma tych szpiegów, którzy wnikali do naszego kraju wtedy, kiedy granice były otwarte. Nie ma tego największego impetu już sam wirus, ponieważ jakaś niewielka pewnie część naszego społeczeństwa przechorowała – stwierdził ekspert.
Według immunologa modele matematyczne wskazują, że "w Polsce jest około pół miliona, a może nawet około miliona osób, które skontaktowały się z wirusem i nabrały mniej lub bardziej skutecznej odporności". - Można powiedzieć, że stało się to w niezwykle pokojowy sposób – ocenił Grzesiowski. Wskazał na względnie niski bilans ofiar śmiertelnych epidemii w Polsce. Zwrócił też uwagę, że w naszym kraju nie brakuje obecnie respiratorów ani łóżek szpitalnych, a pacjentów z COVID-19 na oddziałach intensywnej terapii jest bardzo niewielu.
- Myśmy wyhamowali transmisję wirusa, co nie znaczy, że go już nie ma. To jest właśnie ten element konieczności przegrupowania się, przemyślenia, bo my musimy zacząć funkcjonować w obleganym mieście – przekonywał. Podkreślił jednocześnie, że "w obleganym mieście da się żyć".
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24