Rodzice praktycznie nie mają wyboru, ponieważ pan minister powiedział, że jest obowiązek szkolny i wszyscy rodzice mają swoje dzieci do szkoły posłać. Nie będzie takiej dobrowolności, jaka była tuż przed wakacjami - zauważyła w "Faktach po Faktach" TVN24 warszawska radna Dorota Łoboda, prezeska Fundacji Rodzice Mają Głos. Publicysta i nauczyciel Jan Wróbel przyznał, że "konsultacje są piętą Achillesa Ministerstwa Edukacji Narodowej".
Minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski poinformował w środę na spotkaniu z mediami, że "obecna sytuacja epidemiczna według Ministerstwa Zdrowia i Głównego Inspektora Sanitarnego pozwala na to, aby w przytłaczjącej większości naszego kraju, w przytłaczjącej większości placówek edukacyjnych, w zdecydowanej większości szkół, przedszkoli, żłobków, można było przywrócić standardowe zajęcia polegające na bezpośrednim kontakcie nauczyciela z uczniami".
Słowa te komentowały w "Faktach po Faktach" osoby związane z edukacją.
"Bardzo wielu rodziców się niepokoi"
- Rodzice praktycznie nie mają wyboru, ponieważ pan minister powiedział, że jest obowiązek szkolny i wszyscy rodzice mają swoje dzieci do szkoły posłać. Nie będzie takiej dobrowolności, jaka była tuż przed wakacjami, kiedy można było podjąć decyzję, czy zostać z dzieckiem w domu, czy posłać je do szkoły. Ta decyzja została za rodziców podjęta - mówiła w "Faktach po Faktach" TVN24 Dorota Łoboda, warszawska radna i prezeska Fundacji Rodzice Mają Głos.
Wyraziła zrozumienie dla tego, że "bardzo wielu rodziców się niepokoi". - Wytyczne sanitarne są dosyć ogólnikowe - oceniła. Zauważyła, że od ministra "nic nie usłyszeliśmy uspokajającego", oprócz "wietrzenia sal, częstego mycia rąk oraz w miarę możliwości zachowywania dystansu - a w miarę możliwości jest stwierdzeniem kluczowym, bo w większości szkół nie ma możliwości zachowywania dystansu".
- Do rodziców płyną bardzo sprzeczne komunikaty. Z jednej strony słyszymy od ministra zdrowia, że należy bezwzględnie nosić maseczki, że będą kontrole w komunikacji miejskiej i w sklepach, bo maseczki jednak zapobiegają rozprzestrzenianiu się koronawirusa. Tymczasem w szkołach, gdzie na niewielkiej przestrzeni będzie stłoczonych kilkuset, a nawet ponad tysiąc - jak w przypadku warszawskich szkół - uczniów i uczennic, tych maseczek ma nie być. A zapobieganie rozprzestrzenianiu się wirusa ma polegać na myciu rąk i wietrzeniu sal. Niepokój rodziców jest zrozumiały, do tego dołącza się niepokój nauczycielek i nauczycieli oraz dyrektorów, na których pan minister Piontkowski zupełnie nieodpowiedzialnie zrzucił całą odpowiedzialność i masę obowiązków - zauważyła Łoboda.
"Konsultacje są piętą Achillesa Ministerstwa Edukacji Narodowej"
Nauczyciel i publicysta Jan Wróbel przypomniał, że "w Szwecji nie zamknięto szkół podstawowych w tych ostatnich miesiącach, kiedy u nas było zdalne nauczanie i zachorowywalność dzieci była na poziomie pół procenta".
- Nie gasząc rozterek i wątpliwości, odwołałbym się do doświadczenia rodzicielskiego: co robimy z dziećmi w czasie, gdy szaleje grypa? Czy wysyłamy je (do szkoły - red.), czy nie wysyłamy? Zgodnie z tym doświadczeniem wysyłałbym je albo nie. Rozumiem, że jest różnica między koronawirusem a grypą. Ale nasze doświadczenie związane jest głównie z innego typu epidemią - powiedział Wróbel. Jak sugerował, reprezentacja aktywnych rodziców i nauczycieli powinna udać się do Szwecji i przyjrzeć się tamtejszym doświadczeniom, by na ich podstawie zbudować plan dla polskiej szkoły.
Jednak jak ocenił, "konsultacje są piętą Achillesa Ministerstwa Edukacji Narodowej". - Jak się robi coś źle, zawsze jutro można zrobić to dobrze - dodał.
Łoboda: ministerstwo umywa ręce - być może ciepłą wodą z mydłem
W ocenie Łobody dyrektorzy szkół nie posiadają wiedzy z zakresu epidemiologii.
- Tymczasem to dyrektor ma podjąć decyzję, nie mając żadnych wytycznych i warunków brzegowych - zauważyła. Według stołecznej radnej powinna istnieć specjalna, szybsza możliwość kontaktowania się dyrektorów szkół z sanepidem, aby mogli rozwiać swoje wątpliwości. - Być może będzie tak, że dyrektorzy, przytłoczeni odpowiedzialnością, zbyt pochopnie będą przechodzili na nauczanie zdalne, bo będą się bali, że w ich szkole pojawi się ognisko koronawirusa - oceniła.
- Mam olbrzymie pretensje do ministerstwa, że umywa ręce - być może ciepłą wodą z mydłem - i przerzuca zbyt dużą odpowiedzialność na dyrektorki i dyrektorów szkół - zaznaczyła.
"Szkoła polska wyglądałaby lepiej, gdyby nie tak bardzo duża chęć kierowania dyrektorami"
Zdaniem Wróbla, "w znacznej większości polskich szkół dyrektor, dyrektorka, to są osoby, które są w stanie udźwignąć dużą odpowiedzialność". - Szkoła polska wyglądałaby lepiej, gdyby nie tak bardzo duża chęć kierowania dyrektorami szkół przez wyższe szczeble edukacji narodowej - przekonywał. Za zasadne natomiast uznał domaganie się większego wsparcia dla dyrektorów szkół.
Wróbel zwrócił uwagę, że władze oświatowe być może nie potrafiły podjąć decyzji, by w nadchodzącym roku szkolnym, który "chyba będzie w kratkę, a na pewno będzie trudnym, zmniejszyć liczbę przedmiotów, zmniejszyć wymiar zmitologizowanej podstawy programowej, która trzeba 'zrealizować'". - Krótko mówiąc: żeby dać możliwość dyrektorom podejmowania decyzji tu, na dole, na tym szczeblu, na którym dobrze się znają - powiedział.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: shutterstock