Mając ograniczoną liczbę testów trzeba je dystrybuować tam, gdzie mają największe szanse być wykonane w sposób prawidłowy. I zostaną zużyte dla tych, którzy ich najbardziej potrzebują. To nie jest test, żeby zaspokoić swoją ciekawość - mówił w TVN24 profesor Zbigniew Gaciong, kierownik Kliniki Chorób Wewnętrznych Nadciśnienia Tętniczego i Angiologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Gość programu "Koronawirus. Raport" wyjaśniał, co wpływa na tempo i możliwości przeprowadzania testów na koronawirusa w Polsce.
Profesor ocenił, że dostępność do testów w kierunku koronawirusa w Polsce musi być większa. Wskazał także kilka powodów, które jego zdaniem wpływają na to, że mimo możliwości wykonywania około 13 tysięcy testów dziennie, realnie przeprowadza się ich niemal o połowę mniej.
"Niewłaściwie pobrane próbki to ryzyko wyniku fałszywie ujemnego"
Jedną z głównych przyczyn tego stanu rzeczy upatruje on w braku wystarczającej liczby laboratoriów, które są w stanie przeprowadzać wiarygodne badania.
- Znane mi laboratoria pracują na 200 procent możliwości. Ale (możliwości - red.) limituje dostęp do testów. Jest dwóch uznanych producentów na świecie i oni też sprzedają ograniczone ilości testów - zaznaczył prof. Gaciong.
Jego zdaniem ogromnym problemem, o którym się nie mówi jest kwestia narzędzi do pobierania wymazów. - Poza diagnostyką, czyli testami, potrzebny jest jeszcze specjalny wacik do pobrania wymazu. On musi być właściwie pobrany. Jak usłyszałem o wysyłaniu wymazówek pocztą, to jest nieporozumienie - przyznał lekarz.
Jak wyliczał, materiał do badań musi być: odpowiednio pobrany, zabezpieczony i przesłany w podłożu transportowym. - Optymalna sytuacja to jest umieszczenie go w pojemniku w temperaturze plus cztery stopnie Celsjusza. To jest wirus, który szybko umiera poza człowiekiem. Niewłaściwie pobrane próbki to ryzyko wyniku fałszywie ujemnego, czyli u osoby zakażonej otrzymujemy informację, że nie jest nosicielem wirusa - mówił profesor.
- To też może być czynnik limitujący: laboratoria, które oferują odpowiednią jakość i rzetelność badań, a także dostępność do testu "zwalidowanego", czyli posiadające odpowiedni certyfikat i dostępność materiału transportowego - dodał.
Laboratoria tworzone od nowa
Gość programu "Koronawirus. Raport" zauważył, że na tempo oraz liczbę wykonywanych testów może mieć także wpływ to, że część szpitalnych laboratoriów diagnostycznych nagle musiała przestawić się na specyficzną metodologię badań w kierunku koronawirusa.
- To wymaga niejednokrotnie stworzenia laboratorium od nowa. Poza sprzętem i pracownikami, musi ono spełniać wymagania ochrony wirusologicznej, żeby nie pozarażać się w trakcie wykonywania testów. Nie wszędzie da się to zrobić. Laboratorium musi mieć też warunki do przestrzegania procedur, stąd często konieczność uzyskania akredytacji - wyjaśnił.
- Mając ograniczoną liczbę testów, trzeba je dystrybuować tam, gdzie mają największe szanse być wykonane w sposób prawidłowy. I zostaną zużyte dla tych, którzy ich najbardziej potrzebują. To nie jest test, żeby zaspokoić swoją ciekawość - zastrzegł prof. Gaciong.
Czy lekarze mają pierwszeństwo w dostępie do testów?
Przypomniał też o tym, że problem w dostępie do testów rzutuje na sprawne funkcjonowanie polskich szpitali. Gdy zachodzi podejrzenie kontaktu personelu z zakażonym, lekarze i pielęgniarki są eliminowani z pracy, aż do momentu poznania wyników. Często wyłącza to z pracy całe oddziały. - W szpitalach są potrzebne testy szeroko dostępne, tak żeby szybko mieć wynik. Metoda genetyczna to trzy, cztery godziny oczekiwania na uzyskanie wyniku. Jeśli robią to centralne laboratoria, dochodzi do tego czas przesyłania materiału - dodał.
Dla przykładu opisał, że największe laboratorium w Warszawie pracuje w systemie zbierania dwóch puli materiałów. Robi to co 12 godzin. - Jeśli mój pacjent nie zmieści się w danej puli, to musi czekać na następną. Mam już dwunastogodzinne opóźnienie przed uzyskaniem wyniku - zaznacza, opisując tę procedurę.
Lekarz przyznał też, że obecnie nie istnieje w Polsce żadna "szybsza ścieżka" wykonywania testów dla personelu medycznego. - Niejednokrotnie uzyskanie wyniku testu u pacjenta ma większe znaczenie, niż uzyskanie go u lekarza. Tu decyduje stan kliniczny, czyli z jaką chorobą przyjechał pacjent, jak ciężko jest chory. Często takie wskazania co do szybkości, preferencji wykonywania testów dotyczą pacjentów - podkreślił.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24